Литмир - Электронная Библиотека

W murzyńskiej wiosce

Wódz Kisumu wyszedł na próg mieszkalnej chaty. Popatrzył na zachmurzone niebo, pomyślał o deszczu i podziękował bogom za ich dar. Wspominał lata suszy, gdy zdychało bydło, gdy nawet specjalnie zamawiani zaklinacze nie zdołali przekonać niebios. Zadowolony skinął na jedną ze swych żon. Wszyscy przebywający w ogrodzeniu mężczyźni wyszli teraz na zewnątrz. Kobiety zaś przykryły szczelnie głowy. Najmłodsza i najbardziej ulubiona z jego żon, Agoa, podała mu garniec z porannego udoju i odwróciła się. Nikt nie może oglądać wodza pijącego rankiem mleko, bo sprowadziłby na wioskę nieszczęście. Po spełnieniu rytualnego obowiązku Kisumu wyjął tytoń z uszytego ze skóry małego gryzonia kapciucha i zapalił swą długą fajkę. Lubił ten kapciuch, zrobiony przez Awtoniego, jednego z jego synów.

Był odprężony i w dobrym nastroju, kiedy usłyszał tam-tamy [164]. Wyszedł na górę i z przejęciem słuchał dziwnych wieści. Przypomniały mu dzieciństwo: rzeź, pożogę, krzyki i łkania… Pamiętał swój strach, gdy po powrocie z buszu nie zastał matki, a ojciec usiadł na zgliszczach chaty i milczał przez cały dzień i całą noc, dopóki syn nie zaczął płakać z głodu.

– “Strzeżcie się ludy” – wołały bębny. – “Zły człowiek w puszczy. Pali. Morduje. Porywa”.

Kisumu wiedział, że nie zdoła obronić wioski.

Spojrzał na nią z miejsca, gdzie siedział. Kilkanaście okrągłych chat z drzewa i trzciny, rozrzuconych na polanie u zejścia do jeziora.

Niewielu tu mężczyzn, zwłaszcza wojowników. Jak w każdym plemieniu hodowców bydła o wiele więcej jest kobiet i całe mnóstwo dzieci. Wódz niepokoił się o wioskę i o swoje wygodne w niej życie. Wiele prac robili za niego inni. Jemu przypadało z polowań najsmakowitsze mięso, za darmo otrzymywał piwo, skórę z lamparta czy jeden z kłów słonia.

Spojrzał dalej, na jezioro Luta Nziga [165], które rozciągało się w kierunku północnym. Cały południowy brzeg zajmowało królestwo Bunyoro [166], jego rodzinny kraj. Kobiety właśnie wyruszały, aby wydobywać sól na terenach należących do wioski. Mężczyźni wybierali się na połów ryb, ale większość pasła bydło.

Wódz zamyślił się głęboko. Wiele nieszczęść spadło na nich ostatnio. Część bydła ukradli złośliwi sąsiedzi Bahima, a z podjętej w odwet wyprawy nie powróciło kilku mężczyzn. W okolicy zaczął żerować lew samotnik. Najpierw zjadał bydło, potem posmakował w ludzkim mięsie. I na nic zdały się wszystkie zastawiane pułapki. “Podły zwierz” – myślał Kisumu. “Pożarł już tylu, co palców u rąk i jednej nogi”.

Popatrzył na zwierzęta podchodzące do wodopoju. Jak zwykle wychodziły z dżungli uważnie, powoli, pojedynczo i stadkami, by po zaspokojeniu pragnienia znów do niej wrócić. Zapatrzony i zamyślony, sam zapomniał o ostrożności, którą tak podziwiał. Gdy usłyszał szelest i odwrócił głowę, na obronę było już za późno. Krzyknął głośno, uniósł się z ziemi i zasłonił włócznią. Lew uderzył silnie ogonem w ziemię i poderwał się do skoku. Trzasnęła złamana dzida. Zwierz trafił go na wysokości bioder, jedną łapą miażdżąc prawe udo. Stoczyli się obaj z pagórka. Odrętwiały Kisumu nie czuł bólu, chociaż był przytomny i wszystko dokładnie obserwował. Nie umiałby powtórzyć wszystkich szczegółów, ale dokładnie pamiętał moment, kiedy znalazł się oko w oko z bestią i wyczytał z tych oczu kpinę i wyrok. Drapieżnik potrząsnął nim jak kot bawiący się myszą, zawarczał i uniósł głowę. Ryk triumfu przetoczył się nad okolicą. Lew musiał być jednak najedzony, bo na widok nadbiegającego o strony wioski rozkrzyczanego tłumu, oddalił się dostojnym krokiem i zniknął w buszu. Dopiero wtedy Kisum stracił przytomność…

*

… Było to wciąż jeszcze na początku pory deszczowej. Kisumu powoli wracał do zdrowia. Poszarpana noga nie wróciła do pełnej sprawności, ale mógł chodzić, opierając się na lasce. Któregoś dnia odpoczywał, siedząc przed chatą. Agoa akurat coś opowiadała dzieciom. Głos dobiegał wyraźnie i wódz machinalnie słuchał.

– Niedaleko stąd, w buszu, żyła sobie kiedyś bardzo, bardzo stara zebra. Tak brzydka, że wszystkie inne zebry z niej kpiły i tak słaba, że nie miała siły z nimi biegać. Była za to bardzo mądra.

– Tak! – przerwał jej mały, może pięcioletni szkrab. – Zebry są mądre, delikatne, łagodne – wyliczał na palcach. – I nikomu nie wyrządzają krzywdy!

– Nie przeszkadzaj! – ofuknęła go matka, ale zaraz potem zapytała synka:

– A kogo boją się zebry?

– Najbardziej lękają się lwa i lamparta – odparł z dumą.

– Doskonale! – pochwaliła i opowiadała dalej.

– Pewnego razu została przy wodopoju sama, bo dopiero na końcu, po wszystkich innych zebrach, mogła zaspokoić pragnienie. Zapłakała głośno nad swym losem i nawet nie zauważyła, kiedy przybiegł lew i delikatnie pogładził ją po grzbiecie. Dopiero wtedy wzdrygnęła się z przerażenia.

“Jesteś jak wszystkie inne zebry, płaczesz. Próbuję cię pocieszyć, nie zamierzam zrobić ci nic złego, a ty i tak trzęsiesz się ze strachu” – powiedział lew z pogardą. Zebra opowiedziała mu o swoim smutnym losie.

“Skoro tak bardzo jesteś nieszczęśliwa i nikomu niepotrzebna, to chyba najlepiej będzie jak cię zjem” – zafrasował się lew.

“Oczywiście królu zwierząt!” – odparła zebra. “Będzie to wielki zaszczyt dla całego mojego plemienia. Ale pozwól królu, żebym mogła, zanim to uczynisz, zadać ci jedną zagadkę. Wszak jesteś najmocniejszy i najmądrzejszy ze wszystkich zwierząt”.

“Zgoda. I tak jestem aż za bardzo łaskawym władcą, że w ogóle z tobą rozmawiam. Ten nędznik lampart po prostu podkradłby się i zjadł cię bez ostrzeżenia”.

W tym momencie nadszedł lampart i rzekł do lwa:

“Czemu królu straszysz to słabe, niewinne stworzenie. Jeśli jesteś taki dzielny, to wybierz na przeciwnika kogoś, kto jest ci równy”.

Oba drapieżniki zaczęły warczeć i groźnie spoglądać na siebie. Mądra zebra chciała wymknąć się z pułapki, ale lampart to spostrzegł:

“Hola, hola, moja pani! Może jednak powiesz swoją zagadkę i pożre cię ten, który ją odgadnie. Dobrze królu?”.

“Niech i tak będzie” – łaskawie odparł lew.

Zebra namyślała się przez chwilę i rzekła:

“Kto to jest? Ma wielkie pazury i wspaniały ogon. Nie boi się nikogo i niczego. W każdej walce odnosi zwycięstwo. Potrafi przegryźć zębami najtwardszą kość. Chodzi powoli, ale biega bardzo szybko. Może iść małymi kroczkami, ale także wykonywać wspaniałe, wielkie susy”.

“To lew” – odparł lew.

“To lampart” – odparł lampart.

I oczywiście obaj się pobili. Walczyli długo. W końcu lew, jak niepyszny, uciekł z pola walki, a lampart zdyszany przysiadł, by odpocząć i pożreć zebrę. Ale tej dawno już nie było. Rozeźlony lampart do dziś szuka lwa, a ten przed nim ucieka. I tak biegną i biegną… – śmiała się Agoa.

Dzieci milczały chwilę, a potem najmłodszy zapytał zamyślony:

– Mamusiu! A zagadka? Zebra mówiła o lwie czy o lamparcie?

– A jak myślisz? – odparła Agoa.

– Ja myślę, że o lamparcie – rzekł z namysłem.

– A ja, że o lwie – powiedział drugi. I oczywiście zaczęli się kłócić.

– Uspokójcie się! – zawołała Agoa. – Uspokójcie się, moje lamparty i lwiątka, bo pójdę sobie jak pani zebra!

– Nie!!! – wrzasnęły maluchy.

Kisumu niechętnie oderwał uwagę od sielankowej rodzinnej scenki. Piętrzyły się przed nim jednak poważniejsze problemy. Od czasu gdy przestał być w pełni sprawny, zaostrzyła się zadawniona niechęć między nim a zazdrosnym o swe wpływy czarownikiem. Kisumu interesowały bowiem nauki chrześcijańskich misjonarzy [167], którzy przed kilku laty pojawili się w okolicy.

Tego ranka bęben nie milkł ani na chwilę i Kisumu wiedział, że wkrótce przyjdzie mu odeprzeć atak ośmielonego jego słabością czarownika. Nie czekał długo. Czarownik pojawił się przed jego obliczem.

вернуться

[164] Tam-tam to prawdziwy telegraf dżungli. Wydrążony pień drzewa, obciągnięty z obu stron małpią skórą, wydaje dźwięk o takiej częstotliwości, że nie tłumią go drzewa i rośliny. W dżungli nie słychać często strzału karabinowego z odległości kilometra, a są takie tam-tamy, których głos dochodzi z kilku, a nawet kilkunastu kilometrów.

вернуться

[165] Luta Nziga – w języku tubylców Jezioro Alberta. Nazwa w tłumaczeniu na język polski: “światłość, która zabija szarańczę”.

вернуться

[166] Bunyoro – jedno z ówczesnych królestw na terenie dzisiejszej Ugandy (pozostałe to: Buganda, która pierwsza przyjęła protektorat brytyjski oraz Toro i Ankola).

вернуться

[167] Misjonarze pojawili się w tej części Afryki pod koniec pierwszej połowy XIX wieku. W Ugandzie znaleźli się najpierw anglikanie, wezwani przez Stanley’a w 1877 r., a w dwa lata później przybyli tam Ojcowie Biali (rzymscy katolicy). Wszyscy oni zostali wypędzeni w 1882 r., gdy król Mtesa, a po nim Mwanga przyjęli islam. Zakończyło się to prześladowaniami, w wyniku których dwudziestu dwóch młodych chrześcijan z Karolem Lwangą na czele, poniosło śmierć, w okresie od 26 maja 1886 r. do 27 stycznia 1887 r. Najmłodszy z nich, Kizito, miał 14 lat. Kościół rzymskokatolicki czci ich jako świętych.

54
{"b":"100826","o":1}