Литмир - Электронная Библиотека

– Rozmawiałem z duchami – powiedział po ceremonialnym powitaniu.

– Słyszałem – krótko odparł Kisumu.

– Lud dotknęło nieszczęście. Złe moce panują…

– Ktoś rzucił urok – przerwał mu Kisumu.

Czarownik, przygotowany na opór, poczuł się zaskoczony. Wódz, zdawał się wprost proponować rozwiązanie, do którego on zmierzał okrężną drogą.

– Tak – rzekł, udając zamyślenie. – Lew grasuje. Bydło zdycha na śpiączkę…

Kisumu przytaknął. Chodziło przecież o nieszczęście, które tu, nad Jeziorem Alberta, w górzystym klimacie, nie powinno się zdarzyć. Wódz nie pamiętał, by kiedykolwiek choroba ta dotknęła wioskę. Co dziwniejsze śpiączka ominęła jego bydło. Nie ulegało wątpliwości, że wdały się w to złe moce. Ale jakie i jakich wymagają ofiar? Wyglądało na to, że czarownik wie, przeciw komu skierować działanie.

•- Dużo nieszczęść – powiedział. – Dużo, dużo… Bydło pada. Lew grasuje. Ludzie mogą chorować… Dużo, dużo nieszczęść – cmokał i kiwał głową. – Duchy, złe duchy…

Zapadło milczenie. Palili fajki, popijając bananowe piwo i obserwując się wzajemnie.

W końcu czarownik podjął decyzję:

– To rigilah-sukuo [168]

Kisumu poczuł zimny dreszcz strachu. Czarownik wskazał złego ducha, który sadowił się zazwyczaj w stopach człowieka. Jeden ze starszych synów Kisumu, dwunastoletni Awtoni, urodził się ze zdeformowaną prawą stopą. Czarownik odczynił wtedy urok i powiedział, że uśpił złego ducha, ale ten może się obudzić, gdy chłopiec będzie wchodził w wiek dojrzewania.

– Mówisz, że duch się obudził!? – Kisumu podniósł się z miejsca. Górował teraz nad czarownikiem.

– Tak. Obudził się! Obudził! – czarownik czuł swą przewagę. Ludzie w wiosce byli po jego stronie.

Kisumu usiadł. Spadło tyle nieszczęść… Kisumu znał naukę chrześcijan, pozwolił ochrzcić syna, ale przekonanie, że czarownik rozmawia z duchami tkwiło w nim równie niezachwianie jak całe dziedzictwo przodków.

– Naznaczył go! Naznaczył od dziecka – syczał czarownik. Wybrał go dla siebie. Usadowił się w stopie. Siedzi tam!!!

Kisumu nie mógł od niego^oderwać oczu.

– Chciał mnie zniszczyć. Wysłał lwa, by mnie zabił… Wysłał lwa – szepnął bezwiednie i sam już nie wiedział czy mówi o synu, czy o złym duchu.

– Wreszcie zrozumiałeś wodzu. Niech cię strzeże twój fetysz spokojnie już powiedział czarownik i podniósł się ciężko.

Kisumu odprowadził go, potem zaś usiadł i zaczął uważnie przyglądać się Awtoniem», a im uważniej to czynił, tym wyraźniej w oczach syna dostrzegał drapieżne, zapamiętane z oczu lwa, błyski.

Agoa snuła tymczasem kolejną opowieść.

– Pewnego dnia boa dusiciel okręcił się wokół liany, by się pobujać jak zwykli mali chłopcy. Akurat przechodził tamtędy słoń. Kiedy zobaczył, że wąż jest bezbronny, związany przez siebie samego, roześmiał się zadowolony. Był wreszcie panem życia i śmierci zręcznego pełzacza.

“Miej nade mną litość, słoniu! Zmiłuj się!” – błagał wąż.

“A co mi z tego przyjdzie?” – słoń podniósł trąbę i zaczął kołysać lianą.

“Przyrzekam, że ile razy mnie wezwiesz, zawsze przybędę ci na ratunek”.

Słoń zastanawiał się. W jego wielkiej głowie pojawiła się myśl, że dobrze byłoby mieć takiego mocnego sprzymierzeńca.

“Zmiłuj się, słoniu!” – prosił dalej boa. “Mam tyle małych dzieci… Byłby to wielki wstyd dla ciebie, gdybyś pozbawił je ojca”.

“Ma racje” – znowu pomyślał słoń. Ale głośno powiedział:

“Czy ty miałeś litość dla tych dzieci, które dusiłeś w skrętach swego wielkiego cielska? Nawet nie dałeś sposobności, by o nią poprosiły. Dusiłeś i tyle… Brrr…” – wstrząsnął i zakołysał lianą. Boa pofrunął aż pod szczyty drzew.

“Nie zasługuje na miłosierdzie ten, kto sam go nie ma. Ale dam ci szansę… Jeśli potrafisz odwinąć się i spaść na ziemię szybciej niż ja zdołam podnieść i opuścić trąbę, by cię zmiażdżyć, odzyskasz wolność”.

Wężowi tylko o to chodziło. Rozmawiał ze słoniem, nie dlatego, że liczył na litość. Szukał sposobu na wyplątanie się z pułapki. Zanim słoń zaczął opuszczać trąbę, błyskawicznie zsunął się na ziemię i owinął wokół nogi słonia.

“Cha! Cha! Cha!” – zaśmiał się boa. “Teraz ty, panie słoniu, jesteś zdany na moją łaskę. A ja nie mam w sercu litości. Umrzesz!”

I wąż zaczął kąsać słonia w gruby brzuch. Słoń zniósł to z wielkim spokojem, bo na brzuchu ma bardzo twardą skórę. Spokojnie podniósł nogę i przydeptał kark węża. Ten jęknął z bólu, puścił słonia i znów zaczął błagać o litość. Ale słoń zmiażdżył mu łeb.

“Nie ma litości dla tego, kto nie zna litości” – rzekł i trąbą rzucił ciało węża wysoko na drzewa, gdzie zaczęły z niego szydzić złośliwe małpy.

Agoa skończyła opowieść, a dzieci natychmiast zaczęły prosić o następne bajki.

– Opowiedz o wyścigach węża z lampartem.

– Nie! O małpach i myśliwym.

– O tym, jak gazela oszukała lamparta.

Kisumu z żalem przerwał tę scenę. Skinął na żonę, aby za nim wyszła i surowo popatrzył przy tym na Awtoniego. Gdy Agoa podbiegła do niego, pochylił się ku niej i powiedział:

– Rigilah-sukuo.

Agoa z trudem stłumiła okrzyk przerażenia, przyciskając dłonie do warg. Potem przeniosła wzrok na bawiącego się z dziećmi Awtoniego. Chłopiec był wesoły, a jego kalectwo prawie niedostrzegalne.

*

Bęben czarownika nie milkł całą noc. Czarownik tańczył rytualny taniec poprzedzający złożenie ofiary. Dla niego był to również taniec triumfu. Pokonał wodza. Szala panowania nad wioską wyraźnie przechyliła się na jego stronę.

W wiosce nikt nie spał. Wszyscy przerażeni wsłuchiwali się w głos bębna. Dżungla wtórowała mu swymi nocnymi, tajemniczymi odgłosami. Rano bęben ucichł. Ucichła dżungla. Odezwały się jedynie, tysiącem głosów, ptaki. Budził się piękny, gorący dzień. Ludzie wstawali do swej pracy, nocne zwierzęta układały się do snu, dzienne ruszały na łowy.

W wiosce Kisumu porządek ten został zakłócony. Wyruszał z niej właśnie upiorny pochód ku ziemiom pasterskich plemion Bahima. Tak chciał czarownik, który oznajmił, że stamtąd przyszły złe moce. Prowadzono płaczącego Awtoniego, krowę, kozła, psa, niesiono kilka kur.

Chłopiec przez łzW spojrzał na rodzinną chatę, ogarnął wzrokiem jezioro.

Przechodzili właśnie obok wzgórza nad wodopojem, gdzie lew zaatakował jego ojca i małej polanki, gdzie Awtoni często się chronił. Stało na niej kilka kopców termitów [169]. Lubił je obserwować od czasu, gdy ojciec przyprowadził go na tę polanę i zaczął cicho bębnić w opancerzone ziemne kopce. Młode termity masowo wyszły wówczas na zewnątrz, sądząc, że pada deszcz. Tak też nakazał czynić synowi. Zebrane w ten sposób, owady służyły jako pikantna przyprawa do monotonnych, mdłych, codziennych posiłków. Awtoni często tu przychodził. Dostrzegł niezwykłą ruchliwość termitów i ich straszną moc. Gdziekolwiek się udały, zostawiały za sobą pustkę… Potrafiły oczyścić teren z padliny, albo zjeść całe drzewo z korzeniami, pniem i konarami. Drążyły w nim korytarze, atakowały z zewnątrz i od wewnątrz. Z resztek budowały wysokie na kilka metrów kule, których niczym nie dawało się rozbić.

Dla Awtoniego stanowiły przedmiot podziwu i zazdrości. Nie umiałby tego wypowiedzieć, ale starał się je naśladować. Niepozorny, cichy, ułomny, był jednocześnie uparty, twardy i ruchliwy jak termit. Z dwu przeciwstawnych cech afrykańskich mrówek, niszczącej i budującej, nieświadomie wybierał i wolał naśladować tę drugą. Najpierw z ziemi, a potem i z drzewa zaczął tworzyć podobne do budowli termitów zamki i rzeźby.

Żegnał teraz z rezygnacją i żalem ukochaną polankę z braćmi-termitami, jak je nazywał. Żegnał też najlepszego przyjaciela.

Przed dwoma laty znalazł w pobliżu szczątków gniazda i śladów krwi, nie umiejące jeszcze fruwać, prawie nie opierzone pisklę. Podniósł je i poczuł w dłoniach ciepło, a zaraz potem bicie maleńkiego serduszka. Ptak szybko rósł i niebawem był chłopcu równy wzrostem. Gdy zaczął fruwać, Awtoni był przekonany, że szybko o nim zapomni. Ale nie. Ptak wracał i krótkim, szerokim, zakrzywionym na końcu dziobem dopominał się o smakołyki.

вернуться

[168] Według wierzeń fetyszyzmu, złe duchy nosiły imiona i osadzały się w różnych częściach ciała człowieka, m.in. w jego stopach. Fetysz (z fr. – fetiche, z port. feitico – czary) – w religiach pierwotnych przedmiot obdarzony magiczną siłą, lub uważany za wcielenie bóstwa.

вернуться

[169] Termity -jest ich ponad 1000 gatunków, opisane są tylko niektóre. Ich społeczeństwo jest znakomicie zorganizowane wokół królowej, 20 do 30 razy większej od robotnic, które pełnią rolę architektów i budowniczych oraz żołnierzy, broniących termitier i zdobywających nowe tereny. Budują potężne budowle, bardzo odporne na zmiany atmosferyczne, twarde jak skały.

55
{"b":"100826","o":1}