Литмир - Электронная Библиотека

– Ona mówi, że nasz wróg zabija jej męża, Sadima. On umiera i prosił, aby sprowadzić Sally. To on był jej przewodnikiem do groty i on zasypał korytarz – przetłumaczył wyjaśnienia kobiety Abeer.

Wilmowski nie był przekonany. Niepewnie spojrzał na Sally, a ona, powodowana nagłym impulsem, powiedziała:

– Idziemy…

– Ale… – rozpoczął Wilmowski.

– Wiem, co chcesz powiedzieć, ojcze. Zaryzykujmy… Ta kobieta nie kłamie…

Abeer przetłumaczył tę wypowiedź i wtedy kobieta przypadła Sally do nóg.

Do wioski Sadima nie było daleko. Gdy ujrzeli rannego, zrozumieli, że to jego ostatnie chwile. Tylko przedziwnym trafem przeżył upadek z urwiska, ale życie ledwo się w nim tliło. Sally została z nim sama, z Abeerem jako tłumaczem. Wilmowski wyszedł czuwać przed chatą.

Po godzinie spotkali się ponownie. Sally była widocznie poruszona, a z domu Sadima dobiegały lamenty. Abeer powiedział cicho:

– Nie żyje… Spieszmy się. Wiem, gdzie mieszka “faraon”. Może zdążymy. Musimy jednak zachować ostrożność, bo to człowiek gotowy na wszystko.

– Sally? – pytająco rzucił Wilmowski.

– Idziemy – Sally nagliła. – Ojcze, szajka liczy niewiele osób, a i tak większość z nich się rozjechała. Przywódca jest więc sam, chyba że umknął…

Z bronią gotową do użycia ruszyli za Abeerem, który prowadził bardzo pewnie.

Szli w stronę Nilu, mijając pola i gaje. Doszli do wioski położonej nad samą rzeką. Na jej północno-zachodnim krańcu stał duży, jednopiętrowy dom. Pomalowany na żółto, ze ścianami ozdobionymi bogatą, wschodnią ornamentyką, przypominał sklep. W blasku księżyca wyglądał jak jasna plama.

W oknie na piętrze po prawej stronie dostrzegli światło. Drzwi, uchylone, zapraszały do wejścia. Ostrożnie obeszli dom dookoła. W pobliżu nie było nikogo.

– Wchodzimy? – zapytał Wilmowski. Abeer wziął go delikatnie za ramię i szepnął:

– Zostawcie to mnie, proszę…

Wewnątrz panował bałagan, jakby ktoś bardzo się spieszył. Abeer skradał się cicho po schodach ku oświetlonemu pokojowi. Zajrzał do środka. Przy stole, ukrywszy twarz w dłoniach, siedział stary człowiek. Płakał, między palcami ciekły łzy.

– Salaam! – rzekł Abeer Starzec drgnął zaskoczony.

*

Historia była banalna. Opowiedział ją Abeer, kiedy wracali do obozu. Starzec był ojcem “faraona”. Jako wójt wioski marzył o wykształceniu syna. Osiągnął to niemałym kosztem. Chłopiec okazał się tak uzdolniony, że ukończył w Anglii renomowany uniwersytet. Ale wrócił do kraju, do rodzinnej wioski, jakiś dziwny. Zaczął włóczyć się po skałach, jakby czegoś szukał. Na długi czas wyjechał na południe. Później pojawiły się duże pieniądze, dziwne wyjazdy, tajemniczy ludzie. Syn nabrał pewności siebie i pogardzał ojcem. zaczął nazywać się władcą, “żelaznym faraonem”, ubierać na wzór starożytnych Egipcjan. W wiosce zaczęto go uważać za nienormalnego. Ludziom z wioski nie mówił o swoich zamiarach. A były one niesamowite. Przerażały ojca. Syn uważał, że to on ustanowi prawo, zmieni oblicze kraju, przywróci mieszkańcom tej ziemi panowanie i wypędzi wszystkich cudzoziemców. Dysponował podobno pieniędzmi z interesów, które jego ludzie prowadzili w Europie, na północy kraju, a także na południu, w Czarnej Afryce, dokładniej w rejonie jeziora Alberta.

– Jezioro Alberta! – powtórzyła Sally. – Ależ to samo mówił zmarły Sadim! – zawołała.

– No cóż, to może znaczyć, że skoro tutaj grunt palił mu się pod nogami, “faraon” uciekł na północ lub południe.

– A to akurat kierunki dokładnie przeciwne – ironicznie pokiwał głową Wilmowski.

Następnego dnia zza Nilu przybyli policjanci, którzy zmienili swoich kolegów. Jeden z nich przywiózł ze sobą gazetę “Al Ahram”, w której zamieszczono lapidarną notatkę zatytułowaną: “Współpracownik kedywa przemytnikiem”. Potwierdzała ona przypuszczenia Sally.

“Jak już donosiliśmy, od kilkunastu miesięcy w niektórych państwach europejskich pojawiały się bardzo cenne, antyczne przedmioty pochodzące z Egiptu. Policja wielu krajów poszukiwała organizatorów przemytu. Wielki sukces odniosły nasze służby, aresztując wczoraj w Kairze Ahmada A., jednego z urzędników kedywa. Okazał się on organizatorem przemytu zakrojonego na wielką skalę. Szczegóły w najbliższych numerach” – tłumaczył głośno Abeer.

– Ahmad A… Któż to może być? – zastanawiał się Wilmowski.

– Ahmad al-Said ben Jusuf – odparł Abeer. – Dobrze mówił nasz przyjaciel z Al-Fajjum, że nie można mu ufać. Miał rację.

– Miał więc też rację ów kupiec z Aleksandrii, twierdząc, że ślad prowadzi do Kairu – przypomniał Wilmowski.

– Al-Habiszi to naprawdę uczciwy człowiek – odparł Abeer. Przed południem wróciła ekipa ratunkowa. Przywiozła śmiertelnie wyczerpanego Patryka i ciężko chorego, prawie niewidzącego Nowickiego. Obu znaleziono przy jedynej w tej okolicy studni, zaledwie o dzień drogi na zachód od Luksoru. Tomka z nimi nie było.

Poszukiwania

Abeer i Smuga poruszyli niebo i ziemię. Na pustynię ruszyły oddziały poszukiwaczy. Z Kairu przybył znajomy Smugi z angielskiego konsulatu. Po jego interwencji, do akcji włączyli się brytyjscy żołnierze. Przeczesywano teren na zachód od Doliny Królów.

Wilmowski niemal urzędował w siedzibie policji w Luksorze, koordynując ruchy poszczególnych oddziałów. Siedział blady, z podkrążonymi z niewyspania oczyma, wpatrując się w mapę. Większą jej część pomalowano czerwonym kolorem, znaczącym zbadane już tereny. Czarnymi kreskami wyrysowano trasy ekip ratunkowych.

Pukanie do drzwi przerwało jego smutne myśli. Przyszedł brytyjski dyplomata. Podszedł do mapy, przyglądając się jej z uwagą. Wilmowski zapalił papierosa.

– Nie ma pan żadnych wieści z Kairu? – spytał.

– Żadnych nowych. Gdy wyjeżdżałem, trwały przetargi między konsulatem a ludźmi kedywa. Ahmad al-Said to człowiek wysoko postawiony w egipskiej hierarchii. Kedyw uznał, że to ich wewnętrzna sprawa.

– Jak pan wie – chłodno powiedział Wilmowski – nasze kłopoty zaczęły się od wizyty u “godnego zaufania człowieka”, Ahmada al-Saida. Stąd, z tego źródła od początku o nas wiedzieli.

– Cóż, rozumiem, co pan czuje. Nie sądzę jednak, aby przydały się na coś usprawiedliwienia – odparł Anglik. – Robię wszystko, aby wam pomóc.

– To doceniam. I dziękuję.

Rozmawiali dalej, już spokojniej, o malejącej szansie odnalezienia Tomka. Przed wieczorem wróciła któraś z ekip. Do pokoju weszli Smuga i Abeer. Poszarzali ze zmęczenia, ze spalonymi od wichru, kurzu i słońca twarzami. Usiedli na podsuniętych taboretach. Obyli się bez słów. Wracali sami…

Wilmowski podniósł się i zaznaczył czerwonym kolorem kolejną partię mapy. Usiadł ciężko. Smuga podparł głowę. Milczeli. O czym mieliby mówić?

*

Nowicki powoli wracał do zdrowia. Leżał w łóżku hotelowym z kompresami na oczach. Przy nim siedziała Sally z zaczerwienionymi oczyma. Kiedy marynarz zasypiał, popłakiwała z cicha. Była kompletnie rozbita. Gdyby nie Patryk, który z uporem i dziecinnym entuzjazmem zmuszał ją do rozmów i spacerów, całkiem zamknęłaby się w sobie. Chwilami odzyskiwała dawny wigor i wtedy chciała uczestniczyć w ratunkowych wyprawach. Gdzieś jechać, pędzić, coś robić. Potem jednak wracało przygnębienie.

Za to Nowickiego, jak się wydawało, nie opuszczała nadzieja. Mimo swojego trudnego i niepewnego położenia, mimo dotkliwego poczucia straty z powodu nieobecności Tomka, bywał ożywiony, a nawet tryskał humorem i po swojemu żartował, zwłaszcza w obecności Sally. Gdy zostawał sam, popadał w przygnębienie, po którym następowały ataki wewnętrznej wściekłości i buntu. Wstawał wówczas z łóżka i chodził po pokoju, obijając się o meble, zanim nauczył się ich położenia na pamięć. Zaciskał aż do drżenia dłonie, a jego twarz wykrzywiała nienawiść. Unieruchomienie przez chorobę, tak bardzo sprzeczne z jego ruchliwą naturą, sprawiało, że cierpiał istne katusze. Gdy jednak proponowano mu spacer w pobliżu hotelu, niezmiennie odmawiał.

42
{"b":"100826","o":1}