Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Tak, pięć metrów.

– Daj mi ją.

Zdjąłem plecak i wymacawszy linę między puszkami, butelką whisky i manierką, wyszarpałem ją z plecaka. Dziewczyna przywiązała jeden koniec do mojego paska, a drugi zawiązała na własnych biodrach. Potem naciągnęła linę, sprawdzając, czy węzły dobrze się trzymają.

– W porządku – powiedziała. – Już się nie rozłączymy.

– Miejmy nadzieję, że nie zaśniemy razem – dodałem. – Ty też nie spałaś zbyt długo.

– Nie stwarzaj dodatkowych problemów. Jeśli myślisz o tym, że jesteś niewyspany, to znaczy, że zaczynasz się nad sobą litować, a złe moce tylko na to czekają. Rozumiesz?

– Rozumiem.

– Skoro rozumiesz, to chodźmy.

Szliśmy teraz przywiązani do siebie liną. Starałem się nie zwracać uwagi na odgłos jej kroków i wpatrywałem się w oliwkową zieleń mojej wojskowej kurtki. Kupiłem ją, o ile dobrze pamiętam, w siedemdziesiątym pierwszym. Wojna w Wietnamie jeszcze trwała, a prezydentem był Richard Nixon, z tą swoją nieszczęsną twarzą. W tym czasie każdy zapuszczał włosy, chodził w brudnych butach, słuchał psychodelicznego rocka i założywszy amerykańską kurtkę wojskową z pacywką naszytą na plecach, czuł się jak Peter Fonda. Przypomniałem sobie Petera Fondę jadącego na motorze. Nałożyłem na to Born to Be Wild Stephena Wolfa, lecz może z powodu podobieństwa introdukcji obraz ten przeszedł nagle w I Heard It through Grapevine Marwina Gaya.

– O czym myślisz? – zapytała grubaska.

– O niczym – odparłem.

– Może jeszcze zaśpiewasz?

– Już mi się nie chce. Może porozmawiamy?

– O czym?

– Na przykład o deszczu.

– Dobrze.

– Pamiętasz jakiś deszcz?

– Tego dnia, kiedy zginęli moi rodzice i rodzeństwo, padał deszcz.

– Porozmawiajmy lepiej o czymś innym.

– Nie. Chcę ci o tym opowiedzieć.

– Chyba że tak.

– To był taki deszcz, którego prawie nie widać. Nie wiadomo, czy pada, czy nie. Taka pogoda utrzymywała się od rana. Leżałam w szpitalu i patrzyłam przez okno na szare zachmurzone niebo. Za oknem rosło wielkie drzewo kamforowe. Był początek listopada, więc połowa liści już opadła i poprzez gałęzie widać było niebo. Lubisz oglądać drzewa?

– Nie wiem – powiedziałem. – Nigdy tego nie robiłem. Prawdę mówiąc, nie rozróżniam nawet podstawowych gatunków drzew.

– A ja uwielbiam. Nawet teraz często siadam pod jakimś drzewem, dotykam jego pnia i przyglądam się konarom. Mogę tak spędzić nawet kilka godzin. Tamto drzewo w szpitalnym ogrodzie oglądałam całymi dniami. W końcu nauczyłam się go na pamięć. Znasz może jakiegoś maniaka, który umie na pamięć rozkład jazdy pociągów? Ze mną było podobnie.

Na tym drzewie często siadały ptaki. Były wśród nich wróble, dzierzby, szpaki. I inne, których nazw nie znałam. Czasami przylatywały też gołębie. Siadały na gałęziach, odpoczywały chwilę, po czym znów odlatywały. Ptaki są bardzo czułe na deszcz. Wiedziałeś o tym?

– Nie wiedziałem.

– Nie siadają na drzewie, kiedy pada deszcz, a kiedy przestanie, śpiewają głośniej niż zwykle. Zupełnie jakby się cieszyły. Może dlatego, że po deszczu z ziemi wychodzą robaki? A może po prostu nie lubią deszczu i cieszą się, gdy przestaje padać? W każdym razie, patrząc na to drzewo, zawsze wiedziałam, jaka jest pogoda. Jeśli nie było ptaków, padał deszcz, kiedy wracały ze śpiewem, było już po deszczu.

– Długo leżałaś w szpitalu?

– Tak, miesiąc czy coś koło tego. Czekałam na bardzo trudną operację serca. Rodzina w zasadzie pogodziła się już z moją śmiercią. To dziwne, prawda? Teraz ja tryskam zdrowiem, a oni wszyscy zginęli.

Szła chwilę w milczeniu. Ja również. Myślałem o jej sercu, o drzewie kamforowym i o ptakach.

– Tego dnia ptaki były wyjątkowo zajęte. Deszcz raz padał, raz nie padał, a one zależnie od tego to przysiadały na drzewie, to znów odlatywały. Było już bardzo chłodno, taki pierwszy powiew zimy, w sali włączono ogrzewanie, więc bez przerwy musiałam wycierać zamgloną szybę. Wstawałam z łóżka, wycierałam szybę ręcznikiem i kładłam się z powrotem. Prawdę mówiąc, nie wolno było mi wstawać, ale nie mogłam się obejść bez tego drzewa, ptaków i deszczowego nieba. Gdy się dłużej przebywa w szpitalu, takie rzeczy nabierają ogromnego znaczenia. Leżałeś kiedyś w szpitalu?

– Nie, nigdy – odparłem. Na ogół cieszę się końskim zdrowiem.

– No i pomyślałam sobie wtedy tak: jaki ten świat jest niezwykły! Na świecie rośnie tyle milionów, miliardów drzew – kamforowych i innych – świeci słońce, pada deszcz, a miliardy ptaków to siadają na ich gałęziach, to znowu wzbijają się w powietrze. Wyobraziłam sobie te wszystkie drzewa i ptaki i zrobiło mi się bardzo smutno.

– Dlaczego?

– Pewnie dlatego, że chociaż na świecie jest tyle drzew i ptaków, mogłam oglądać tylko to jedno drzewo kamforowe i jeden deszcz i wcale ich nie rozumiałam. I czułam, że nigdy ich nie zrozumiem. Zestarzeję się i umrę, nie rozumiejąc nawet tego jednego drzewa i jednego deszczu. Zrobiło mi się tak smutno, że rozpłakałam się w samotności. Tak bardzo chciałam, żeby ktoś mnie wtedy przytulił. Ale nikogo przy mnie nie było. Byłam zupełnie sama i długo jeszcze płakałam.

Potem zrobiło się ciemno i nie mogłam zobaczyć ptaków. Dlatego nie wiedziałam, czy deszcz jeszcze padał, czy nie. Tego dnia zginęła cała moja rodzina. Dowiedziałam się o tym znacznie później.

– Musiałaś przeżyć straszny szok?

– Nie pamiętam, co wtedy czułam. Zapamiętałam tylko ten jesienny deszcz i to, że nikogo przy mnie nie było, kiedy tak bardzo tego potrzebowałam. To był dla mnie koniec świata.

– Chyba rozumiem.

– Straciłeś kogoś bliskiego?

– Tak, kilka razy.

– Więc jesteś teraz zupełnie sam?

– Nie, to nie tak – powiedziałem, przesuwając palcami po linie przymocowanej do mojego paska. – Nikt na świecie nie jest zupełnie sam. Wszyscy są jakoś ze sobą związani. I deszcz pada, i ptaki śpiewają. Ktoś nam czasami rozcina brzuch, a innym razem całuje w ciemności.

– Ale jeśli nie ma w tym wszystkim miłości, to tak, jakby świat w ogóle nie istniał – powiedziała grubaska. – Bez miłości świat jest jak to drzewo kamforowe za oknem. Nie można go dotknąć ani poczuć jego zapachu. Choćbyś kupił sobie nie wiem ile dziewczyn, a z dwa razy taką ich ilością przespał się z przypadku, przecież to wszystko nic niewarte. Żadna dziewczyna nie przytuli cię, kiedy będziesz tego naprawdę potrzebował.

– Nie kupuję tak bez przerwy dziewczyn i nie sypiam z każdą napotkaną dziewczyną – próbowałem się bronić.

– Wszystko jedno.

Chyba miała rację. Nie miałem nikogo. Starzałem się w samotności jak ślimak przyczepiony do skały na dnie oceanu.

Zamyśliłem się nad tym głęboko i nie zauważyłem, że dziewczyna stanęła. Przekonałem się o tym dopiero wtedy, gdy zderzyłem się z jej plecami.

– Przepraszam.

– Cicho! – złapała mnie za ramię. – Słyszę coś.

Staliśmy nieruchomo i wsłuchiwaliśmy się w dźwięk dochodzący z mroku. Słychać go było gdzieś daleko przed nami. Ledwo słyszalny niski dźwięk. Przypominał trochę dudnienie ziemi, trochę zgrzyt metalowych części jakiejś ogromnej maszyny. Czymkolwiek jednak było jego źródło, dźwięk nie ustawał. Bardzo powoli, ale zdawał się rosnąć. Był zimny i nieprzyjemny. Zdawało mi się, że jakiś ogromny owad chodzi mi po plecach.

Nawet powietrze zaczęło drgać pod jego wpływem. Ciężkie duszne powietrze, które nas otaczało, niczym płukane wodą błoto, powoli odpłynęło do tyłu. To, które napłynęło w jego miejsce, było chłodne i wilgotne.

– Czy to trzęsienie ziemi? – zapytałem.

– Nie – powiedziała. – To coś znacznie gorszego.

51
{"b":"101013","o":1}