Литмир - Электронная Библиотека

– Transakcje prowadził prawdopodobnie zawsze ten sam człowiek. W kronikach policji Włoch, Francji i Anglii nadano mu kryptonim “faraon”. Tak bowiem, albo podobnie, zawsze się przedstawiał: “Jestem królem Doliny” albo “Jestem żelaznym władcą”, “żelaznym faraonem”. Składał wizyty wieczorem, zostawiając jako próbkę kilka autentyków. W kilka dni później dochodziło do wymiany handlowej falsyfikatów. “Faraon” ostrzegał zwykle, by nie zawiadamiać policji. Ktoś jednak, stwierdziwszy oszustwo, to właśnie uczynił. Przestępca sprytnie wymknął się z zastawionej pułapki, a ów kolekcjoner w kilka tygodni później zmarł na jakąś dziwną, nie rozpoznaną przez lekarzy chorobę.

– Zemsta faraona – szepnął Smuga.

– Natychmiast zaczęto tak mówić i większość kolekcjonerów nabrała wody w usta.

– Omówił pan kryminalne aspekty sprawy. A inne?

– Może to i niewiarygodne, ale jest także polityczny… Czasem zdarzą mi się myśleć, panowie, że światem, umysłami i sercami ludzi… rządzą dziennikarze. Otóż w prasie rozpoczęła się nagonka w tym mniej więcej stylu: kradną naszą własność, nikt nie dba o brytyjskie kolonie, rząd nic w tej sprawie nie robi… Francuzi zaczęli wywozić nasze skarby już w czasach Napoleona i dalej to trwa… Ten brukowy ton podchwyciła opozycja i zaczęło się. A wybory – już wkrótce [55].

– Rozumiem – przerwał Smuga – że potrzebne jest coś w rodzaju sukcesu.

– Nie chciałbym aż tak upraszczać. Najważniejsze jest przestępstwo. Rząd brytyjski pokryje naturalnie wszystkie koszty.

– Czy tylko tak może nam pan pomóc? – nieco ironicznie zapytał Tomek.

– Zapewniamy panom oczywiście wszelką współpracę władz i miejscowej policji – zapewnił Anglik. – Dzwoniłem kilka dni temu do pewnego człowieka z kręgu urzędników obecnego kedywa [56]. On również chętnie panów przyjmie. Jest to człowiek życzliwy. Jeśli panowie pozwolą, umówię was telefonicznie… Na kiedy?

– Im szybciej, tym lepiej – powiedział Wilmowski. – Nawet na jutro, jeśli to tylko możliwe.

– Zaraz się przekonamy. Zostawię panów na chwilę…

Kiedy Anglik wrócił, omówili jeszcze konieczne kwestie, ale Wilmowscy i Smuga starali się nie przedłużać wizyty. Chcieli zdążyć wrócić do domu, jak mówili, przed porą sjesty. Uprzejmy Anglik zaproponował im jako szybki środek podróży automobil, wynalazek modny ostatnio w kręgach arystokratyczno-dyplomatycznych. Poprosili, by odwieziono ich do centrum miasta, gdzie byli umówieni z przyjaciółmi.

Nowicki i Sally z Patrykiem czekali już przy placu Opery. Obejrzeli wspólnie secesyjny gmach teatru wtopiony w zieleń skwerów, a później ogród botaniczno-zoologiczny, co dawno obiecywali Patrykowi. Ogród, położony na rozległym terenie, był zresztą zbyt duży, by go zwiedzić w jedno popołudnie, toteż zatrzymali się jedynie przy niektórych zwierzętach. A także nieco dłużej przy małej plantacji papirusu, interesującej wszystkich, ponieważ papirus na skutek nierozsądnej gospodarki został w Egipcie niemal całkowicie wyniszczony. W rezultacie do domu dotarli dopiero wieczorem.

Rankiem następnego dnia czekało ich umówione spotkanie w jednej z najbardziej znanych starożytnych dzielnic Kairu Al-Dżamalija [57]. Tam bowiem mieszkał jeden z urzędników i bliskich współpracowników kedywa, Ahmad al-Said.

– Pewnie poznamy ciekawego człowieka – rzekł Smuga.

– Janie! Jedź tam z Tomkiem, ale beze mnie. Anim ja dyplomata, ani uczony… – oponował Nowicki. – My tymczasem z Andrzejem poczynimy już pewne przygotowania do wyprawy.

– A przy okazji utniemy sobie drzemkę – uśmiechnął się Smuga.

– Weźcie ze sobą Patryka – zaproponował Wilmowski.

– Żeby znów coś zbroił? – ciągle śmiał się Smuga. – Do czego się dotknie, zaraz jakiś diabeł się budzi…

– Wujku! Chcę pójść z wami – prosił chłopiec. – Obiecuję! Będę grzeczny!

We czwórkę, z uradowanym Patrykiem i Sally, udali się więc do centrum, by potem przejść wzdłuż bazaru Chan al-Chalili, ciągnącego się całymi kilometrami między placem Opery a budynkami uniwersytetu Al-Azhar. Proste kramy mieniły się kolorami. Wśród kupujących przeważały gospodynie domowe w długich do ziemi, ciemnych sukniach, okryte czarnymi szalami, którymi zasłaniały twarze. Niektóre z nich niosły niemowlęta, za wieloma snuły się, czepiające się spódnic, małe dzieci. Mimo wczesnej pory wiele z nich wracało już do domu z koszami pełnymi zakupów.

Nagle, w hałas na ulicy, i tak już ogromny, wdarł się dźwięk fujarek, gwizdków i bębenków. Przez środek zmierzał w stronę placu Opery przedziwny pochód. Szło młode, wytresowane słoniątko tupiące w takt muzyki. Otaczali je młodzi artyści, z zapałem wygrywający marszowy rytm. Za nimi dziarskim krokiem podążali chłopcy uzbrojeni w drewniane karabiny. Podrygujące zwierzę od czasu do czasu sięgało trąbą do koszyków wracających z targu kobiet, wybierając przysmaki.

– Wujku! Patrz! Patrz! – wołał zachwycony Patryk.

Słonik zwrócił na niego uwagę. Dojrzał również stojącą obok Sally, która zdążyła kupić nieco owoców, i wyciągnął dorodną pomarańczę. Wzbudziło to zachwyt tłumu. Rozległy się oklaski, przytupy i gardłowe okrzyki. “Orkiestra” zaczęła grać głośniej. Patryk wyjmował z torby Sally kolejne pomarańcze, szedł obok zwierzęcia i karmił je. Smuga wyjął pieniądze i wręczał młodym kuglarzom bakszysz… Jak nic wróciliby z powrotem do placu Opery, gdyby nie Tomek, któremu udało się odciągnąć w końcu Patryka. Później już bez przygód dotarli do Kasrasz-Szauk.

*

Człowiek, z którym byli umówieni, mieszkał w domu górującym nad całą ślepą uliczką, z ogromnymi drzwiami z brązową kołatką. Ahmad al-Said ben Jusuf wstał już dawno. Rozbudził go na dobre śpiew muezzina, oznajmiającego jak codziennie, że “modlitwa lepsza jest od snu”. Ubierając się, przypomniał sobie o zapowiedzianej wizycie cudzoziemców i od razu popadł w rozterkę. Nie był zadowolony, chociaż telefon z konsulatu brytyjskiego polecał gości szczególnie serdecznie. Wolał przyjąć ich w domu, co widzieli jedynie sąsiedzi i bliscy, niż w urzędzie. Mimo to zastanawiał się, czy na ich powitanie ubrać się po europejsku, czy po arabsku. “Co zrobi lepsze wrażenie?” – myślał, mrużąc czarne i tak już przypominające szparki oczy. Był bowiem zadowolony, bo wiedział, że przybędą w jakiejś poufnej sprawie i że oznacza to, iż obdarzono go zaufaniem. A należał do ludzi, o których jego rodacy mówili, że dla interesu gotowi są ogon osła całować. Uspokoił się, gdy tylko podjął decyzję. Postanowił zaprezentować się jako gorliwy muzułmanin i podjąć gości skromnym, arabskim śniadaniem.

Ubrany już i gotowy wydał dyspozycje służbie.

– Bismallah – szepnął do siebie, jak codziennie, gdy rozpoczynał pracę. Spojrzał przy tym na pięknie wykaligrafowane nad drzwiami pierwsze słowa Świętej Księgi, Koranu.

Trochę się stropił, gdy ujrzał wśród gości kobietę i dziecko. Wszystkich jednak zaprosił do stołu. Podano ful przysmażony z jajkami, gorący świeży chleb, małe talerzyki z serem, cytryną i różnymi przyprawami: solą, pieprzem, wieloma rodzajami papryki, od łagodnej do bardzo ostrej. Tej akurat próbował Patryk, zakrztusił się i zaczął kasłać, co wywołało dyskretny uśmiech gospodarza.

– To szatta – ostrzegł – bardzo ostra!

Podczas posiłku popijano miętową, bardzo mocną, słodką i gorącą herbatę. Na koniec wniesiono ciastka i owoce: mango, banany, figi, morele, pomarańcze oraz ogromne ilości różnych gatunków daktyli. Patrykowi najbardziej smakowała basbusa, pyszne ciasto z mąki, stopionego tłuszczu, cukru, oleju i bakalii. Gospodarz zaproponował wreszcie kawę i zwrócił się do żony, aby zaprosiła do siebie Sally i Patryka. Teraz można było przejść do poważnych rozmów, a obecność kobiet i dzieci była przy tym zbędna.

вернуться

[55] Wybory parlamentarne w Anglii odbyły się 20 listopada 1910 r. Autor powieści opóźnił więc nieco ich termin.

вернуться

[56] Kedyw (z tur. chediw, chidiw – władca, książę), tytuł wicekróla Egiptu w latach 1867-1914, rządzącego w imieniu sułtana tureckiego. W latach 1892-1914 był nim Abbas II Hilmi Pasza (1874-1944); za próby protestu przeciw okupacji angielskiej usunięty z tronu. Ludność Egiptu mówiła o nim “nasz effendi”. W latach 1882-1914,, tzw. ukryty protektorat nad Egiptem sprawowała Wielka Brytania. W czasie pobytu naszych bohaterów w Egipcie konsulem generalnym był lord Horatio Herbert Kit-chener (1850-1916).

вернуться

[57] Al-Dżamalija – najchętniej zwiedzana przez turystów dzielnica Kairu. Tu znajduje się sławny bazar Chan al-Chalili. Założono ją w XI wieku.

вернуться

[58] Bismallah – skrót od “Bi ismi Allahi Ar-Rahmani Ar-Rahimi” (“W imię Boga Miłosiernego, Litościwego”), słów rozpoczynających Koran. Muzułmanie rozpoczynają od nich pracę lub ważne czynności. Sentencja ta, często pięknie wykaligrafowana, zdobi ściany domów i biur.

вернуться

[59] Ful – narodowa potrawa egipska, bób gotowany półgęsto z oliwą.

вернуться

[60] Szatta – ostra papryka, podawana w strączkach jako przyprawa do potraw.

14
{"b":"100826","o":1}