Литмир - Электронная Библиотека

Sally była urzeczona. Marzyła o tej chwili od lat. Patrzyła z zachwytem na szczątki kamiennego wybrzeża, pamiętającego czasy faraonów. W wyobraźni widziała pełne ludzi, żyjące, bogate miasto. Wydawało się jej, że już za chwilę zobaczy lektykę dostojnika, rydwany wojowników albo Charona przewożącego z Karnaku i Luksoru do Teb Zachodnich zmarłą osobistość… Śniła na jawie, nie słysząc że Tomek powtarza już po raz trzeci.

– Sally, kochanie, jesteśmy na miejscu!

Tak, czuła to! Byli na miejscu. Tym miejscu, które powoli odsłaniało tajemnice sprzed tysięcy lat.

Chwile grozy

Wilmowscy postanowili używać w Luksorze panieńskiego nazwiska Sally. Lord Allan z małżonką i siostrzeńcem oraz towarzyszący im lokaj zamieszkali w apartamencie na jednym z wyższych pięter hotelu “Winter Pałace”. Z tarasu apartamentu mogli oglądać ponury pejzaż ruin Karnaku, rozległy fragment Nilu i piętrzące się na zachodnim brzegu skalne urwiska. Sally nie pozwoliła im ochłonąć po trudach przebytej drogi. Najpierw nalegała na spacer wśród starożytnych ruin Karnaku, co zajęło im dobrych kilka godzin. Teraz, po półgodzinnym wykładzie z historii Teb, gdy wymieniła już wszystkie panujące dynastie i co ciekawszych faraonów, “powędrowała” do nekropolii na zachodnim brzegu [105] i rozpoczęła opowieść o odkryciu poszczególnych grobowców. Jak zwykle nie wytrzymał Nowicki.

– Sikorko, daj odetchnąć! Mam już dosyć tych trumiennych historii. Znów od samego początku karmisz nas mumiami… Na razie pobędziemy w mieście żywych, umarlakami zajmiemy się potem.

– Myślę, że za parę dni dołączą do nas ojciec ze Smugą – wszedł w rozmowę Tomasz, by zmienić nużący dla nich temat.

– Tymczasem nie siedźmy z założonymi rękami, wdychając ten przeklęty, suchy pustynny pył – westchnął Nowicki.

Rzeczywiście, wiał chamsin , południowo-wschodni wiatr pustynny. Jak zawsze niósł ze sobą tumany piasku, kurzu, suchej mgły. Nazywany przez Arabów trującym, zazwyczaj wiał niemal bez przerwy przez pięćdziesiąt dni. Była to zaiste “przeklęta pora”, powodująca napięcia także między ludźmi. Przejmujące wycie nie wpływało bowiem kojąco na nerwy. Niemal wszyscy stawali się nerwowi i skorzy do sporów. Sally nie zorientowała się w nastrojach towarzyszy i wystąpiła z propozycją, która nie mogła być, po Kairze, entuzjastycznie przyjęta.

– Możemy przecież zwiedzać tutejsze zabytki.

– Ech, ta znowu swoje… Tylko te kamienie ci w głowie. Mam już od nich łepetynę pełną zamętu. Nic, tylko zwiedzaj i zwiedzaj! – zirytował się Nowicki.

– Wypada nam jednak zobaczyć to i owo – łagodził Tomasz.

– To sobie zwiedzajcie! Ja wolałbym nieco powęszyć – zaznaczył Nowicki.

– Jedno nie przeszkadza drugiemu – mitygowała Sally. – Proponuję zobaczyć jeszcze dziś świątynię w Luksorze.

– Po cóż tam iść. Przecież widać – Nowicki gestem wskazał pobliskie ruiny i niespodziewanie począł parodiować styl przewodników oprowadzających wycieczki.

– Jesteśmy na dziedzińcu, oto wschodni portyk. Stąd mamy widok na kolumnadę, a kolumny stoją jak na paradę… To są reliefy, ten posąg z wieku przed wiekami, a tamten jeszcze wcześniejszy. Te kolumienki są papirusowe, bo rozłożyste jak liście, a tamte, proszę państwa, zamknięte, mają kształt kwiatu lotosu, a to tutaj to jest brr… pyton, nie, pylon. Przez westybul przechodzimy do sali hypostylowej. Patrzmy na ściany. Co widzimy, proszę szanownych państwa? To sceny prowadzenia jeńców, a to zarzynanie wołów [107]… – młodzi Wilmowscy byli zdumieni zarówo nagle ujawnionym rozdrażnieniem starego druha, jak i jego talentem do zapamiętywania trudnych terminów.

– Niech się zamienię w sardynkę zamkniętą w blaszanej puszce, jeśli wkrótce nie stanę się znawcą sztuki egipskiej – marynarz odetchnął głęboko. – Co masz jeszcze w zanadrzu, sikorko? Wyciągaj, bo niecierpliwie czekam. Czy tylko ta świątynia w Luksorze tak cię absorbuje? Wolałbym już, do stu funtów hawajskiego tytoniu, jechać i popatrzeć na tych umarlaków naprzeciw.

– Raz mówisz tak, raz tak, kapitanie – Sally poczuła się całkiem rozbrojona. – Jesteśmy przecież tu dopiero od wczoraj i już zwiedziliśmy cały kompleks świątyń w Karnaku, który był północną dzielnicą Teb. W Luksorze, stanowiącym niegdyś południową część miasta, jest tylko jedna świątynia.

– Wszystko jak na dłoni widać z tego tarasu – z uporem powtórzył No wieki.

– Tak, możemy się czuć trochę jak żołnierze Napoleona, którzy przybyli tu w pogoni za Mamelukami pokonanymi w bitwie pod piramidami i zaprezentowali broń na znak zachwytu dla tej świątyni. – Sally znowu nie mogła się powstrzymać. – Zbudował ją Amenhotep III, ojciec faraona, który próbował zmienić wiarę w Egipcie.

– Pamiętam, pamiętam – odrzekł No wieki. – Miał na imię Echnaton… To ten, co w nazwie bóstwa zmienił jedną literę…

– Tak, właśnie on. Echnaton albo Amenhotep IV – uzupełniła Sally.

– Zięciem, którego z kolei był Tutanchamon – tym samym tonem wtrącił Tomasz.

– Niech wam będzie. Piękna świątynia, zbudowana wzdłuż Nilu, ma ze 260 metrów długości, jak porządny okręt dalekomorski – uspokajał się Nowicki. – Ale, skoro już jesteśmy przy tym, jak go zwał… Tu, tam… Tuman… Cham… – marynarz zaplątał się niczym Patryk. – Niech mnie wieloryb połknie, jeśli nie połamię sobie na nim języka – westchnął. – Skoro już przy tym trudnym faraonie jesteśmy, to weźmy się do rzeczy i zacznijmy węszyć. Po to tu przecież przybyliśmy…

– To dziwne, że pamiętasz tyle szczegółów z wykładów Sally, a zapominasz imię tego faraona.

– Zawsze miałem kłopoty z nazwiskami. Zresztą, ty, Tomku, też! Pamiętasz, opowiadałeś mi o tym – roześmiał się już ze zwykłą dla siebie pogodą Nowicki.

– Stare dzieje… – westchnął Tomek.

– Nic mi o tym nie mówiłeś – nalegała Sally, ciekawa szkolnych przygód męża.

– Po prostu nie było okazji… To było w rosyjskiej szkole w Polsce. Nauczyciel geografii uparł się nie przepuścić do następnej klasy mojego przyjaciela, Tymowskiego.

– A Tymowski i Wilmowski to bardzo podobne nazwiska – wtrącił Nowicki.

– Tak, no i na dodatek tego właśnie dnia Krasawcew, bo tak się ów nauczyciel nazywał, zapomniał okularów, bez których bardzo słabo widział [108]. Poszedłem więc do odpowiedzi za mojego przyjaciela…

– To dopiero była heca – roześmiała się Sally.

Ale już znowu Nowicki przypominał im, że powinni zająć się poważnymi sprawami.

– Cierpliwie czekajmy na naszą grupę ubezpieczeniową – powiedział Tomasz. – Napad na statku świadczy, że o nas wiedzą.

– Co nie przeszkadza, by się nieco rozejrzeć – zdecydowanie odparł Nowicki. – Smarujcie jutro rano z Patrykiem na suk [109], rozejrzyjcie się po sklepach. Pogadajcie z handlarzami… Ja pochodzę trochę własnymi ścieżkami… I obiecuję, że będę codziennie wyprowadzał Dinga na spacer, jak na porządnego lokaja przystało. Przyrzekam, że nie będę się wyręczał Patrykiem. A przy okazji… Warto byłoby też odwiedzić owego duchownego, którego polecał nam ten Kopt w Starym Kairze.

Nowicki wyraźnie postanowił położyć kres turystyce.

– Ów koptyjski mnich żyje gdzieś w pobliżu wioski Medinet Habu – odrzekł Tomek, który rozumiał starego druha, gdyż jego również znużyło już miasto i tęsknił za otwartymi przestrzeniami.

вернуться

[105] Miasto żywych – administracyjne centrum państwa i kultu, w przeciwieństwie do położonego na zachodnim brzegu Nilu – Miasta Umarłych, które już od czasów IX i X dynastii stało się nekropolią.

вернуться

[106] Chamsin (samum) – gorący, południowo-wschodni, porywisty wiatr pustynny, wiejący z przerwami przez 50 dni.

вернуться

[107] Portyk czy pylon to monumentalna budowla przed wejściem np. do świątyni. Westybul – przedsionek. Hypostyl – sala o wielu kolumnach. Reliefy – płaskorzeźby.

вернуться

[108] Historia opisana w powieści Tomek w krainie kangurów.

вернуться

[109] Suk (ar.) – targ.

28
{"b":"100826","o":1}