Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Zapaliło się zielone światło i podczas gdy ciężarówka przed nami zbierała się do startu, biały skyline z dość głośnym warkotem silnika i muzyką Duran Duran, która dobiegała z głośników, zniknął w oddali.

– Zwróć uwagę, czy ktoś za nami nie jedzie – powiedziałem do grubaski.

Skinęła głową i odwróciła się do tyłu.

– Myślisz, że ktoś nas śledzi?

– Nie wiem, ale nie zaszkodzi uważać. Może być hamburger? To nie zajmie dużo czasu.

– Wszystko mi jedno.

Zajechałem do pierwszej z brzegu hamburgerni „drive in". Do samochodu podeszła kelnerka w krótkiej czerwonej sukience.

– Podwójny hamburger z serem, frytki i czekolada na gorąco – powiedziała grubaska.

– Zwykły hamburger i piwo.

– Przykro mi, ale nie prowadzimy piwa – odparła kelnerka.

– Zwykły hamburger i cola – poprawiłem się. Co mi przyszło do głowy, żeby prosić o piwo w lokalu „drive in"?

Czekając na zamówione dania, z uwagą wypatrywaliśmy pościgu, ale do hamburgemi nie wjeżdżał żaden samochód. Jeśli się zastanowić, to gdyby ktoś nas rzeczywiście śledził, nie wjeżdżałby przecież na ten sam parking. Powinien raczej zaczekać w jakimś ciemnym kącie, aż wyjedziemy. Przestałem wypatrywać samochodu i zająłem się połykaniem hamburgera z chipsami i listkiem sałaty nie większym niż bilet na autostradę. Dziewczyna jadła swojego hamburgera powoli, z namaszczeniem, pogryzając frytkami i popijając czekoladą.

– Chcesz trochę frytek? – zaproponowała.

– Nie chcę – odparłem.

Zjadła wszystko do czysta, wypiła czekoladę, po czym oblizała palce z musztardy i keczupu i wytarła usta serwetką. Niewątpliwie bardzo jej smakowało.

– Wracając do sprawy dziadka – odezwałem się – myślę, że najpierw powinniśmy iść do laboratorium.

– Chyba tak. Może znajdziemy tam jakiś ślad. Pomogę ci.

– Ale jak się tam dostaniemy? Mówiłaś, że urządzenie, którym odstraszacie Czarnomroki, jest zepsute.

– Mam zapasowy podręczny aparat na Czarnomroki. Nie ma wprawdzie wielkiej mocy, ale wystarczy, żeby utrzymać je w bezpiecznej odległości.

– W takim razie wszystko w porządku – uspokoiłem się.

– Tak, jest tylko jeden problem – powiedziała. – To urządzenie jest na baterie i działa tylko pół godziny, potem ładuje się przez piętnaście minut. Jest tak skonstruowane, żeby starczyło tylko na drogę między biurem a laboratorium.

Nie odzywałem się więcej. Lepsze to niż nic, a poza tym i tak nie mieliśmy wyboru. Wyjechałem z parkingu i po drodze kupiłem w nocnym sklepie dwa piwa i małą butelkę whisky. Zatrzymałem się na poboczu, wypiłem oba piwa i jedną czwartą whisky. Ulżyło mi, zakręciłem zakrętkę i podałem butelkę dziewczynie, żeby wsadziła ją do plecaka.

– Dlaczego tyle pijesz? – spytała.

– Boję się – odpowiedziałem.

– Ja też się boję, a nie piję.

– Pewnie boimy się inaczej.

– Co przez to rozumiesz?

– Im człowiek starszy, tym mniej pozostaje mu rzeczy, które mógłby zastąpić czymś innym – powiedziałem.

– I prędzej się męczy?

– Właśnie.

Wyciągnęła rękę i dotknęła nią mojego ucha.

– Nie martw się. Będę przy tobie – powiedziała.

– Dziękuję.

Zatrzymałem się przed budynkiem, w którym znajdowało się biuro, wysiadłem z samochodu i założyłem plecak. Czułem równomierny tępy ból. Jakby po moim brzuchu przejeżdżał powoli wóz z sianem. To tylko zwykły ból – starałem się myśleć. Zwykły, powierzchowny ból, nie ma związku ze mną samym. Jak deszcz. Popada i przestanie. Zebrałem resztki szacunku dla samego siebie i odpędziwszy nimi myśli o bólu, ruszyłem w ślad za dziewczyną.

Przy wejściu zatrzymał nas postawny strażnik i zażądał legitymacji służbowej. Dziewczyna wyjęła z kieszeni kartę magnetyczną i podała ją strażnikowi. Ten wsunął ją do komputera, sprawdził nazwisko i numer pokoju, po czym odblokował drzwi.

– To bardzo specyficzny budynek – wyjaśniła dziewczyna, kiedy przechodziliśmy przez obszerny hall. – Wszyscy jego użytkownicy mają jakieś tajemnice, dlatego jest wyjątkowo dobrze strzeżony. Prowadzi się tutaj ważne badania, odbywają się tajne narady. Strażnik legitymuje wszystkich przy wejściu, a potem za pomocą ukrytych kamer sprawdza, czy każdy trafił do właściwego pokoju. Dlatego jeśli nawet ktoś nas śledził, nie uda mu się wejść do biura.

– W takim razie ochrona wie również o przejściu z biura do podziemi?

– Nie sądzę. Dziadek wymyślił tę dziurę, zanim powstał ten budynek. Wie o niej chyba tylko właściciel i główny projektant. W trakcie budowy mówiło się, że to kanalizacja, w projekcie też narysowano coś innego.

– To musiało dużo kosztować.

– O, tak. Ale dziadek ma pieniędzy jak lodu. Ja zresztą też. Jestem bardzo bogata. Pomnożyłam na giełdzie spadek i ubezpieczenie po rodzicach.

Wyjęła z kieszeni klucz i otworzyła nim windę. Wsiedliśmy do tej samej co poprzednio, dziwacznie wielkiej windy.

– Na giełdzie?

– Tak. Dziadek nauczył mnie, jak to robić. Jak wybierać informacje, oceniać rynek, jak oszukiwać urząd podatkowy i wysyłać pieniądze do zagranicznych banków. Giełda jest bardzo ciekawa. Grałeś?

– Niestety, nie – powiedziałem. – Nigdy nie założyłem nawet długoterminowego rachunku.

– Dawniej dziadek zajmował się wyłącznie giełdą, ale w pewnym momencie miał już za dużo pieniędzy, więc porzucił giełdę i został naukowcem. To niesamowite, prawda?

– Rzeczywiście – powiedziałem.

– Dziadek jest najlepszy we wszystkim, co robi.

Winda poruszała się tak wolno, jak za pierwszym razem. Znów nie wiedziałem, czy jedziemy w dół, czy w górę.

– Dziadek twierdzi, że nauka w szkole jest zbyt nieefektywna, żeby człowiek mógł w przyszłości zostać kimś wybitnym. Co o tym sądzisz? – zapytała.

– Tak, chyba ma rację. Chodziłem do szkoły szesnaście lat, ale nie nauczyłem się niczego pożytecznego. Nie znam języków, nie umiem grać na żadnym instrumencie, nie mam pojęcia o giełdzie, nie umiem też jeździć konno.

– Więc dlaczego nie zrezygnowałeś ze szkoły? Mogłeś to zrobić w każdym momencie.

– Niby tak – powiedziałem. Rzeczywiście, gdybym chciał, mógłbym przecież nie chodzić do szkoły. – Nie przyszło mi to do głowy. W przeciwieństwie do ciebie, wychowałem się w zwykłej rodzinie. Poza tym w ogóle nie myślałem o tym, że mógłbym zostać kimś wybitnym.

– To błąd – powiedziała. – Każdy ma w sobie zalążek wybitnych zdolności. Tylko że większość ludzi nie wie, jak rozwinąć swój talent. Niszczą go i rzeczywiście nigdy niczego nie osiągają.

– Tak jak ja – wtrąciłem.

– Nie, z tobą jest inaczej. Ty otoczyłeś się skorupą i to, co masz w środku, pozostało bez skazy.

– Skorupą?

– Tak. Dlatego jeszcze nie jest za późno. Nie zamieszkałbyś ze mną, oczywiście, jak już będzie po wszystkim? Nie chcę, żebyś się ze mną ożenił, może po prostu pojechalibyśmy gdzieś razem, do Grecji, Rumunii albo Finlandii i tam spędzili trochę czasu, jeżdżąc konno i śpiewając piosenki? O pieniądze możesz się nie martwić. No i wreszcie rozwiniesz swój talent, zostaniesz kimś wielkim!

– Hm… – zastanowiłem się. To nawet niezły pomysł. Jako cyfrant byłem skończony, no i nie da się ukryć, że spokojne życie za granicą miało dla mnie dużo uroku. Problem był tylko jeden – nie umiałem wyobrazić sobie siebie w roli wielkiego człowieka. Czyż wielcy ludzie nie zostają takimi właśnie dzięki temu, że bardzo mocno w to wierzą? Nie słyszy się, żeby ktoś, kto sam w to nie wierzy, został wybitnym człowiekiem, to tak się akurat złożyło. Nagle winda otworzyła się i dziewczyna wyszła na korytarz. Pospiesznie uczyniłem to samo. Znów szliśmy tym niekończącym się korytarzem. Ona – raźnie postukując obcasami szpilek, a ja kilka kroków za nią. Przede mną kołysały się jej zgrabne pośladki i połyskiwały złote klipsy.

– Załóżmy, że tak się stanie – powiedziałem w kierunku jej pleców. – Nie sądzisz jednak, że taki układ byłby trochę niesprawiedliwy? Co ja mógłbym dać ci w zamian?

– Na pewno coś by się znalazło.

– Nie sądzę.

43
{"b":"101013","o":1}