Литмир - Электронная Библиотека

Uśmiech Lipwitza ani drgnął.

– Pan wybaczy, ale to jest Zajazd Dworski. Klienci korzystający z bogatego wachlarza naszych usług często chcą zachować anonimowość. W Zajeździe Dworskim respektujemy ten wymóg.

Myron przyjrzał się uważnie jego minie, szukając oznak zgrywy. Nie znalazł żadnych. Gość cały promieniał niczym wykonawca zapchajdziura w przerwie programu Up with People. Opierając się na kontuarze, Myron spojrzał na jego buty. Lśniły jak lusterka. Włosy bubka były gładko zaczesane do tyłu. Iskra w oku wyglądała na prawdziwą.

Trochę mu zajęło, zanim wreszcie pojął, jak się sprawy mają. Wyjął portfel, wyciągnął dwadzieścia dolarów i przesunął je po blacie. Recepcjonista spojrzał na banknot, ale się nie poruszył.

– Za co to, proszą pana? – spytał.

– To prezent.

Stuart Lipwitz nie tknął banknotu.

– W podzięce za informację. – Myron wyciągnął drugi banknot i zatrzymał w powietrzu. – Jeśli łaska, to mam jeszcze jeden.

– W Zajeździe Dworskim obowiązuje dewiza: klient nasz pan.

– Czy to nie jest dewiza prostytutek?

– Słucham?

– Nieważne.

– Jestem nowym kierownikiem Zajazdu Dworskiego, proszę pana.

– Już słyszałem.

– I właścicielem jednej dziesiątej udziałów.

– Koleżanki od partyjek madżonga z pewnością zazdroszczą pana mamie.

Lipwitz zachował uśmiech.

– Innymi słowy związałem się z tym na dłużej. Tak rozumiem interes, proszę pana. Długofalowo. Nie na dziś. Nie na jutro. Ale na przyszłość. Długoterminowo. Rozumie pan?

– Aha – skwitował beznamiętnie Myron. – Na dłużej? Stuart Lipwitz strzelił palcami.

– Właśnie. Nasza dewiza brzmi: Dolary na rozpustę możesz wydać w wielu miejscach. Chcemy, żebyś wydał je tutaj.

Myron odczekał chwilę.

– Wyborna – pochwalił.

– W Zajeździe Dworskim ciężko pracujemy na zdobycie zaufania, a zaufanie to rzecz bezcenna. Kiedy budzę się rano, muszę spojrzeć w lustro.

– W lustro na suficie?

– Ujmę to inaczej – odparł z niezmiennym uśmiechem Lipwitz. – Jeżeli nasz klient bądź klientka wie, że w Zajeździe Dworskim może bezpiecznie zgrzeszyć, jest większa szansa na to, że powróci. – Pochylił się z mokrym błyskiem podniecenia w oku. – Rozumie pan?

Myron skinął głową.

– Na powtórkę.

– Właśnie.

– A do tego dochodzą rekomendacje. W rodzaju: „Wiesi, Bob, znam świetne miejsce na skok w bok”.

– Sam pan rozumie.

Do uśmiechu doszło skinienie głową.

– Wszystko to ładnie pięknie, Stuart, tylko że chłopak ma piętnaście lat. Piętnaście! – Chad wprawdzie skończył szesnaście, ale co tam. – W grę wchodzi naruszenie prawa.

W uśmiechu Lipwitza odbił się zawód, jak u belfra rozczarowanego odpowiedzią ulubionego ucznia.

– Pan wybaczy, że się z nim nie zgodzę. W świetle obowiązującego w tym stanie prawa osoby powyżej czternastego roku życia mogą dysponować własnym ciałem. A poza tym wynajęcie pokoju w motelu piętnastolatkowi jest w pełni legalne.

Gość stanowczo za dużo sobie pozwalał. Czy zadałby sobie aż tyle fatygi, gdyby chłopca nigdy tu nie było? Z drugiej strony, co tu ukrywać, Stuart Lipwitz dobrze się bawił, uszczęśliwiony niemal jak dzieciak, któremu fundnięto zestaw Happy Meal w barze McDonalda. Tak czy owak nadszedł czas, żeby trochę nim potrząsnąć.

– Nie jest, jeśli się go w tym pokoju napastuje – odparł Myron. – Nie jest, jeśli twierdzi, że ktoś wtargnął do tego pokoju, korzystając z dodatkowego klucza, który dano mu w recepcji.

Pan Blef jedzie do Filadelfii!

– Nie mamy dodatkowych kluczy – oświadczył Lipwitz.

– Jednak ten ktoś jakoś go zdobył. Uśmiech pozostał. Grzeczny ton również.

– Gdyby tak istotnie było, proszę pana, przyjechałaby policja.

– Nie pomoże mi pan, to zaraz do nich wpadnę.

– Chce pan wiedzieć, czy ten młody człowiek – Lipwitz wskazał na zdjęcie Chada – tu się zatrzymał?

– Tak.

Uśmiech recepcjonisty nabrał mocy. Mało brakowało, a Myron osłoniłby oczy.

– Jeżeli pan mówi prawdę, to ten młody człowiek sam może potwierdzić, czy tu był. Ja nie jestem do tego potrzebny.

Myron nie zmienił miny. Nowy kierownik Zajazdu Dworskiego przechytrzył pana Blefa.

– Owszem – potwierdził, w lot zmieniając taktykę. – Wiem, że tutaj był. Zadałem pytanie wstępne. Policja też żąda podania nazwiska, mimo że je zna. Żeby od czegoś zacząć.

Pana Blefa zastąpił pan Improwizator.

Stuart Lipwitz wyjął kartkę i przystąpił do pisania.

– To nazwisko i numer telefonu prawnika Zajazdu Dworskiego – powiedział. – Dopomoże panu rozwiązać wszelkie problemy.

– Nie usunie ich pan osobiście? Nie zadba o komfort klienta?

– Proszę pana. – Lipwitz pochylił się do przodu, zachowując kontakt wzrokowy. W jego głosie i minie nie było śladu zniecierpliwienia. – Mam być szczery?

– Wal pan.

– Nie wierzę w ani jedno pańskie słowo.

– Dzięki za szczerość.

– Nie, to ja panu dziękuję. I zapraszam znowu.

– Jeszcze jedna dewiza prostytutek?

– Słucham?

– Nic takiego. Czy ja też mogę być szczery? – spytał Myron.

– Tak.

– Jeżeli nie powie mi pan, czy widział tego chłopca, to mogę panu przywalić w twarz. Bardzo mocno.

Pan Improwizator „wyszedł z nerw”.

Drzwi otwarły się z rozmachem i do środka wtoczyła się spleciona parka. Kobieta bez żenady miętosiła krocze partnera.

– Na gwałt potrzebujemy pokoju! – zawołał mężczyzna.

– Macie państwo kartę bywalców? – spytał Myron.

– Co?

– Do widzenia. Życzę panu miłego dnia – pożegnał go uśmiechnięty Stuart Lipwitz i z odnowionym uśmiechem zwrócił się do wijących się ciał: – Witam w Zajeździe Dworskim. Nazywam się Stuart Lipwitz. Jestem nowym kierownikiem.

Myron poszedł do wozu. Na parkingu wziął głęboki oddech i spojrzał za siebie. Wizyta w Zajeździe Dworskim wydawała się tak nierealna jak opisy porwania przez obcych (z pominięciem badania odbytu). Wsiadł do wozu i zadzwonił na komórkę Wina. Chciał mu tylko zostawić wiadomość. Ale ku jego zdumieniu przyjaciel odebrał telefon.

– Wysłów się – rzekł śpiewnie.

Myrona natychmiast zbiło z tropu.

– To ja – bąknął.

Win milczał. Nie cierpiał oczywistości. „To ja” było kompletną stratą czasu. Znał przecież jego głos. Gdyby nie znał, „To ja” nic by mu nie powiedziało.

– Myślałem, że na polu golfowym nie odbierzesz telefonu – usprawiedliwił się Myron.

– Jadę do domu się przebrać – wyjaśnił Win. – A potem obiaduję w Merion. – Członkowie filadelfijskiej socjety nie jadali obiadów, oni obiadowali. – Przyłączysz się?

– Nie odmówię.

– Chwileczkę.

– Tak?

– Jesteś odpowiednio ubrany?

– Bez zarzutu. Myślisz, że mimo to mnie wpuszczą?

– Brawo, bardzo śmieszne. Zapiszę to sobie, jak tylko skończę się śmiać. Zaczynam szukać pióra. Tak mnie rozbawiłeś, że pewnie zaraz się właduję na pierwszy z brzegu słup telegraficzny. Dobrze chociaż, że umrę z weselem w duszy. Cały Win.

– Mamy sprawę – rzekł Myron.

Milczenie Wina bardzo ułatwiło mu zadanie.

– Opowiem ci o niej przy obiedzie.

– A do tego czasu rosnące napięcie i zaciekawienie będę gasił koniakiem.

Win rozłączył się. Na pewno ci się spodoba, pomyślał Myron. Nie zdążył przejechać mili, gdy zadzwoniła komórka.

– Porywacz znów się odezwał – oznajmił Bucky.

6
{"b":"101683","o":1}