Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Słuchaj – ciągnął – masz dzwonić do mnie nawet w najdrobniejszej sprawie. Niczego nie staraj się rozwiązać na własną rękę. Niczego nie ukrywaj. Oni nie żartują. Następnym razem nie skończy się na lekkim zadraśnięciu brzucha.

– Zadraśnięciu? – oburzyłem się.

Dwaj mężczyźni w kombinezonach skończyli swoją pracę i wrócili do kuchni.

– Niezła robota – stwierdził starszy. – Szukali według planu, nie pominęli niczego. To zawodowcy. Nie ma wątpliwości, to symbolanci.

Łącznik skinął głową i mężczyźni w kombinezonach wyszli z mieszkania. Zostaliśmy z łącznikiem sami.

– Dlaczego pocięli mi ubrania? – westchnąłem. – Przecież nie mogłem schować do kieszeni czaszki. Oczywiście, gdybym miał jakąś czaszkę.

– To zawodowcy. Mogłeś zostawić czaszkę w skrytce na dworcu, a w mieszkaniu schować tylko klucz. Taki klucz mogłeś wsadzić wszędzie.

– Rzeczywiście – powiedziałem. Rzeczywiście.

– Swoją drogą, nie składali ci jakichś propozycji?

– Propozycji?

– Na przykład przejścia do Fabryki. Nie obiecywali pieniędzy albo wysokiej pozycji? A może cię szantażowali?

– Nie, nie przypominam sobie. Rozcięli mi brzuch i pytali o czaszkę; to wszystko.

– Słuchaj i dobrze zapamiętaj – powiedział łącznik. – Nie wolno ci się zgodzić, nawet gdyby coś ci zaproponowali. Jeśli zdradzisz, znajdziemy cię nawet pod ziemią. I zlikwidujemy. To nie pogróżki. Obiecuję ci to. Z nami jest państwo, możemy robić wszystko.

– Będę uważał.

Kiedy znowu zostałem sam, jeszcze raz spróbowałem zastanowić się nad całą sprawą. Niestety, brakowało mi najważniejszego ogniwa – nie wiedziałem, co właściwie kombinował profesor. Bez tego wszystkie moje przypuszczenia nie miały większego sensu. Natomiast to, co mogło zrodzić się w głowie tego starca, z pewnością przerastało moją wyobraźnię.

Pewne było tylko jedno – zdradziłem System. A kiedy się o tym dowiedzą, znajdę się w bardzo nieprzyjemnej sytuacji. Nawet jeśli powiem, że zmuszono mnie do kłamstwa szantażem. Nie wybaczą mi, nawet gdyby mi uwierzyli.

Kiedy tak rozmyślałem, ból zrobił się nie do wytrzymania, postanowiłem więc pojechać do lekarza. Odszukałem w książce telefonicznej numer radiotaxi i zamówiłem taksówkę. Przyłożyłem do rany ręcznik, na to ubrałem luźne spodnie, założyłem też buty. Kiedy schyliłem się, żeby zawiązać sznurowadła, poczułem taki ból, jakbym rozrywał się na pół.

Zjechałem na dół windą, usiadłem w hallu i czekałem na taksówkę. Mijały mnie kobiety wracające z zakupów. Z ich siatek wyglądały pory i rzodkiew. Chyba im zazdrościłem. Nikt nie przewracał im lodówek, nikt nie rozcinał brzuchów. Myślą jedynie o wynikach swoich dzieci w szkole i o tym, jak przyrządzić pory, ich życie toczy się spokojnie. Nie muszą martwić się o jednorożce ani przeciążać głów transformacjami liczbowymi. To chyba właśnie jest normalne życie.

Przypomniałem sobie o moich krewetkach, wołowinie, maśle i sosie pomidorowym, rozmrażających się w tej chwili na podłodze. Najlepiej, jeśli zjem to wszystko jeszcze tego samego dnia. Ale nie miałem apetytu.

Przyjechał listonosz na czerwonym supercubie i zaczął wrzucać listy do skrzynek obok wejścia. Zauważyłem, że niektóre skrzynki wypełniają się przesyłkami po brzegi, do innych zaś nie trafia nic. Na moją skrzynkę listonosz nawet nie spojrzał.

Obok skrzynek stał fikus, w donicy leżały niedopałki i patyki po lodach. Drzewko wyglądało na bardzo zmęczone. Czułem się podobnie. Każdy tylko przechodzi obok, czasami wyrzuca peta albo obrywa liście. Sam też nie mogłem sobie przypomnieć, od kiedy stało tu to drzewko, chociaż ze stanu donicy wynikało, że chyba od dość dawna.

Po obejrzeniu rany lekarz spytał, jak do niej doszło.

– Posprzeczałem się z kumplem, poszło o dziewczynę – powiedziałem. Nie było innego tłumaczenia. Każdy by się domyślił, że rana została zadana nożem.

– Mam obowiązek powiadomić policję – oznajmił lekarz.

– Policję? Panie doktorze, wina była po mojej stronie, a rana nie jest zbyt głęboka, czy nie dałoby się załatwić tego po cichu?

Lekarz pomruczał chwilę niezadowolony, ale w końcu zgodził się i kazał mi się położyć. Zdezynfekował ranę, zrobił kilka zastrzyków, po czym wyciągnął igłę i nici i zręcznie zaszył rozcięte miejsce. Kiedy skończył, pielęgniarka, mierząc mnie podejrzliwym wzrokiem, przybandażowała do brzucha grubą warstwę gazy, a na to założyła coś w rodzaju gumowego pasa.

– Nie może się pan nadwerężać – powiedział lekarz – pić alkoholu, uprawiać seksu, nie radzę nawet śmiać się zbyt głośno. Najlepiej niech się pan położy i czyta choćby książkę. Proszę zgłosić się do mnie jutro.

Podziękowałem, zapłaciłem i wróciłem do domu. Zgodnie z zaleceniem lekarza położyłem się do łóżka i czytałem książkę. Pierwszą, jaką udało mi się znaleźć, był Rudin Turgieniewa. Tak naprawdę chciałem przeczytać jeszcze raz Wiosenne wody, ale gdy pomyślałem, ile czasu zajęłoby mi szukanie, doszedłem do wniosku, że Rudin wcale nie jest gorszy od Wiosennych wód.

Przeleżałem z Rudinem całe popołudnie i pod koniec zrobiło mi się wszystko jedno – to nie ja byłem sprawcą tych wszystkich wydarzeń, zostałem w tę sprawę jedynie wplątany, więc nie powinienem się przejmować. Poszedłem do kuchni i ostrożnie rozgrzebałem stos rozbitych butelek. Jakimś cudem butelka chivas regal rozbita była tylko do połowy, a na dnie zostało jeszcze trochę whisky. Przelałem ją do szklanki i sprawdziłem pod światło, czy w środku nie ma szkła. Wróciłem ze szklanką do łóżka i popijając czysty ciepły alkohol, znów pogrążyłem się w lekturze. Ostatni raz czytałem tę książkę na studiach, ale teraz, po piętnastu latach, leżąc na rozprutym łóżku z zabandażowanym brzuchem, zdawało mi się, że jakoś lepiej rozumiem bohatera. Być może pod wpływem alkoholu, ale zacząłem nawet współczuć Rudinowi. To dziwne, prawie nigdy nie współczuję bohaterom Dostojewskiego, a przy lekturze Turgieniewa od razu się rozklejam. Mam chyba skłonność do współczucia ludziom słabego charakteru. Potrafię nawet współczuć przestępcom z Posterunku przy Osiemdziesiątej Siódmej. Pewnie dlatego, że sam mam tyle słabości. A bohaterom Dostojewskiego nie współczuję dlatego, że tak naprawdę wcale nie są słabi.

Kiedy skończyłem Rudina, rzuciłem książkę na półkę i znów stanąłem nad zlewem. Po dłuższym grzebaniu znalazłem odrobinę jacka danielsa, nalałem go sobie do szklanki i wróciłem do łóżka. Tym razem wziąłem ze sobą Czerwone i czarne Stendhala. Chyba lubię książki, które wyszły z mody. Znowu musiałem współczuć bohaterowi. Tym bardziej że charakter Juliana Sorela ukształtował się już w piętnastym roku życia. Jakie to smutne, że los człowieka może być przesądzony w tak młodym wieku. To przecież tak, jakby zamknąć się w więzieniu. Otoczyć się murem i czekać już tylko na własny koniec.

Coś poruszyło się w mej piersi.

Mur.

Świat otoczony murem.

Zamknąłem książkę, wypiłem ostatni łyk jacka danielsa i zamyśliłem się nad światem otoczonym murem.

Stosunkowo łatwo wyobraziłem sobie mur i bramę. Był to bardzo wysoki mur i ogromna brama. Panowała cisza. Byłem zamknięty w środku. Wiedziałem, co znajdowało się dookoła, zdawało mi się, że znam tutaj każde miejsce, ale nie mogłem tego zobaczyć. Jakby wszystko przesłaniał jakiś woal, rozmazujący kształty i przyciemniający kolory. Ktoś wołał mnie spoza tej zasłony.

Musiałem znać tę scenę z jakiegoś historycznego filmu. Zaraz… Cyd? Ben Hur? Dziesięcioro przykazań? Tunika? Spartakus? Nie, w żadnym z tych filmów nie było takiej sceny. Ten obraz musiał powstać w mojej wyobraźni. Dlaczego?

Zastanowiłem się jeszcze raz. No tak, mur oznaczał na pewno moje ograniczenie, cisza spowodowana była wrażeniem, jakie zrobiła na mnie redukcja dźwięku. Zamglony obraz to pewnie znak, że moja wyobraźnia zaczyna szwankować, a wołający głos należał pewnie do dziewczyny w różowym kostiumie.

Kiedy już wyjaśniłem sobie znaczenie tego przywidzenia, z powrotem otworzyłem książkę. Nie mogłem się jednak skupić. Przegrałem życie – pomyślałem – niczego nie osiągnąłem, nikogo nie uszczęśliwiłem, niczego nie posiadałem. Nie miałem ani rodziny, ani przyjaciół, ani nawet drzwi. Nawet erekcji. A teraz stracę jeszcze pracę.

37
{"b":"101013","o":1}