Win nie chciał nigdy więcej przeżyć czegoś takiego.
Wiedział, że ludzie oceniają innych po pozorach. Nie ma w tym nic odkrywczego. Przecież istnieją typowe uprzedzenia w stosunku do Murzynów, Żydów czy innych narodowości. Jednak Wina bardziej interesowały stereotypy innego rodzaju. Na przykład widok otyłej kobiety zajadającej pączka budzi obrzydzenie. Natychmiast uznajecie ją za niezdyscyplinowaną, leniwą, niechlujną, zapewne głupią, zdecydowanie nieszanującą się osobę.
Widok Wina wyzwalał w ludziach ten sam mechanizm myślenia.
Miał wybór. Mógł trzymać się na uboczu, bezpieczny w kokonie przywilejów, wieść odizolowane, lecz bezpieczne życie. Albo coś z tym zrobić.
Wybrał to drugie.
Pieniądze wszystko ułatwiają. Dziwne, ale Win zawsze uważał Myrona za ucieleśnienie Batmana, którego w dzieciństwie podziwiał. Jedynym źródłem niezwykłej mocy Bruce’a Wayne’a było jego ogromne bogactwo. Wykorzystał je, aby walczyć ze światem zbrodni. Win użył swoich pieniędzy w taki sam sposób. Wynajął byłych dowódców drużyn Delta Force i Zielonych Beretów, żeby szkolili go, jakby był członkiem tych elitarnych formacji. Znalazł także najlepszych instruktorów od broni palnej i białej oraz walki wręcz. Pobierał lekcje u specjalistów od sportów walki z różnych krajów; albo ściągał ich do swojej rodzinnej posiadłości w Bryn Mawr, albo jeździł do nich. Spędził cały rok w pustelni pewnego mistrza sztuki walki w Korei, w wysokich górach na południu tego kraju. Dowiedział się, co to ból i jak go zadawać, nie pozostawiając żadnych śladów. Nauczył się taktyki zastraszania. Poznał zastosowania elektroniki, sztukę otwierania zamków, reguły przestępczego podziemia, metody zabezpieczeń.
Wszystko to przyniosło rezultaty. Win chłonął jak gąbka te nowe techniki. Ciężko pracował nad sobą, codziennie trenując co najmniej pięć godzin. Miał doskonały refleks, motywację, chęć do pracy, cel i spokój – czyli wszystkie składniki sukcesu.
Przestał się bać.
Kiedy był już należycie wyszkolony, zaczął odwiedzać najgorsze spelunki w mieście, pełne narkomanów i przestępców. Chodził tam w niebieskim blezerku z herbem albo różowych koszulkach polo, albo w mokasynach bez skarpetek. Źli ludzie na jego widok oblizywali się. Mieli nienawiść w oczach. I atakowali. A Win się bronił.
Wiedział, że mogli wśród nich być lepsi od niego, szczególnie teraz, kiedy trochę się zestarzał.
Jednak takich spotkał niewielu.
Zadzwonił jego telefon komórkowy. Podniósł go i rzekł:
– Wysłów się.
– Mamy założony podsłuch u niejakiego Dominicka Rochestera.
Dzwonił jego dawny kolega, z którym Win nie kontaktował się od trzech lat. Nieważne. W ich świecie właśnie tak to jest. Wiadomość o podsłuchu wcale go nie zaskoczyła. Rochester miał podobno powiązania z mafią.
– Mów dalej.
– Ktoś doniósł mu, że twój przyjaciel Bolitar był jakoś powiązany ze zniknięciem jego córki.
Win czekał.
– Rochester ma bezpieczniejszy telefon. Nie mamy pewności. Jednak uważamy, że wezwał Bliźniaków.
Cisza.
– Znasz ich?
– Tylko ich reputację – odparł Win.
– Pomnóż ją przez dziesięć. Jeden z nich ma dziwnego świra. Nie czuje bólu, ale człowieku, sam bardzo lubi go zadawać. Ten drugi, ma na imię Jeb – taak, wiem jak to zabrzmi – lubi gryźć.
– Nie mów – powiedział Win.
– Znaleźliśmy kiedyś gościa załatwionego przez Bliźniaków, a właściwie tylko przez Jeba. Jego ciało… no, została z niego czerwona plama. Miał wygryzione oczy, Win. Wciąż nie mogę zasnąć, kiedy mi się to przypomni.
– Może powinieneś sobie kupić nocną lampkę.
– Żebyś wiedział, że o tym myślałem. Oni mnie przerażają – powiedział głos w telefonie. – Tak samo jak ty.
Win wiedział, że w świecie tego człowieka był to największy komplement, jakim mógł obdarzyć Bliźniaków.
– I uważacie, że Rochester zadzwonił do nich zaraz po tym, jak dowiedział się o Myronie Bolitarze?
– Kilka minut później, tak.
– Dzięki za wiadomość.
– Win, posłuchaj co ci powiem. To kompletne świry. Wiemy o jednym facecie, wielkim mafijnym donie z Kansas City. Wynajął ich. Coś poszło nie tak. Wkurzył ich, nie wiem czym. Nie był głupi, więc próbował zawrzeć rozejm, zaproponował im forsę. Nic z tego. Bliźniacy porwali mu czteroletniego wnuka. Czteroletniego, Win. Odesłali go posiekanego na kawałki. A potem – rozumiesz – po tym, jak to zrobili, przyjęli pieniądze. Dokładnie tyle, ile im już proponował. Nie zażądali ani centa więcej. Rozumiesz, co chcę ci powiedzieć?
Win rozłączył się. Nie musiał odpowiadać. Doskonale rozumiał.