Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Czy Czarnomroki wiedzą, że tu jesteśmy?

– Oczywiście – odparła obojętnie. – To ich świat. Pod ziemią nie wydarzy się nic, o czym by nie wiedziały. Są tutaj i obserwują nas. Już od jakiegoś czasu słyszę, jak się namawiają.

Rozejrzałem się dookoła, przyświecając sobie latarką, ale nie dostrzegłem niczego, poza obłymi kształtami skały.

– Kryją się w głębi szczelin, tam, gdzie nie dociera światło. I chyba idą za nami.

– Ile czasu minęło, odkąd włączyłaś to urządzenie?

Popatrzyła na zegarek.

– Dziesięć minut i dwadzieścia sekund. Jeszcze pięć minut i będziemy przy wodospadzie.

Dokładnie po pięciu minutach stanęliśmy przed wodospadem. Zdaje się, że urządzenie redukujące dźwięk pracowało nadal, bo, tak jak poprzednio, słychać było tylko niewielki szmer. Włożyliśmy kaptury, gogle i przeszliśmy pod głuchym wodospadem.

– To dziwne – odezwała się po drugiej stronie. – Reduktor dźwięku działa, to znaczy, że laboratorium nie zostało zniszczone. Gdyby Czarnomroki dostały się do środka, nie oszczędziłyby ni czego. Nienawidzą tego miejsca.

Drzwi do laboratorium były zamknięte na klucz, co potwierdzało jej teorię. Czarnomroki nie zamykałyby za sobą drzwi.

Długo ustawiała numery w zamku szyfrowym, po czym za pomocą klucza magnetycznego otworzyła drzwi. W pracowni było ciemno, unosił się mocny zapach kawy. Dziewczyna zamknęła szybko drzwi, szarpnęła za klamkę, by się upewnić, że są zamknięte, po czym zaświeciła światło.

Pokój wyglądał mniej więcej tak, jak moje mieszkanie i biuro na górze. Podłoga wyścielona była papierami, drogę zagradzały przewrócone meble i rozbite talerze, ściągnięty dywan leżał w kącie pokoju, a wszystko to oblane było chyba wiadrem kawy. Po co profesor zaparzył sobie tyle kawy? Sam nie wypiłby przecież takiej ilości.

A jednak laboratorium było zdewastowane w nieco inny sposób niż mieszkanie i biuro. Sprawcy wyraźnie wyznaczyli granicę pomiędzy rzeczami, które miały albo nie miały ulec zniszczeniu. Z jednymi rozprawili się bezwzględnie, innych nawet nie tknęli. Komputer, środki łączności, reduktor dźwięku i generator prądu pozostały nienaruszone, wystarczyło nacisnąć guzik, by zadziałały jak zwykle. Jedynie w wielkim nadajniku fal odstraszających Czarnomroki zerwana była instalacja, toteż urządzenie nie nadawało się chwilowo do użytku. Ale i tu zadbano, żeby cała naprawa ograniczyła się do wymiany instalacji.

Podobnie miała się sprawa z pokojem w głębi. Na pierwszy rzut oka panował tu nieopisany chaos, lecz wywołany był w sposób sztuczny i dokładnie zaplanowany. Jeśli się dobrze przyjrzeć, zniszczeniu nie uległa ani jedna czaszka, całe były również przyrządy niezbędne do pomiaru. Z nadmierną gorliwością zniszczono tylko łatwo dostępne urządzenia i materiały.

Dziewczyna zajrzała do schowka w ścianie. Sejf był otwarty. Wygarnęła popiół, w który zmieniły się dokumenty, i rozsypała go na podłodze.

– Jak myślisz, kto to zrobił?

– Ludzie – odparłem. – Pewnie symbolanci. W zmowie z Czarnomrokami otworzyli drzwi, ale do środka weszli tylko ludzie. Nie zniszczyli najważniejszych urządzeń – pewnie zamierzają przejąć laboratorium albo, co gorsza, zmusić profesora, żeby kontynuował swe badania. Wychodząc, zamknęli drzwi na klucz, żeby Czarnomroki nie dostały się do środka i nie dokończyły dzieła.

– Chyba nic ważnego nie dostało się w ich ręce.

– Chyba nie – powiedziałem, rozglądając się po pokoju. – Poza twoim dziadkiem. A on jest najważniejszy. W ten sposób nigdy się nie dowiem, co profesor zmajstrował w moim mózgu. To już koniec.

– Jeszcze nie – powiedziała grubaska. – Dziadek nie dał się złapać. Możesz być spokojny. Tutaj jest jeszcze jedno tajne wyjście. Dziadek na pewno wziął ze sobą aparat na Czarnomroki i uciekł.

– Skąd wiesz?

– To bardzo ostrożny człowiek. Niemożliwe, żeby dał się tak po prostu złapać. Na pewno uciekł tajnym wyjściem, kiedy usłyszał, że ktoś dobiera się do drzwi.

– W takim razie jest już na górze?

– Nie. To nie takie proste. To awaryjne wyjście przypomina labirynt, poza tym bezpośrednio łączy się z gniazdem Czarno- mroków. Trzeba co najmniej pięciu godzin, żeby się stamtąd wydostać. Aparat działa tylko pół godziny, więc dziadek musi być jeszcze w środku.

– Albo złapały go Czarnomroki.

– Nie sądzę. Pod ziemią jest jeszcze jeden schron. Myślę, że dziadek właśnie tam się ukrył. I pewnie czeka na nas.

– Rzeczywiście jest bardzo ostrożny – powiedziałem z podziwem. – Mam nadzieję, że wiesz, jak tam trafić?

– Tak, wytłumaczył mi kiedyś drogę, poza tym w notesie jest mapa. Zaznaczył na niej miejsca, w których trzeba szczególnie uważać.

– Na przykład na co?

– Może lepiej, żebyś nie wiedział? Są ludzie, którzy robią się nerwowi, jeśli usłyszą coś takiego.

Wziąłem głęboki oddech i postanowiłem nie pytać więcej o niebezpieczeństwa, jakie czyhały na nas po drodze.

– Jak daleko jest do tego schronu?

– Dwadzieścia pięć do trzydziestu minut, żeby dotrzeć do wejścia, stamtąd jeszcze godzina – półtorej do miejsca, w którym znajduje się dziadek. Za wejściem do schronu Czarnomrokami możemy się już nie przejmować, najważniejsze, żeby zdążyć tam dojść, zanim wyczerpią się baterie.

– A jeśli nie zdążymy?

– Cóż, będziemy świecić dookoła latarkami. Czarnomroki nie lubią, kiedy pada na nie światło. Ale wystarczy chwila ciemności…

– Aha – powiedziałem bezgłośnie. – Czy baterie już się naładowały?

– Jeszcze pięć minut.

– Pospieszmy się. Symbolanci niedługo tu będą. Czarnomroki na pewno ich zawiadomiły o naszym zejściu do podziemi.

Dziewczyna zdjęła pelerynę i kalosze i ubrała się w moją amerykańską kurtkę i buty do joggingu.

– Ty też powinieneś się przebrać. Nie przeciśniesz się w tym – powiedziała.

Zrzuciłem pelerynę i na sweter włożyłem wiatrówkę, zamiast kaloszy sneakersy i zarzuciłem plecak. Było już prawie wpół do pierwszej.

Dziewczyna otworzyła szafę, zrzuciła wieszaki ze stalowego drążka, po czym zaczęła kręcić drążkiem w jedną stronę. Po jakimś czasie dał się słyszeć lekki szczęk, jaki wydaje koło zębate, natrafiwszy na opór, i w prawym dolnym rogu ściana za szafą otworzyła się na szerokość siedemdziesięciu centymetrów. Z otworu biła ciemność tak gęsta, że niemal można było chwycić ją palcami. Poczułem powiew zimnego spleśniałego powietrza.

– Niezły pomysł, prawda? – powiedziała dziewczyna, trzymając się stalowego drążka.

– Rzeczywiście – przyznałem. – Chyba żaden normalny człowiek nie wymyśliłby czegoś takiego. To jakaś mania.

– Od razu mania! Umysł maniaka rozwija się w jednym kierunku. Z dziadkiem jest inaczej, on przewyższa innych ludzi pod każdym możliwym względem. Czy to będzie akustyka, czy genetyka, czy stolarka – powiedziała. – Nie ma drugiego takiego człowieka. W telewizji i na okładkach czasopism aż roi się od geniuszy, ale to wszystko pozoranci. Prawdziwemu geniuszowi wystarcza jego własny świat.

– Może jemu wystarcza, ale świat nie znosi samotnych geniuszy. Zrobi wszystko, żeby wykorzystać ich genialny umysł. Dlatego to, co się stało, było nieuniknione. Czy to geniusz, czy głupiec, nikt nie może zamknąć się we własnym świecie. Ani pod ziemią, ani otoczywszy się wysokim murem. Zawsze komuś uda się wedrzeć do środka. Twój dziadek nie jest wyjątkiem. Dlatego ja mam rozpruty brzuch, a do końca świata pozostało trzydzieści pięć godzin.

– Wszystko będzie w porządku. Musimy go tylko odnaleźć – powiedziała, po czym stanęła na palcach i pocałowała mnie tuż pod uchem. Czułem, jak pocałunek rozgrzewa moje ciało i łagodzi ból. Być może mam pod uchem takie specjalne miejsce? A może po prostu już dawno nie pocałowała mnie siedemnastolatka? Ostatni raz zdarzyło mi się to chyba osiemnaście lat temu.

– Jeśli uwierzysz, że wszystko będzie dobrze, na pewno nic się nie stanie – powiedziała.

– Im człowiek starszy, tym trudniej mu uwierzyć w różne rzeczy – odparłem. – Ściera się jak stare zęby. Nie, żeby robił się cyniczny albo podejrzliwy, po prostu się ściera.

47
{"b":"101013","o":1}