Литмир - Электронная Библиотека

– Warszawiak nie będzie robił z siebie widowiska! – mówił przez zaciśnięte w uporze zęby.

Męczył się, zamknięty i chory, poddany przemożnej, nie zaznanej dotąd nienawiści. I o ile wszystkim chodziło o “żelaznego faraona”, b tyle on pragnął raz jeszcze zmierzyć się z człowiekiem z korbaczem, z Harrym. Wierzył, że kiedy go pokona, karta się odwróci i odnajdą Tomka. Ledwie wytrzymywał w dusznym hotelowym pokoju. Wkrótce też poprosił, jak tylko poczuł się lepiej, by go przeprowadzono “do tych liliputów naprzeciw”, jak określał Kolosy Memnona, u stóp których leżał obóz. Tam mógł przebywać częściej na świeżym powietrzu, powoli odzyskując siły i zdolność widzenia. A wraz z tym rosła w nim nadzieja. Nadzieja, że wszystko dobrze się skończy. Tak jak zawsze dotąd się kończyło!

*

Smuga jadł w milczeniu. Za chwilę wyruszał z Rasulem znowu do Medinet Habu, by wraz z koptyjskim mnichem objechać siedziby Koptów na południowym zachodzie. Twarz miał spokojną. Jedynie na dnie oczu czaił się gniew. Miał dość Egiptu. Jakieś fatum prześladowało go tutaj. Drugi jego pobyt kończył się dramatem. Przed laty towarzyszyła mu śmierć, a dziś…? Czy odnajdą Tomka? Chociaż nie był przesądny, zaczynała go nękać myśl o zemście faraona. Dla nich zresztą zemsta konkretnego człowieka, “żelaznego faraona”, była straszliwa. Tylko dlaczego ten człowiek wybrał najlepszego z nich, właśnie Tomka?

Smuga od dawna kochał Tomka jak syna, choć nigdy tego nie okazywał. Nie było zresztą okazji i potrzeby. A teraz zaczynał tego żałować, bo tracił nadzieję, że go jeszcze zobaczy żywego.

– Ruszasz?! – ni to spytał, ni stwierdził Nowicki, przerywając dręczące milczenie.

– To już chyba ostatnia wyprawa – odrzekł Smuga, a Sally i Nowicki nie wiedzieli, czy ma na myśli: poszukiwania na pustyni czy ich dotychczasowy tryb życia.

– Tak – szepnęła cicho Sally. – Wracajmy do domu. Nie mamy już tu czego szukać.

Nowicki jak na komendę zerwał się z łóżka.

– Ależ, sikorko… – zaczął, ale wyręczył go Smuga.

– Wrócimy do domu, gdy wyrównamy rachunki z “faraonem” – powiedział z tym swoim budzącym respekt, niewzruszonym spokojem.

– Jeśli nie znajdziemy Tomka…

Przez chwilę milczał. A potem dodał cichym, przerażająco kontrastującym z treścią jego słów, tonem:

– Wiesz, Sally, gdyby teraz stanął przede mną ów “żelazny faraon”, to zastrzeliłbym go z zimną krwią, a potem spokojnie skończył posiłek.

Przechylił lekko talerz, wybierając łyżką resztę zupy. Potem wstał. Sally płacząc, wtuliła mu się w ramiona.

– Tak! Odnajdziemy go! Odnajdziemy! – szeptała, a oni nie wiedzieli, czy ma na myśli męża, czy “faraona”.

Tak zastał ich Rasul. Obaj ze Smugą wskoczyli na konie. Szybko dojechali do Medinet Habu, gdzie funkcję przewodnika objął koptyjski mnich. Koptowie byli życzliwi i rozmowni. Niczego jednak nie wiedzieli. Abeer jeszcze raz wypytał dokładnie człowieka, który był świadkiem porwania Nowickiego, Tomka i Patryka. Potwierdził on, że napastnicy byli konno.

– Ale dwóch na wielbłądach – dodał. – I jeden z nich trzymał w ręku długi bicz.

Potwierdziło to jedynie relację Nowickiego, że jednym z porywaczy był Harry.

– Może jednak widziałeś ich twarze? – spytał Smuga.

– Wszyscy byli zamaskowani – stanowczo zaprzeczył Kopt.

Przed nocą zostawili koptyjskiego duchownego w ostatniej z odwiedzanych wiosek, nie przyjmując zaproszenia na nocleg. Ruszyli w drogę powrotną przez pustynię w blasku pochodni. Prowadził Rasul. Noc była jasna, a piasek w blasku księżyca wydawał się czerwienieć. W ciszy zaskowyczał szakal, zawtórował mu drugi. Drogę przebiegł pustynny lisek. Jechali w milczeniu. Konie brnęły ciężko przez pustynię. Nad ranem byli już blisko Medinet Habu. Nagle konie zaparskały i gwałtownie odskoczyły w bok. Rasul z trudem utrzymał się w siodle. Smuga, doskonały jeździec, szybko opanował zwierzę i zeskoczył na piasek.

– Czegoś się przestraszyły – powiedział.

Podał cugle Rasulowi, rozejrzał się i zmartwiał. W piasku tkwiły dwie ludzkie czaszki patrzące pustymi oczodołami na wschód. Smuga upadł na kolana. Po raz pierwszy w życiu przez chwilę nie był w stanie wykonać jakiegokolwiek ruchu, bo po raz pierwszy pomyślał o tym spotkaniu jak o znaku, o złej wróżbie. Po powrocie do obozu nie powiedział o czaszkach ani słowa.

*

Z Kina i Luksoru wyruszyły naprzeciw sobie niewielkie, ale bardzo sprawne, patrole żołnierzy brytyjskich. Penetrowały one wioski fellachów położone na zachodnim brzegu Nilu. Oddziałem luksorskim dowodził bardzo operatywny sierżant White. Przed chwilą opuścili jedną z wiosek. Dowódca rozmawiał z wójtem, żołnierze zaś kręcili się wśród chałupek, rozglądając się, czy nie znajdą czegoś podejrzanego. Fellachowie patrzyli na nich nieufnie, niechętnie udzielając informacji. Sam fakt poszukiwania w wioskach zaginionego Europejczyka wywoływał lęk i zdziwienie, – Czemu szukacie w wioskach, jeśli zginął na pustyni? Jesteśmy spokojnymi ludźmi, nie włóczymy się po pustyni. Nie, nie słyszeliśmy o niczym podejrzanym. Żyjemy cicho i spokojnie.

Na White’a spoglądały nieufne, obojętne oczy. Patrol jechał dalej na północ, choć efekt poszukiwań wydawał się wątpliwy. White otarł pot z czoła i powiedział do jednego z żołnierzy:

– W następnej wiosce zanocujemy.

– Tak jest! – odparł żołnierz. – Konie są zdrożone.

– Wkrótce powinniśmy spotkać oddział, który wyruszył z Kina. Podjechał inny z żołnierzy.

– Panie sierżancie! Zbliża się południe. Może odpoczniemy! White spojrzał na swoich podwładnych. Byli już bardzo zmęczeni.

Zarówno oni, jak i ich konie. Teren schodził tu łagodnie w stronę Nilu. Miejsce nadawało się na odpoczynek. Sierżant skinął ręką. Zjechali nad rzekę. Napoili konie, rozkulbaczyli je i przysiedli w cieniu palm. Odpoczywając, dzielili się wrażeniami i snuli domysły.

– Cóż to za osobistość, że jej tak szukamy?

– Pół Egiptu chyba za nim goni.

– Gdybyśmy za każdym zaginionym tak pędzili…

– Po co lazł na tę szaloną pustynię?

– Jeżeli zaginął na pustyni, to dlaczego szukamy go nad Nilem? White, który lubił imponować swoim ludziom, czekał aż się wygadają.

– Tom Allan, człowiek, którego szukamy, nie znalazł się tam z własnej woli – powiedział. – Został porwany! A my, Brytyjczycy, nie możemy pozwolić, by nam grano na nosie. Mogę jeszcze dodać, że to nie taki sobie zwykły człowiek. W jego sprawie interweniował ktoś z konsulatu. Przybył specjalnie z Kairu.

Żołnierze byli coraz bardziej zaintrygowani, ale musieli poczekać. Sierżantowi zależało, by uznali, że jest dobrze poinformowany.

– Słyszeliście o aferze w Kairze? – podjął w końcu.

– Coś tam czytałem w prasie – odezwał się jeden z żołnierzy.

– Aresztowano jakiegoś współpracownika kedywa za przemyt.

White skinął głową.

– Wiecie o jaki przemyt chodzi?

– A co można wywozić z Egiptu? Pewnie znowu jakieś zmurszałe skarby…

– I ten Europejczyk, ten Allan, handlował nimi? Sierżant przecząco pokręcił głową.

– Nie! On właśnie szukał takiego handlarza i tamten okazał się sprytniejszy. Porwał Allana, zostawił go na pustyni, a sam uciekł gdzieś na południe.

– Zniknie na bezdrożach Afryki.

– Mówi się, że i tam ma swoje interesy – dodał White. – To, co wam teraz powiem, nie jest do publicznego powtarzania…

Przerwał znowu, a żołnierze zaintrygowani milczeli także. White słyszał jedynie, że “żelazny faraon” prowadzi na południu podejrzane interesy, ale bardzo chciał ubarwić swoje opowiadanie.

– Słyszeliście o handlu niewolnikami?

– Już dawno nikt się tym nie trudni – wywołał tylko rozczarowanie.

– Tutaj może nie, ale kto wie, co dzieje się w Czarnej Afryce?

– I miałby się tym zajmować człowiek pochodzący stąd? Kim jest? Jak się nazywa?

43
{"b":"100826","o":1}