Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

Patrzyliśmy przez chwilę na siebie z dwóch przeciwnych krańców sofy.

– No dobrze – powiedziałem. – Ale co mi przyjdzie z tego, że stanę po waszej stronie? Jestem cyfrantem i należę do Systemu, a o was nie wiem prawie nic. Dlaczego miałbym zdradzić swoich i przyłączyć się do obcych?

– To proste. My orientujemy się w twojej sytuacji i pozwalamy ci działać. Natomiast twoja organizacja nie wie nic, a jak się dowie, prawdopodobnie każe cię zlikwidować. Lepiej zrobisz, jeśli postawisz na nas. To chyba proste?

– Tylko że prędzej czy później System dowie się całej prawdy.

– Być może – odparł. – Ale zanim do tego dojdzie, my rozwiążemy już nasze problemy. Na tym właśnie polega sztuka dobrego wyboru. Trzeba wybierać tę możliwość, która daje największe pole manewru. Jak w szachach. Szach nie kończy gry. Możesz jeszcze próbować się bronić i czekać na błąd przeciwnika. Każdy, nawet najlepszy gracz może się pomylić. Więc?

Mężczyzna spojrzał na zegarek i pstryknął palcami. Na ten znak olbrzym, niczym włączony do prądu automat, zacisnął mocniej szczękę i błyskawicznie zbliżył się do sofy. Zagrodził mi drogę. Nie, raczej swoim wielkim jak ekran w kinie cielskiem zasłonił mi wszystko. Przykrył mnie swoim cieniem. Przypomniałem sobie zaćmienie słońca, które oglądałem w dzieciństwie. Stałem na szkolnym boisku i patrzyłem na słońce przez szybę osmoloną płomieniem świeczki. To było już tak dawno temu. W jakie dziwne miejsce przywiódł mnie los w ciągu tego czasu!

– Więc? – powtórzył mężczyzna. – Teraz spotka cię mała nieprzyjemność. No, może nie taka mała, ale nie pozostaje ci nic innego, jak pomyśleć, że to dla twojego dobra, i zacisnąć zęby. My też nie robimy tego dla przyjemności. Zdejmij spodnie.

Nie było rady, zdjąłem spodnie. Stawianie oporu nie miało sensu.

– Klęknij na podłodze.

Jak sobie tego życzył, wstałem z sofy i uklęknąłem na dywanie. Musiałem śmiesznie wyglądać, klęcząc w samej tylko bluzie i szortach, ale nie zdążyłem się nad tym zastanowić, bo olbrzym kucnął tuż za mną i przygniótł mnie do siebie. Położył swe ogromne ręce wzdłuż moich boków, a dłonie docisnął w okolicy moich bioder. Zrobił to niezwykle zwinnie i szybko. Nie odczuwałem siły tego uścisku, ale gdy spróbowałem się poruszyć, w karku i przegubach dłoni poczułem rozdzierający ból. Potem biodrami zablokował mi nogi. Teraz nie mogłem się już wcale ruszyć i czułem się jak porcelanowa kaczka na strzelnicy.

Mały poszedł do kuchni i przyniósł stamtąd nóż olbrzyma. Rozłożył go i opalił ostrze w płomieniu zapalniczki. Sam nóż nie wyglądał groźnie, ostrze miało może siedem centymetrów długości, lecz już na pierwszy rzut oka poznałem, że nie kupił go w sklepie gospodarczym. Taka wielkość zupełnie wystarcza, żeby pociąć ciało człowieka na kawałki. Człowiek to nie niedźwiedź, ciało ma miękkie jak brzoskwinia i dobrym siedmiocentymetrowym nożem można z nim zrobić prawie wszystko.

Mały ściągnął w dół moje białe szorty, odsłaniając penis do połowy.

– Będzie trochę bolało – uprzedził.

Czułem, jak zlepek powietrza wielkości piłki tenisowej przesuwa mi się z żołądka w kierunku gardła. Czubek nosa zrosił mi pot. Bałem się. Bałem się, że zrani mnie w członek. Bałem się, że jeśli to zrobi, już nigdy nie będę miał wzwodu.

Celem mężczyzny nie był jednak penis. Rozciął mi brzuch. Około pięciu centymetrów poniżej pępka. Ciepłe jeszcze ostrze zanurzył lekko w moim podbrzuszu i przejechał nim w prawą stronę. Prosto jak od linijki. Chciałem się cofnąć przed nożem, ale zablokowany przez olbrzyma z tyłu, nawet nie drgnąłem. Na dodatek mały trzymał mój członek w lewej ręce. Cały oblałem się zimnym potem. Tępy ból przyszedł po chwili. Mały wytarł ostrze noża chusteczką higieniczną, a olbrzym zwolnił ucisk. Widziałem, jak moje białe szorty nasiąkają krwią. Olbrzym przyniósł mi ręcznik z łazienki. Przyłożyłem go do rany.

– Siedem szwów i po krzyku – powiedział mały. – Blizna co prawda zostanie, ale w takim miejscu nikt nie będzie o niej wiedział. Przykro mi, ale taki już jest ten świat, musisz trochę pocierpieć.

Odsunąłem ręcznik i przyjrzałem się ranie. Nie była zbyt głęboka, ale spod krwi wyłaniało się różowe mięso.

– Pokaż tę ranę ludziom z Systemu. Powiedz im, że groziliśmy ci, że zrobimy to samo nieco niżej, jeśli nie powiesz nam, gdzie jest czaszka. Ale ty naprawdę nie wiesz, więc nie mogłeś nam tego powiedzieć. Dlatego daliśmy ci spokój. To właśnie były tortury. Kiedy tracimy cierpliwość, robimy znacznie gorsze rzeczy. Ale na dziś wystarczy. Może przy następnej okazji pokażemy ci coś bardziej efektownego.

Przyciskając ręcznik do brzucha, skinąłem w milczeniu głową. Przeczucie mówiło mi, że nie należało z nimi dyskutować.

– To wy przysłaliście do mnie tego nieszczęsnego człowieka z gazowni, prawda? – spytałem. – Żebym schował dane i czaszkę.

– Nie jesteś głupi – powiedział mały i spojrzał na olbrzyma. – Tak właśnie trzeba pracować głową. Kto wie, może uda ci się nawet przeżyć? Jak dobrze pójdzie.

Następnie wyszli z mieszkania. Nie musieli otwierać ani zamykać drzwi. Moje wyrwane z zawiasami drzwi stały teraz otworem dla całego świata.

Zdjąłem i wyrzuciłem do śmieci zakrwawione szorty. Następnie zamoczyłem w wodzie kawałek gazy i wytarłem krew wokół rany. Czułem rwący ból przy każdym zgięciu ciała. Bluza też ubrudzona była krwią. Z ubrań leżących na podłodze wyszukałem jakieś płytkie slipki i koszulę w takim kolorze, na którym plamy z krwi nie rzucają się zbytnio w oczy. Kosztowało mnie to dużo wysiłku.

Poszedłem do kuchni i napiłem się wody. Potem usiadłem na krześle i czekałem na ludzi z Systemu.

Nie musiałem długo czekać, przyszli jakieś pół godziny później. Było ich trzech. Jednego znałem – to młody łącznik, który przychodził do mnie po odbiór danych. Miał na sobie, jak zwykle, ciemny garnitur, białą koszulę i krawat, jaki noszą urzędnicy kasy pożyczkowej. Dwaj pozostali, w trampkach i kombinezonach, przebrani byli za pracowników firmy transportowej. Oczywiście wcale nie wyglądali jak urzędnik i pracownicy fizyczni jakiejś firmy. Mieli rozbiegane oczy i napięte mięśnie, w każdej chwili gotowi byli do odparcia ataku.

Oni również weszli bez pukania i nie zdejmując butów. Podczas gdy dwóch w kombinezonach robiło przegląd mieszkania, łącznik zajął się przesłuchaniem. Wyjął z wewnętrznej kieszeni marynarki czarny notes i zapisywał w nim to, co uznał za stosowne. Powiedziałem mu, że do mieszkania wtargnęło dwóch mężczyzn i że szukali czaszki. Potem pokazałem mu ranę. Oglądał ją przez chwilę, lecz nie wypowiedział się na jej temat ani słowem.

– Co to właściwie za czaszka? – spytał.

– Nie mam pojęcia – odparłem. – Sam chciałbym wiedzieć.

– Naprawdę niczego sobie nie przypominasz? – powiedział głosem bez intonacji. – To bardzo ważne. Radzę ci, żebyś sobie przypomniał. Potem nie będę uwzględniał poprawek. Skoro przyszli do ciebie po czaszkę, to znaczy, że musieli mieć jakiś powód. Nic się nie rodzi z zera. W dodatku przeszukali mieszkanie dość gruntownie. Trudno uwierzyć, że nie masz nawet pojęcia, o co mogło im chodzić.

– Skoro jesteś taki mądry, to może sam mi wyjaśnisz, o co w tym wszystkim chodzi? – odparłem.

Łącznik postukał ołówkiem w notes.

– Dowiem się – powiedział. – Ale gdyby się okazało, że coś przed nami ukryłeś… nie chciałbym być w twojej skórze. Rozumiesz?

Przytaknąłem. Skąd mogłem wiedzieć, co się jeszcze stanie.

– Podobno symbolanci znów coś kombinują. Zaczynają działać. Nie wiemy jeszcze, co zaplanowali i jaki to ma związek z tobą, ale po nitce do kłębka dowiemy się wszystkiego. To jedno jest pewne.

– Co mam robić w takiej sytuacji?

– Uważać. I radzę ci odpocząć. Najlepiej zrezygnuj z następnego zlecenia. Jeśli coś zauważysz, natychmiast kontaktuj się z nami. Czy twój telefon działa?

Podniosłem słuchawkę. Telefon był sprawny. Olbrzym chyba umyślnie nie ruszał telefonu. Ciekawe dlaczego.

– Działa – powtórzyłem.

36
{"b":"101013","o":1}