Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Naprawdę? – dziewczyna zwolniła nieco kroku, szła teraz obok mnie. – A twoja skorupa? Nawet nie wiesz, jak bardzo chciałabym ją poznać. Dowiedzieć się, skąd się wzięła i jak działa. To bardzo interesujące.

– Nie przesadzaj. Każdy w mniejszym lub większym stopniu otacza się skorupą. Jeśli tylko poszukasz, znajdziesz takich ludzi na pęczki. Nie wychodzisz na świat, więc nie wiesz, czym jest życie zwykłych ludzi. To wszystko.

– Ty naprawdę o niczym nie wiesz! – przerwała mi. – Przecież posiadasz zdolność tasowania!

– No i co z tego? To tylko nabyta umiejętność. Poddałem się operacji i odbyłem specjalny trening. Przy odrobinie cierpliwości prawie każdy może się tego nauczyć. Tak jak liczenia na liczydle albo gry na fortepianie.

– Nieprawda – powiedziała. – Na początku rzeczywiście wszyscy tak myśleli. Że każdy – oczywiście każdy, kto podoła testom – będzie w stanie opanować tę sztukę. Dziadek też tak myślał. W sumie dwudziestu sześciu ludzi poddano tej operacji. Z tym nie było żadnych problemów. Trudności pojawiły się później.

– Co takiego?! Nic nie wiem o żadnych trudnościach! Wszystko przebiega zgodnie z planem.

– To wersja oficjalna. Prawda wygląda inaczej. Dwudziestu pięciu spośród dwudziestu sześciu cyfrantów ze zdolnością tasowania zmarło w przeciągu roku. Tylko ty jeden przeżyłeś już trzy lata i wciąż możesz tasować. Czy nadal twierdzisz, że jesteś przeciętny? Jesteś teraz człowiekiem numer jeden!

Wsadziłem ręce do kieszeni i szedłem jakiś czas w milczeniu. Więc moja sytuacja była aż tak groźna? Najbardziej przerażało mnie tempo, w jakim się pogarszała. Do czego to doprowadzi?

– Co było przyczyną ich śmierci? – zapytałem.

– Nie wiadomo. Podobno jakieś uszkodzenie wewnątrz mózgu, ale nie wiadomo, co je wywołało.

– Chyba istnieje jakaś hipoteza?

– Tak. Dziadek mówił, że prawdopodobnie przeciętny człowiek nie jest w stanie znieść naświetlania jądra świadomości. Szare komórki wytwarzają coś w rodzaju przeciwciał, ale reakcja jest zbyt gwałtowna i powoduje śmierć. Oczywiście, to wszystko jest bardziej skomplikowane, powtarzam ci w dużym skrócie.

– Dlaczego w takim razie ja przeżyłem?

– Ty miałeś już przeciwciała. Właśnie tę skorupę. Nie wiadomo, skąd ci się wzięła, ale to ona pozwoliła ci przeżyć. Dziadek próbował wytworzyć taką warstwę ochronną sztucznie, ale, jak się okazało, była zbyt słaba.

– Warstwa ochronna? To znaczy coś w rodzaju skórki arbuza?

– Tak, można tak powiedzieć.

– No, a ta moja warstwa ochronna, skórka czy co tam jeszcze, jest cechą wrodzoną czy nabytą?

– Częściowo pewnie wrodzoną, a częściowo nabytą. Ale dziadek nie chciał powiedzieć mi o tym nic więcej. To postawiłoby mnie w niebezpiecznej sytuacji. W każdym razie, człowiek o takiej odporności zdarza się podobno raz na milion albo półtora miliona. Poza tym przysposabianie cyfrantów do tasowania zostało wstrzymane, więc znalezienie drugiego takiego człowieka stało się niemożliwe.

– W takim razie to prawdziwy cud, że znalazłem się wśród tych dwudziestu sześciu ludzi.

– Tak. Jesteś skarbem nauki, jesteś kluczem.

– Co właściwie zrobił mi twój dziadek? Jakie znaczenie miały dane, które dał mi do tasowania i czaszka jednorożca?

– Gdybym to tylko wiedziała…

Biuro, podobnie jak moje mieszkanie, było kompletnie zrujnowane. Podłogę wyścielały dokumenty, stół leżał wywrócony do góry nogami, sejf był otwarty, szuflady szafki wyciągnięte, a na rozprutej nożem sofie piętrzyły się ubrania profesora i dziewczyny. Większość jej ubrań była różowa. Od głębokiego różu po zupełnie blady – pełna gradacja tego koloru.

– To okropne – powiedziała, kręcąc głową. – Pewnie przedostali się przez dziurę.

– Myślisz, że to Czarnomroki?

– Nie. Po pierwsze nie wychodzą na ziemię, a po drugie byłoby je czuć.

– Czuć?

– Tak, strasznie śmierdzą zepsutą rybą i błotem. To nie Czarnomroki. Już raczej ci dwaj, którzy przyszli do twojego mieszkania. Działali w podobny sposób.

– Rzeczywiście – powiedziałem i jeszcze raz rozejrzałem się po pokoju. Przed wywróconym stołem w świetle jarzeniówki błyszczały wysypane z pudełka spinacze do papieru. Udając, że przyglądam się podłodze, schowałem garść spinaczy do kieszeni spodni.

– Trzymaliście tu coś ważnego?

– Nie – odparła. – To wszystko prawie bezwartościowe śmieci. Rachunki, ewidencje, jakieś mało istotne źródła naukowe. Nie ma czego żałować.

– A ten aparat na Czarnomroki?

Dziewczyna pogrzebała chwilę w rzeczach wytrząśniętych z szafki i wyciągnęła stamtąd niewielkie urządzenie w kształcie woltomierza. Kilkakrotnie włączyła je i wyłączyła na próbę.

– W porządku. Działa. Pewnie je zlekceważyli. To bardzo proste urządzenie, dlatego jest dość odporne na wstrząsy – powiedziała.

Następnie przykucnęła w kącie, odsunęła obudowę kontaktu i nacisnęła ukryty tam mały guzik. Wstała i położyła rękę na ścianie. We wnęce, jaka ukazała się w tym miejscu w ścianie, znajdował się sejf. Otworzyła szyfrowy zamek.

– Czy mógłbyś wyjąć wszystko z sejfu i położyć na stole?

Z trudem opanowałem ból brzucha, ale podniosłem stół i ułożyłem na nim przedmioty, które znalazłem w sejfie. Były to: spięty gumką pięciocentymetrowy plik książeczek oszczędnościowych, jakieś akcje i obligacje, dwa lub trzy miliony gotówką, coś bardzo ciężkiego w płóciennym woreczku, notes i szara koperta. Dziewczyna wyjęła z koperty stary poczerniały zegarek Omega z pękniętym szkiełkiem i złoty pierścionek.

– To pamiątka po ojcu – powiedziała. – Pierścionek należał do matki. To wszystko, co mi po nich zostało. Reszta zginęła w płomieniach.

Skinąłem głową. Dziewczyna schowała zegarek i pierścionek z powrotem do koperty, a do kieszeni marynarki wsadziła garść banknotów.

– Zupełnie zapomniałam, że tu były – powiedziała.

Następnie pokazała mi przedmiot, który znajdował się w płóciennym woreczku. Był to mały automatyczny pistolet. Po tym, w jaki sposób był wytarty i przybrudzony, poznałem, że to nie była atrapa. To była prawdziwa spluwa. Nie znam się na broni, ale zdawało mi się, że widziałem taki na jakimś filmie. Browning albo beretta. Oprócz pistoletu w woreczku znajdował się zapasowy magazynek i pudełko naboi.

– Dobrze strzelasz? – spytała.

– Żartujesz? Nigdy nie miałem czegoś takiego w ręce.

– Naprawdę? Ja nawet nieźle. Trenuję już od kilku lat. Z dziesięciu metrów trafiam do celu wielkości pocztówki. To chyba niezły wynik?

– Rzeczywiście – zgodziłem się. – Ale skąd wzięłaś coś takiego?

– Ty chyba jesteś naprawdę głupi – powiedziała znudzonym głosem. – Wszystko można kupić, jak się ma pieniądze. Nie wiesz o tym? Ale skoro nie umiesz strzelać, to pozwól, że ja to wezmę.

– Proszę bardzo. Tylko nie strzel do mnie, na dole jest ciemno. Już i tak ledwo się ruszam.

– Nic się nie martw. Jestem wyjątkowo ostrożna – zapewniła i włożyła pistolet do prawej kieszeni marynarki. To dziwne, wkładała tam różne rzeczy, lecz kieszeń nie wydawała się wypchana, w ogóle nie zmieniała kształtu. Chyba była jakoś specjalnie uszyta, a może po prostu była dobrze uszyta.

Następnie otworzyła notes w czarnej skórzanej oprawce i stanąwszy pod lampą, dłuższy czas przyglądała się notatkom. Ja również zerknąłem do notesu, ale ujrzałem tylko jakieś niezrozumiałe cyfry i litery.

– To dziennik dziadka – powiedziała. – Jest napisany szyfrem, który znamy tylko my dwoje. Dziadek powiedział, że gdyby mu się coś stało, powinnam przeczytać ten dziennik. Zaraz… dwudziestego dziewiątego września wykonałeś pranie, prawda?

– Zgadza się.

– To jest oznaczone cyfrą jeden. Pewnie pierwszy stopień. Następnie trzydziestego w nocy albo pierwszego przed południem wykonałeś tasowanie. To też się zgadza?

– Tak.

– Przy tym jest dwójka. Drugi stopień. Potem… czekaj… o, jest, drugi października, południe. Trzy – anulować program.

– Drugiego w południe miałem się spotkać z profesorem. Pewnie zamierzał skasować program „Koniec Świata" w moim mózgu, żeby świat rzeczywiście się nie skończył. Ale tymczasem profesor został porwany, może nawet już nie żyje…

44
{"b":"101013","o":1}