Jeb i Orville spotkali się na trybunach stadionu w Minneapolis, gdzie Jeb, starszy z Bliźniaków, wdał się w bójkę z pięcioma podpitymi kibicami. Orville dołączył do niego i razem posłali całą piątkę do szpitala. Było to osiem lat temu. Trzech z tych facetów do tej pory leży w śpiączce.
Jeb i Orville zostali razem.
Ci dwaj mężczyźni, obaj samotni, starzy kawalerowie, nienawiązujący żadnych długotrwałych związków, stali się nierozłączni. Przenosili się z miasta do miasta, z miasteczka do miasteczka, zawsze pozostawiając za sobą krwawy ślad. Dla rozrywki odwiedzali bary, żeby rozpocząć bijatykę i sprawdzić, jak ciężko mogą pobić człowieka, nie zabijając go. Od kiedy zlikwidowali motocyklowy gang dealerów w Montanie, ich reputacja była niepodważalna.
Jeb i Orville nie wyglądali groźnie. Jeb nosił apaszkę pod szyją i marynarkę. Orville preferował styl Woodstock – kucyk, niechlujny zarost, okulary z zabarwionymi na różowo szkłami i farbowana po zawiązaniu na supły koszula. Teraz siedzieli w samochodzie i obserwowali Myrona.
Jeb zaczął nucić, jak zawsze, mieszając angielskie słowa ze swoimi, hiszpańskimi. W tym momencie śpiewał „Messaee in a Bottle” Police.
– Mam nadzieję, że ktoś dostanie, mam nadzieję, że ktoś dostanie, mam nadzieję, że ktoś dostanie moją mensaje en una botella.
– To mi się podoba, facet – rzekł Orville.
– Dzięki, mi amigo .
– Człowieku, gdybyś był młodszy, powinieneś spróbować w „American Idol”. Ten hiszpański tekst. Spodobałby się im. Nawet temu Simonowi, któremu nigdy nic się nie podoba.
– Uwielbiam Simona.
– Ja też. Facet jest spoko.
Patrzyli, jak Myron wsiada do samochodu.
– Jak myślisz, co on robił w tym domu? – zapytał Orville. Jeb śpiewał.
– Pytasz, czy nasza miłość przetrwa, yo no se, yo no se .
– To Beatlesi, prawda?
– Prawda.
– I yo no se . Nie wiem.
– Znów masz rację.
– Fajnie. – Orville spojrzał na zegar na desce rozdzielczej. – Nie powinniśmy zadzwonić do Rochestera i powiedzieć mu, co widzieliśmy?
Jeb wzruszył ramionami.
– Może i tak.
Myron Bolitar ruszył. Pojechali za nim. Rochester odebrał telefon po drugim sygnale.
– No, facet opuścił tamten dom – powiedział Orville.
– Śledźcie go dalej – rzekł Rochester.
– Twoja forsa – rzekł Orville, wzruszając ramionami. – Jednak myślę, że to strata czasu, człowieku.
– Może doprowadzić was do miejsca, gdzie trzyma dziewczyny.
– Jeśli, no, weźmiemy go teraz za dupę, doprowadzi nas wszędzie, gdzie zechcemy.
Chwila wahania. Orville uśmiechnął się i pokazał Jebowi podniesiony kciuk.
– Jestem pod jego domem – rzekł Rochester. – Chcę, żebyście go tam zgarnęli.
– Jesteś pod czy w?
– Pod czy w czym?
– Jego domu.
– Na ulicy. W samochodzie.
– Zatem nie wiesz, czy on ma telewizor plazmowy?
– Co? Nie, nie wiem.
– Jeśli mamy trochę nad nim popracować, byłoby dobrze, gdyby miał. W razie gdyby był oporny, rozumiesz, o czym mówię? Jankesi grają z Bostonem. Jeb i ja chcielibyśmy obejrzeć to w HD. Dlatego pytam.
Następna chwila wahania.
– Może ma – powiedział Rochester.
– Byłoby fajnie. LCD też byłby niezły. Byleby z ekranem wysokiej rozdzielczości. Nawiasem mówiąc, masz jakiś plan?
– Zaczekam, aż podjedzie pod dom – odparł Dominick Rochester. – Powiem mu, że chcę z nim porozmawiać. Wejdziemy do środka. Wy też.
– Radykalne
– Gdzie on teraz jest?
Orville spojrzał na wyświetlacz GPS.
– Hej, jeśli się nie mylę, właśnie kierujemy się z powrotem do siedziby Bolitara.