Литмир - Электронная Библиотека

Tym razem Nowicki nie zgubił Harry’ego. – Nareszcie! – krzyknął i zaatakował. Harry cudem uniknął zwarcia, a marynarz siłą rozpędu wpadł na barierkę. Odwrócił się błyskawicznie i po swojemu kpiąco uśmiechnął. Od dawna wierzył, że musi pokonać Harry’ego, by naprawdę mogli odzyskać Tomka. Harry cofał się wolno, oczekując kolejnego ataku. Nowicki kocim ruchem zbliżył się do niego. Nagle przeciwnik uskoczył w bok i gwałtownie się schylił, ale Nowicki w porę zrozumiał i tym razem był szybszy. Nogą kopnął trzonek korbacza, wpychając bicz między rzeczy leżące na pokładzie. Jednocześnie wyprowadził cios. Harry zareagował z opóźnieniem i pięść marynarza trafiła go… w ucho. Nowicki nie wytrzymał i roześmiał się głośno:

– Teraz było w ucho – powtórzył dobrze zapamiętane słowa. – A co powiesz na to? – znacząco wskazał podbródek.

Harry, któremu dzwoniło pod czaszką, wycharczał:

– Spróbuj! – I zaatakował. Jego pięść ledwie jednak musnęła twarz marynarza, a jednocześnie potworna kontra w podbródek rzuciła go na ścianę kajuty.

Teraz Nowicki dopadł Harry’ego jak burza. Chwycił lewą ręką za koszulę tuż przy gardle, wciskając go w ścianę. Zacisnął prawą dłoń, uniósł, by zadać nokautujący cios. Zauważył jednak mętne oczy przeciwnika. Powstrzymał wzniesioną do ciosu pięść i puścił Harry’ego. Ten z wolna osunął się na podłogę. Usiadł i nie próbował się podnieść.

– Ma dość! – uznał Nowicki i poczuł ogromną ulgę. Uśmiechnął się do siebie, podszedł i wyciągnął z kryjówki korbacz. Strzelił nim triumfalnie nad głową…

Tymczasem Smuga zszedł pod pokład do Tomka. Młody Wilmowski, pobladły z emocji i wysiłku, czuwał przy drzwiach kajuty “faraona”.

– Nie próbował wyjść? – zdziwił się Smuga.

– Nie – odpowiedział Tomek.

– A strażnicy?

– Wciąż próbują na nowo. Chyba słyszysz.

– Przyślę ci kilku ludzi. Zastrzelcie każdego, kto wyjdzie. Tomek skinął głową. Rozumiał, że nie było innego wyjścia.

Na pokład wyprowadzano wciąż niewolników. Niektórzy byli w kajdanach lub tak słabi i chorzy, że trzeba im było pomóc. Harry’ego i kilku jego ocalałych ludzi strzegli żołnierze Gordona.

– Tadku! – zawołał Smuga. – Weź kilku ludzi, zejdziemy pomóc Tomkowi.

Kiedy znaleźli się na dole, Smuga zawołał:

– Otwieraj! Nie masz szans. Jesteś otoczony. Odpowiedziała mu cisza.

– Wyważmy drzwi – zaproponował Nowicki.

– Pamiętajcie o jego ochronie – ostrzegał Smuga.

Marynarz po prostu potężnie kopnął w zamek. Po chwili drzwi stały otworem. Wypadł zza nich Murzyn. Sztychem szabli zaatakował Nowickiego. Ten umknął, stosując unik. Rozległ się głuchy odgłos strzału i Murzyn upadł na twarz. Szabla utkwiła w drzwiach. Smuga spokojnie ładował rewolwer.

– Mówiłem ostrożnie! – powiedział chłodno.

Zajrzeli do środka. Na łóżku dostrzegli postać człowieka. Wydawało się, że śpi, ale kołdrę, którą był przykryty, plamiła krew. Nie był to przyjemny widok.

Smuga, Nowicki i Tomek zatrzymali się tuż przy drzwiach. Oto człowiek, który doprowadził do tragedii wielu ludzi. Zdolny, operatywny, ale z umysłem owładniętym chorą, złowrogą ideą. Do końca nie potrafili jej zrozumieć. Ich triumf zaprawiony został goryczą.

Nowicki w końcu podszedł i odsłonił twarz leżącego. Była czarna! A więc to nie “faraon”, jak sądzili. Najpewniej drugi z Murzynów stanowiących osobistą ochronę. Teraz dopiero zauważyli szeroko otwarty bulaj. Nowicki wyjrzał na zewnątrz. Pobladły odwrócił się w stronę przyjaciół.

– Pełno tam wściekłych krokodylszczaków – powiedział z niechęcią. Smuga i Tomek wyjrzeli również i opanowała ich groza.

– Zginął śmiercią, którą przygotował dla mnie – szepnął Tomek.

– Chodźmy. Nic tu po nas – szorstko powiedział Smuga.

– Jeszcze chwilę – Tomek chciał rozejrzeć się po kajucie.

Na jednej ze ścian wisiały insygnia faraońskiej władzy. Pod nimi na małym stoliczku obok świecznika stał jakiś przedmiot, przykryty kawałkiem złocistej tkaniny. Tomek podniósł materiał. Zalśnił posążek faraona w myśliwskim stroju. Pierwszy wziął go do ręki Smuga.

– Sally mówiła, że jest zbyt lekki, jak na zrobiony ze złota. Rzeczywiście jest zbyt lekki.

– Masz rację, Janie – potwierdził Tomek, uśmiechając się tajemniczo.

– Co się za tym znowu kryje? – zniecierpliwił się Nowicki.

– Kiedyś wam o tym opowiem. – Tomek zabrał posążek z rąk Smugi. Korytarz był pełen hałasu i ludzi. Przy każdej z kabin czuwał jeden z żołnierzy Gordona i Murzyni Kisumu.

– Uciszcie się! – zawołał Smuga. – Dajemy wam dwie minuty, potem was stamtąd wykurzymy i zostawimy Murzynom.

– Puścicie nas wolno? – spytał zza drzwi jakiś głos.

– Żadnych gwarancji! – odparł Smuga. – Poddajcie się.

– Zapewnicie nam życie?

– Oddamy was Anglikom – odparł Smuga. – Ich sprawa, co z wami zrobią.

– Poddajemy się! – odparł głos.

Wkrótce prawie trzydziestu handlarzy niewolników zakuto w kajdany, których tu nie brakowało. Wszystkich wpędzono pod pokład, gdzie dotąd więzili Murzynów.

*

Gordon musiał pozostać ze swoimi żołnierzami na statku, by pilnować więźniów.

Polacy chcieli jak najszybciej wracać ze względu na Tomka, osłabionego długim więzieniem. Wilmowski gorąco pragnął wywieźć go czym prędzej z niebezpiecznego, gorącego, wilgotnego klimatu. Myśleli także o pozostawionej w Chartumie Sally, chorej i samotnej, do której nieprędko dotrą dobre wieści. Marzyli o dniu w którym znowu będą razem. Szczęśliwi jak nigdy dotąd i jak nigdy dotąd świadomi kruchości tego szczęścia.

Jednemu zaproszeniu nie mogli wszakże odmówić. Musieli wziąć udział w uczcie w wiosce Kisumu. Udali się tam całą czwórką. Towarzyszyli im Madżid i Nadżib, uwolniony razem z Tomkiem. Smuga upolował jeszcze dwie antylopy, by nie przybywać z pustymi rękami.

Zanim jeszcze nadszedł wieczór uczty, do Nowickiego podszedł Awtoni.

– Kują! Kują! – powiedział.

– Co mówisz? – spytał Nowicki – Iść za mną! – Awtoni powtórzył po angielsku.

Marynarz, a także Tomek i Madżid bez słowa ruszyli za nim. Chłopiec zaprowadził ich na swoją ulubioną polanę i usadowił w zaroślach na jej skraju. Sam zaczął krążyć po łące, pogwizdując z cicha. W krzakach naprzeciw usłyszeli szelest. Zaniepokojony Nowicki chwycił za broń. Tomek uspokajająco położył mu dłoń na ramieniu.

W wysokiej trawie pojawił się ptak. Wyciągał szyję i jakby przeciągał się, rozpościerając skrzydła. Podniósł i opuścił głowę, klekocąc, jakby kłaniał się przed Awtonim. Ten chwycił go za szyję i zaczął głaskać. Ptak przyjmował pieszczotę cierpliwie i z wielkim zadowoleniem. Stalowe pióra, z lekko zielonym i granatowym odcieniem, unosiły się z rozkoszą. Awtoni przemawiał do niego półgłosem. Wreszcie zawołał cicho:

– Buana! Buana! Kują!

Z wielką ostrożnością podeszli bliżej. Ptak zaczął kręcić głową, otwierając swój ogromny dziób, ale uspokojony przez Awtoniego pozwolił im się zbliżyć.

– Abu markub – szepnął Madżid. – Ojciec pantofla – przetłumaczył na angielski arabską nazwę ptaka.

– Tak, to trzewikodziób [202] – potwierdził Tomek. – Mamy szczęście. Żyje tylko w tej części Afryki.

Byli wzruszeni niezwykłą przyjaźnią chłopca z dzikim, wolnym ptakiem. Przyjrzawszy mu się do woli, zostawili Awtoniego z ulubieńcem, a sami wrócili do wioski.

Wieczorem rozpoczęła się uczta. Smuga poprosił Kisumu, aby pokazał im owo cudowne lekarstwo na przejedzenie. Wszyscy czterej Polacy z prawdziwym zdumieniem oglądali buteleczkę z lekiem wyprodukowanym w Krakowie, lekiem, który Murzyni w tej wiosce czcili niemal jak fetysz. Według wodza, dziwny biały uzdrowiciel gościł w ich wiosce ze cztery lata temu.

вернуться

[200] Kuja – chodźcie

вернуться

[201]Buana! Kuja! – panie, chodźcie.

вернуться

[202] Trzewikodziób (Balaeniceps rex) jedyny gatunek rodziny trzewikodziobów. Długość ciała – około 120 cm, rozpiętość skrzydeł – do 70 cm, zamieszkuje brzegi bagien i wód śródlądowych. Występuje na stosunkowo niewielkim obszarze we wschodniej części Konga, w południowym Sudanie, Ugandzie i nad jeziorem Czad.

66
{"b":"100826","o":1}