Литмир - Электронная Библиотека

– To nie takie istotne – odpowiedział White. – Znany jest pod imieniem “władcy” albo “żelaznego faraona”. Radziłbym dobrze zapamiętać to przezwisko.

Uśmiechnął się do siebie, zadowolony z wrażenia, jakie jego słowa wywarły na żołnierzach. Byłby doprawdy szczęśliwy, gdyby wiedział, jak niewiele się pomylił.

Jeszcze przed wieczorem spotkali patrol, który wyruszył z Kina. Niewiele mieli sobie do powiedzenia. Z pustymi rękami wracali do macierzystych koszar.

Następnego wieczora White informował o tym Wilmowskiego. Ten zaznaczył na czerwono cały obszar wzdłuż Nilu, od Luksoru aż po Kina. Przed chwilą otrzymał bowiem depeszę o fiasku poszukiwań podjętych przez żołnierzy, którzy zbadali tereny od Nag Hammadi aż po Denderę i Kina. To był już chyba koniec. Wilmowski ciężko usiadł przy stole i objął głowę rękami. Nie było żadnej nadziei…

Jeszcze nigdy nie przeżywał równie tragicznych chwil. Nawet wtedy, kiedy opuszczał ojczyznę. Nawet wówczas, gdy na wieść o śmierci żony niemal się załamał. Uratowała go wtedy przyjaźń Nowickiego, a przede wszystkim myśl o synu, który został w okupowanej przez trzech zaborców Polsce. Żył dla niego. Otrząsnął się z osobistej tragedii i wybrał niebezpieczny, chociaż nieźle płatny zawód łowcy dzikich zwierząt. Poznał wtedy Smugę i była to jedna z najpiękniejszych przyjaźni jego życia. Razem przeżyli tyle przygód, z tylu niebezpieczeństw wyszli obronną ręką. A teraz nadszedł kres… Nie było wątpliwości: Tomasz, jedyny syn, zaginął na pustyni.

Wilmowski stracił poczucie miejsca i czasu. Wrócił pamięcią do jednej z naj straszniej szych chwil w swoim życiu. Oto po latach, na Syberii, stanął oko w oko z Pawłowem, carskim szpiclem, przez którego musiał uciekać z kraju. “Nareszcie spotkaliśmy się! A więc dobrze, życie za życie.” – napłynęły skądś dobrze zapamiętane słowa.

Z trudem powracał do teraźniejszości. Ze zdziwieniem spostrzegł, że stoi na środku pokoju z wyciągniętymi rękami, stężały z bólu. Odetchnął głęboko, próbując pokonać napięcie.

– Dopadnę cię, “faraonie”! Choćbyś był z żelaza! – szepnął do siebie.

Nazajutrz, wczesnym rankiem przepłynął Nil i przybył do obozu przy Kolosach Memnona. Byli tam: Sally, Nowicki, Smuga i Patryk. Nie było Tomka… I tak miało być już zawsze.

Późnym popołudniem dołączył do nich Rasul, zmęczony nie mniej niż pozostali. Włożył w poszukiwania wiele wysiłku, wszystkie swoje umiejętności, a także serce. Nie tylko dlatego, że miał osobisty powód, by pokrzyżować plany “faraona”. Im dłużej pracował z tymi dotkniętymi ogromnym bólem ludźmi, tym bardziej ich podziwiał. Nie załamali się w tak dramatycznej sytuacji i podjęli walkę z nieubłaganym losem. Wiedział, że będą walczyć do końca, dopóki nie odnajdą zaginionego albo nie oddadzą sprawcy zła w ręce sprawiedliwości. Podziwiał ich za to, że cierpienie przyjmowali w milczeniu.

Wypił nieco soku, zanim ostrożnie powiedział:

– Jest jeszcze mała szansa.

Popatrzyli na niego z nagle obudzoną nadzieją.

– Bardzo niewielka, ale musimy to sprawdzić. Powiadomiono mnie, że niedaleko stąd pojawił się mały obóz koczujących Beduinów. Może oni coś wiedzą.

Poderwali się natychmiast wszyscy.

– Ruszajmy! – szorstko rzucił Smuga. – Sally i Patryk zostaną z Nowickim – wydawał polecenia. – Dingo, waruj!

Pies był niezadowolony. Wyczuwał przygnębienie przyjaciół i tęsknił za Tomkiem. Czuł się zaniedbany. Jedynie Patryk lojalnie dotrzymywał mu towarzystwa. Zaskomlił w proteście, ale posłuszny władczemu głosowi Smugi, położył się w kącie.

Rasul, Wilmowski i Smuga wskoczyli na przygotowane do drogi konie i popędzili w dal. Ledwo ucichł tętent, gdy przed namiot wybiegł Patryk z Dingiem. Pies ruszył świeżym śladem, ale powstrzymał go gwizd i długa smycz. Zawrócił, patrząc błagalnie na małego Irlandczyka. Ten bystro rozejrzał się dookoła. Tuż przy namiocie służby stał jeszcze jeden gotowy do drogi koń. Parsknął niecierpliwie, jakby zachęcająco. Dingo znowu zaskomlił i pociągnął chłopca w kierunku śladu. W ten sposób znaleźli się w pobliżu konia. Patryk właśnie go z żalem pogłaskał, gdy Dingo szarpnął raz i drugi. Smycz wymknęła się z ręki chłopca. Pies zaszczekał triumfalnie i nie bacząc na gwizdanie ruszył w pustynię.

*

Zmierzchało. Wilmowski, Smuga i Rasul z daleka dostrzegli ognisko, usłyszeli śpiew. Podjechali bliżej do kilku rozbitych na piasku namiotów. Śpiew umilkł, a przy ognisku pozostał jeden tylko mężczyzna. Pozostali skoczyli za namioty. Szczęknęły zamki strzelb. Rasul zeskoczył na ziemię. Rzucił cugle Smudze i podszedł do stojącego w blasku ogniska człowieka.

– Salaam – pozdrowił go.

Tamten dumnie skinął głową. Uspokoił się wyraźnie na widok policyjnego munduru, ale nie nakazał wyjść z ukrycia swoim ludziom. Smuga i Wilmowski nie zsiedli więc z koni, gotowi do sięgnięcia po broń. Rasul rozpoczął rozmowę, którą od razu tłumaczył Wilmowskiemu i Smudze.

– Wędrują po sól. Są bardzo nieufni. Byli w Luksorze na targu. Na pustyni nie spotkali Europejczyków. Nie, nie pozwoli zajrzeć do namiotów. To ich własność. Hm, nawet grozi! Wie, że ma do czynienia z przedstawicielem władzy. “Twoje prawo nie dla synów pustyni” – mówi. To taki pustynny szejk, dumny ze swej niezależności. Mówi, że jest jak pustynny wiatr. Jutro stąd zniknie.

– To podejrzane – szepnął Wilmowski.

– Może tylko zastanawiające – sprostował Smuga. – Tacy są Beduini, niezależni jeźdźcy pustynni.

Rasul wycofał się powoli i dosiadł konia.

– Trzeba będzie wrócić tu jutro – powiedział.

Wilmowski zamierzał protestować, gdy dobiegło ich szczekanie psa. Poznali Dinga, który wpadł przed ognisko. Wydarzenia potoczyły się z szybkością błyskawicy. Ciszę smagnął strzał. Beduin, który mierzył do psa z flinty, chwycił się za ramię. Smuga z dymiącym jeszcze rewolwerem stał przy szejku, przykładając mu lufę do skroni. Wilmowski zdążył zeskoczyć z konia i ukryty za nim mierzył z karabinu w kierunku namiotów. Rasul uniósł ku górze dłonie i głośno wzywał do spokoju. Jakby tego wszystkiego było za mało, nagle pojawił się zdyszany Patryk.

– Wujku! Ja… – jego piskliwy głos niespodzianie rozładował napięcie.

Wilmowski przywołał psa. Dingo przywarował, ale skomlił niespokojnie.

– Tomek, piesku? Tomek! – powtarzał Wilmowski. Pies zaskowyczał. Ciągle węszył.

– Janie! Pies coś poczuł.

– Niech szuka! – rzucił Smuga.

Szejk nakazał swoim ludziom spokój. Patryk obserwował wszystko rozszerzonymi ze zdumienia oczyma. Rasul nadal z rękoma uniesionymi ku górze wciąż zapewniał o pokojowych zamiarach.

– Szukaj! – rzekł wreszcie zdławionym głosem pobladły z wrażenia Wilmowski.

Pies zaszczekał i pobiegł do namiotu szejka. Wilmowski opuścił broń i poszedł za nim.

– Uważaj na nich, Rasul – powiedział i wszedł do namiotu za psem. Wewnątrz były dwie kobiety. Jedna karmiła piersią dziecko. Nic nie wskazywało na obecność jakiegokolwiek mężczyzny. Dingo węsząc, wskoczył na jedną ze skrzyń. Tymczasem pojawił się szejk ze swym uzbrojonym cieniem – Smugą. Wilmowski poczuł na czole krople potu. Smuga na widok psa skowyczącego na dużej skrzyni zbladł. Przywołał go, pchnął szejka rewolwerem i gestem nakazał mu uchylić wieko. Uśmiechając się dziwnie, krnąbrny Beduin uczynił to. Dingo stanął na tylnych łapach i sięgnął zębami, jakiś przedmiot.

Była to gurta na wodę. Wilmowski z ulgą otarł pot z czoła i spojrzał na Smugę. Ten gestem wskazał szejkowi wyjście. Wilmowski wziął gurtę i wyszedł za nimi.

– Znaleźliśmy to! – rzekł do Rasula. Wtem włączył się Patryk:

– Wujku! Ja… To ja wiem! Poznaję! – zawołał. – To ten worek, co nam zostawili. Wujek Tom wziął go z wodą, gdy poszedł po pomoc.

Rasul wypytywał szejka. Ten wzruszył ramionami, ale gdy policjant kazał mu pakować manatki i zagroził aresztowaniem, zaczął opowiadać. Gurtę znaleźli na pustyni, gdy wracali z Luksoru.

44
{"b":"100826","o":1}