Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Usłyszałem szum wody. Trysnęła potężnym strumieniem ze wszystkich dziur jednocześnie. Przypomniałem sobie uroczystość otwarcia tamy, którą oglądałem w dzieciństwie na kronice filmowej. Gubernator, czy ktoś w tym rodzaju, nacisnął guzik i otworzył śluzy. Spiętrzona woda grubymi poziomymi słupami zaczęła bić na odległość kilku metrów, po czym opadać w dół wśród kłębów pary i huku. To było jeszcze w czasach, kiedy przed filmem w kinie wyświetlano kronikę i film animowany. Przypomniałem sobie swój strach na myśl o tym, że przypadkowo mógłbym znaleźć się pod tamą w chwili jej otwarcia. Ale nie przypuszczałem wówczas, że po ćwierćwieczu naprawdę znajdę się w podobnej sytuacji. Dzieci skłonne są wierzyć, że jakaś cudowna siła wybawi je z każdego niemal zagrożenia. Przynajmniej tak było ze mną w dzieciństwie.

– Jak wysoko podnosi się woda? – zapytałem dziewczynę, stojącą dwa albo trzy stopnie wyżej.

– Dość wysoko – odparła lakonicznie. – Żeby przeżyć, musimy wejść jak najwyżej. Wiem tylko tyle, że nie dochodzi do szczytu.

– Więc ile stopni nam jeszcze zostało?

– Dużo – powiedziała. Świetna odpowiedź. Pobudza wyobraźnię.

Sądząc po szumie wody, „wieża", której się uczepiliśmy, znajdowała się pośrodku ogromnej pieczary, a dziury z pijawkami otaczały ją równomiernie z każdej strony. Wyglądało to tak, jakbyśmy wspinali się na szczyt słupa, postawionego dla ozdoby pośrodku fontanny. Już wkrótce pieczara miała zamienić się w ogromne jezioro, a górna część „wieży", czy też sam jej czubek – w niewielką wysepkę.

Obrawszy sobie za cel światło latarki, które, kołysząc się na biodrach dziewczyny, rysowało w ciemności przedziwne zygzaki, wchodziłem dalej. Po drodze znudziło mi się liczyć schody, ale zdawało mi się, że pokonaliśmy już jakieś sto pięćdziesiąt, może dwieście stopni. Huk, z jakim woda, wzbiwszy się w górę, spadała na skalne podłoże, przeszedł wkrótce w szum podobny do szumu wodospadu, po czym woda przykryła bulgoczącą zajadle fontannę. Poziom wody podnosił się jednak stale. Zdawało mi się, że niebawem dosięgnie moich stóp.

Wszystko działo się jak w złym śnie. Coś mnie goniło, a ja nie mogłem przed tym uciec. To coś było tuż za mną i zdawało się, że lada chwila złapie mnie za kostkę. Nawet we śnie to koszmar, a co dopiero jeśli wydarzy się w rzeczywistości! Przestałem zwracać uwagę na stopnie i uczepiwszy się rękami ściany, zacząłem podciągać się w górę.

A może by tak poczekać na wodę i unosząc się na jej powierzchni wypłynąć na szczyt „wieży"? – pomyślałem nagle. Powiedziałem o tym dziewczynie. – To niemożliwe. Pod powierzchnią kryją się potężne wiry, nie ma mowy o pływaniu. Raz wciągnięci pod wodę nie wypłyniemy już na powierzchnię, a gdyby nawet nam się to udało, i tak nie odnajdziemy w tej ciemności wieży.

Jednym słowem nie pozostało nam nic poza tą irytującą wspinaczką. Gdyby tu jeszcze było choć odrobinę porządnego światła… – myślałem. – Choćby półmrok. O ile łatwiej byłoby się wspinać! No i wiedzielibyśmy, dokąd sięga woda. Nienawidziłem tej ciemności z głębi serca. Nie wody, lecz ciemności, która mnie od niej dzieliła. Ciemność ta napełniała mnie lodowatym bezgranicznym strachem.

W mojej głowie wciąż kołatały się obrazy z kroniki. Ogromna tama wypuszczała z siebie niezmierzone ilości wody. Na ekranie ukazywały się kolejno różne ujęcia obiektu. Z góry, z przodu, z boku, w zbliżeniach kamera sięgała nawet samej wody. Na betonowej ścianie odbijał się cień rwącego nurtu. Tańczył po białym betonie, jakby sam był rozszalałą wodą. Ale kiedy przyjrzałem mu się uważniej, zrozumiałem, że to nie był cień wody. To mój własny cień tańczył na wklęsłej ścianie tamy. Siedziałem wciśnięty w krzesło i wpatrywałem się we własny cień na ekranie. Nie wiedziałem, jak się zachować. Może powinienem podejść do ekranu i przywołać cień do siebie? A może należało wykraść tę taśmę operatorowi? Ale byłem tylko dziesięcioletnim chłopcem i czułem się bezradny.

A cień tańczył dalej. Wyginał się lekko i drżał jak daleki krajobraz, oglądany przez masę rozgrzanego powietrza. Nie mógł mi nic powiedzieć ani pokazać rękami, choć czułem, że chce to zrobić. Wiedział, że jestem na sali i że na niego patrzę. Ale był przecież tylko cieniem.

Zdawało mi się, że nikt poza mną nie zwrócił uwagi na cień. Nawet mój brat, który siedział obok. Na pewno by mi o tym powiedział. Uwielbiał głośno komentować filmy podczas seansu w kinie. Ja też nie powiedziałem o tym nikomu.

Jak on się tam właściwie znalazł? I co zamierza teraz zrobić? – zastanawiałem się. Cóż, pewnie niedługo się ściemni i cień rozproszy się w mroku. A może porwie go prąd, rzeka zaniesie do morza, a wtedy wróci do mnie? Czułem się bardzo samotny. Wkrótce skończyła się wiadomość o tamie, a na ekranie ukazała się migawka z koronacji w jakimś odległym kraju. Środkiem kamiennego rynku jechała karoca zaprzężona w liczne, bogato przyozdobione konie. Szukałem cienia jeszcze chwilę, ale nie zauważyłem na ziemi nic prócz cieni domów, karocy i koni.

Zapamiętałem tylko tyle. Nie byłem jednak pewny, czy coś takiego zdarzyło się naprawdę. Być może pod wpływem ciemności i szumu wody stworzyłem ten dziwny obraz w swojej wyobraźni. Podobno halucynacje w sytuacji śmiertelnego zagrożenia to typowy objaw – rodzaj ucieczki przed rzeczywistością. A jednak obraz był zbyt wyraźny, zbyt żywy jak na przywidzenie. Pamiętałem dokładnie każdy odgłos i zapach. Poczułem jeszcze raz ten strach, zmieszanie i smutek co wtedy, gdy byłem dziesięcioletnim chłopcem. Do licha, to musiało wydarzyć się naprawdę. Jakaś siła zepchnęła to wspomnienie głęboko na dno mojej świadomości, ale teraz coś pękło i wspomnienie wypłynęło na wierzch.

Jakaś siła?

Przecież to jasne! To operacja, dzięki której zyskałem zdolność tasowania. Moją pamięć otoczono wtedy murem. Pozbawiono mnie moich wspomnień.

Wzbierała we mnie coraz większa złość. Nikt nie ma prawa odbierać mi moich wspomnień! To przecież tak, jakby pozbawiono mnie iluś lat życia. Byłem tak zły, że zapomniałem nawet o strachu. Niech się dzieje, co chce, ja muszę przeżyć – postanowiłem. I odtworzyć te wszystkie zapomniane wspomnienia. A świat może się kończyć, nie zależy mi na tym.

– Tu jest lina! – krzyknęła nagle dziewczyna.

– Lina?

– Chodź, zobacz.

Czym prędzej wszedłem jeszcze trzy, cztery stopnie w górę i stanąłem obok dziewczyny. Rzeczywiście, tuż przy ścianie wisiała lina. Niezbyt gruba, ale mocna, dokładnie taka, jakiej używa się w górach. Znalazłem nawet węzły, które dla ułatwienia wspinaczki zawiązane były na linie co trzydzieści centymetrów. Chwyciłem linę jedną ręką i powoli ostrożnie zacząłem ciągnąć. Sądząc po oporze, jaki stawiała, była do czegoś solidnie przywiązana.

– To dziadek! Zostawił nam linę!

– Na wszelki wypadek zróbmy jeszcze jedno okrążenie – powiedziałem.

Okrążyliśmy „wieżę" jeszcze raz. Lina wisiała dokładnie w tym samym miejscu. Jeśli rzeczywiście przywiązana była do szczytu, wchodząc po niej, znacznie zyskalibyśmy na czasie.

– To na pewno dziadek. On wszystko potrafi przewidzieć.

– Rzeczywiście – przyznałem. – Umiesz podciągać się na linie?

– Oczywiście. Robię to od dziecka. Nie mówiłam ci jeszcze?

– W takim razie wchodź pierwsza. Jak będziesz na górze, daj mi znać latarką. Wtedy ja zacznę się wspinać.

– Woda zaraz tu będzie. Może spróbujemy wejść razem?

– Wykluczone. Jeden człowiek na jednej linie – to reguła w górach. Lina też ma swoją wytrzymałość, a poza tym o wiele trudniej jest wspinać się we dwójkę. Jeśli będę się trzymał liny, na pewno wejdę jakoś na górę. Nawet gdyby zalała mnie woda.

– Nie wiedziałam, że jesteś taki odważny.

Czekałem jeszcze chwilę, myśląc, że może znów mnie pocałuje, ale dziewczyna była już na linie. Przywarłem do ściany i obserwowałem, jak rozhuśtane na jej plecach światło unosi się w górę. Wyglądało to tak, jakby kompletnie pijana dusza wznosiła się do nieba. Widząc to, przypomniałem sobie o whisky, którą miałem w plecaku. Niestety, w tej niepewnej pozycji wyjmowanie butelki z plecaka było rzeczą nie do pomyślenia. Postanowiłem zadowolić się wyobraźnią. Oto czysty spokojny pub, miseczka z orzeszkami, cicha muzyka Vendôme MJQ i whisky z podwójnym lodem. Szklanka stoi przede mną, lecz nie biorę jej jeszcze do ust. Na whisky trzeba się napatrzeć. A kiedy znudzi się patrzenie, wypić. To tak samo jak z piękną dziewczyną.

56
{"b":"101013","o":1}