Литмир - Электронная Библиотека

– Miejmy nadzieję, że chłopiec przeżyje – westchnął Abeer.

Gdy wyruszyli dalej następnego dnia, młody Arab żył. Na przemian odzyskiwał i tracił przytomność. Abeer spędzał przy nim wiele czasu, starannie przykrywając kocami i zraszając gorące czoło chłodnymi kompresami.

Gdy byli o dzień drogi od Al-Fajjum, wiadomo już było, że kryzys minął, a syn przewodnika przeżyje niebezpieczną przygodę. Jego ojciec nie wiedział, jak wyrazić Smudze swą wdzięczność:

– Niech Bóg będzie dla ciebie zawsze miłosierny i pozwoli ci mieszkać w ogrodach raju – mówił. – A twym dzieciom niech ześle sukcesy i dar pobożności.

– Dobrze, że nie ma tu Nowickiego – śmiał się Smuga. – Dopiero by mi wypominał te życzenia.

Dotarli niebawem do jeziora Briket Kuarun. Wprost z pustyni wkraczali teraz do “kraju róż i wina”. Zanim rozstali się z karawaną, jej przewodnik zatrzymał ich u siebie w gościnie. Aby wyrazić wdzięczność, podarował Smudze jednego ze swych wielbłądów. Był to dar królewski. W zamian Smuga zostawił mu, jako pamiątkę, skórę zabitego sahbana.

Abeer chciał spędzić trochę czasu z chłopcem, który się bardzo do niego przywiązał. Smuga i Wilmowski wybrali się zatem na spacer brzegiem jeziora.

– Gdzież ty, Janie nie byłeś… Okazuje się, że i Egipt znasz tak dobrze…

Smuga zaśmiał się gorzko…

– I wszędzie moim śladem idą najdziwniejsze przygody, chcesz zapewne powiedzieć. Jestem już tym zmęczony.

Długo szli w milczeniu, słuchając głosów przyrody.

– Czasem zdaje mi się, że życie człowieka jest misją i nie pozostaje nam nic innego jak tylko ją podjąć – powiedział w końcu Wilmowski.

Przysiedli na skraju jeziora w zacisznym cieniu palm. Smuga zmrużonymi oczami wpatrywał się w horyzont.

– Może masz rację… A w Egipcie byłem już kilka razy. Ostatnio w przykrym okresie napięcia między Anglikami a miejscowymi. To było między wyprawą Tomka i Nowickiego do Meksyku a wiadomością, która spowodowała moją pospieszną podróż do Indii. Zarabiałem wówczas na życie jako tropiciel i myśliwy. Wśród angielskich oficerów i dyplomatów byłem dość wziętym łowcą, ze względu na dobre stosunki z miejscowymi. Do dziś pamiętam to polowanie… Miałem nim kierować. W ostatniej chwili coś mi wypadło i musiałem wyjechać na kilka dni. Poprosiłem znajomego o zamianę… Gdy wróciłem, zastałem piekło. Otóż jeden z oficerów postrzelił żonę fellacha z wioski Danszawaj, w pobliżu której odbywało się polowanie.

Smuga przerwał. Wilmowski obserwował go. Zastanawiał się, ile tego silnego mężczyznę kosztuje zewnętrzny spokój. Znał go od lat. Wiedział, że w trudnych czy niebezpiecznych chwilach jego twarz nieruchomieje, a wzrok staje się zimny, stalowy. Podobnie było i teraz. Z jedną tylko różnicą, że zamiast w niebezpieczeństwo teraz wpatrywał się w samego siebie.

– W odwecie fellachowie zaatakowali myśliwych. Po obu stronach byli ranni, a jeden z nich – tak się nieszczęśliwie złożyło, że był to Anglik – umarł… Przyjaciele mówili mi, że gdybym był, nie doszłoby do walki. Możliwe, że mieli rację. Dobrze znałem fellachów. Wierzyli mi. Cenili mnie także Anglicy. No cóż, nie da się już tego sprawdzić. Ale to jeszcze nie wszystko. Wiadomo było już wcześniej, że w niektórych środowiskach egipskich budzi się poczucie narodowej tożsamości. Tego Anglicy bardzo się obawiają. Nieszczęsne wydarzenie uznano więc za bunt. Nie na wiele się przydało, że walczyłem usilnie z taką interpretacją.

Smuga zamilkł. Zdawało się, że raz jeszcze waży argumenty, których mógł wtedy użyć.

“Wiem, że zmarły był oficerem, ale to był wypadek! Tragiczny splot okoliczności! Prestiż armii brytyjskiej nie ucierpi, jeśli wyrok będzie łagodny. Ostrzegam przed konsekwencjami karania całej wioski. Ile jeszcze trupów pragniecie panowie dodać do tego jednego?!”.

Po chwili podjął wątek.

– Mówiono potem, że gdyby nie działalność kilku ludzi, w tym moja, wyrok byłby o wiele surowszy. A tak… Powieszono czterech fellachów… “Tylko czterech”, jak mówiono. Innych zaś wychłostano. Było to w lipcu 1906 roku.

Smuga wolno wyciągnął fajkę. Poczęstował tytoniem Wilmowskiego i obaj zapalili. W dali huknęły dwa strzały i poderwały się stada ptaków. Ktoś widocznie polował. Prześlizgnęły się dwie feluki, tuż obok wolno przepłynął jakiś rybak.

– Trudno cię winić, Janie – powiedział Wilmowski.

– Toteż się nie winie. Czuję się tylko odpowiedzialny – odrzekł Smuga. – To tylko takie fatum, złośliwy los… Tysiąc razy może sprzyjać, a raz – nie… – dodał. – Widzisz, Andrzeju, jednym z powieszonych był krewny najbliższego mi w Egipcie człowieka. Bliższego niż Abeer… To syn Kopta i Arabki, przypadek bardzo rzadki w Egipcie. Do niego właśnie jedziemy. Pełni zaszczytną tutaj funkcję szejka, to jest wójta gminy [93]. Ale niezależnie od tego był i jest znaną i cenioną osobistością… Nie widzieliśmy się od tamtego lipca, ponieważ on mnie winił i nie chciał widzieć. Rozumiałem go w jego żalu i uczuciu zawodu. No a potem… Potem wyjechałem na wyprawę do Indii [94]. Wydawałoby się, że minęło już tyle lat, a kiedy znów zobaczyłem Egipt, wszystko wróciło.

*

Niemal w tym samym czasie to samo wspomnienie ciążyło innemu człowiekowi. Jusuf Medhat el Hadż, szejk niewielkiej wioski opodal Al-Fąjjum, także raz jeszcze ważył wszystkie racje. Był wówczas nadirem jednego z obwodów w delcie Nilu, z urzędu odpowiedzialnym za to fatalne polowanie. Mógł próbować zdobyć się na sprzeciw, choć wiadomo było, że sprzeciw byłby bezskuteczny. Ale wierzył człowiekowi, który miał je poprowadzić. Uznał później, że ów człowiek go zawiódł.

Po wydarzeniu, które rozdzieliło ich skuteczniej niż lata, miał teraz spojrzeć w twarz przyjaźni, odrzuconej niegdyś w geście rozpaczy i pogardy. Czekał na to w rozterce i, podobnie jak Smuga, ponownie ważył wszelkie racje.

Jusuf Medhat el Hadż nie wiedział, jak przyjąć w swym domu dawnego przyjaciela. Myślał już tylko, że słońce świeciło wtedy tak jak i dzisiaj…

*

Abeer, Smuga i Wilmowski zatrzymali się w Al-Fajjum w znanym Abeerowi hotelu. Nazajutrz wyruszyli do wioski. Dotarli tam tuż przed porą sjesty. Powoli przejechali przez plac, minęli kobietę pędzącą obładowanego osła, chłopca spieszącego gdzieś na wielbłądzie… Zatrzymali się u progu okazałego, bardziej może od innych zadbanego domu. Zsiedli z wielbłądów. Gospodarz czekał ich w progu. Wilmowski przyjrzał mu się uważnie. Postawny, wysoki, ubrany w białą galabiję, o szlachetnych rysach twarzy. Kruczoczarne, gęste, kręcone włosy i siwiejąca wąska bródka dodawały mu powagi. Czekał w milczeniu.

– Witaj… – zwrócił się do Smugi i z lekką ironią dodał – effendi\ Witajcie, panowie! – swobodnie szerokim gestem zaprosił ich do środka.

Rozmowa, mimo wysiłków Abeera, nie kleiła się. I Smuga i Jusuf omijali drażliwy temat, jakby lękali się go poruszyć. Zaczął wreszcie Smuga:

– Minęło kilka lat, odkąd opuściłem ten kraj.

– Pamiętam – odrzekł Jusuf.

– Wezwał mnie brat. Umierał – wyjaśnił Smuga.

– Wiem, co to znaczy, gdy umiera ktoś bliski. I niespodziewanie.

– Wiemy więc obaj. Przyłączył się do nich Abeer.

– Wasze serca drżą – powiedział uroczyście. – Niech rozmowa złagodzi ich drżenie i będzie kojącym balsamem na rany. Zostawimy was samych.

Spacerowali z Wilmowskim wzdłuż kanału nawadniającego pola konopi i lnu.

– Przedtem uprawiano konopie tylko jako środek odurzający – wyjaśnił Abeer. – Muhammad Ali nakazał powszechną ich uprawę, bo brakowało żagli dla floty. A ponieważ nie było także drewna na okręty, kazał sadzić akacje. Przemieszane są tutaj z palmami i drzewami oliwnymi. W samym tylko Al-Fajjum zasadzono trzydzieści tysięcy oliwek.

вернуться

[93] Stanowiska urzędników egipskich: mudir – gubernator, naczelnik prowincji, także dyrektor; mamur – prefekt, naczelnik departamentu; nadir – naczelnik obwodu; szejk – wójt, naczelnik gminy.

вернуться

[94] Smuga wyjechał wówczas do Indii. Historia jest opowiedziana w powieści Tomek na tropach Yeti.

вернуться

[95] Effendi (ar.) – zwrot grzecznościowy.

24
{"b":"100826","o":1}