Havilland zerwał słuchawkę z widełek. – Dajcie mi Lina na Kai Tak! – rozkazał telefoniście w centrali. – Szybko!… Proszę z majorem Linem. Natychmiast!… Co to znaczy, że go nie ma? Gdzie on jest?… Kto mówi?… Tak, wiem, kim jesteś. Słuchaj mnie, i to uważnie! Nie gubernator jest celem, jest znacznie gorzej. Także dwóch członków delegacji chińskiej. Rozdzielcie wszystkich… Wiecie o tym?… Człowiek z Mosadu? Co, u diabła… Nie było takiego porozumienia, nie mogło być!… Tak, oczywiście, wyłączam się. – Dyplomata dysząc gwałtownie, z pobrużdżoną bladą twarzą, popatrzył na ścianę i przemówił ledwie słyszalnym głosem. – Wykryli to, Bóg wie jak, i podejmują natychmiast przeciwdziałania… Kto? Na litość boską, kto to był?
– Nasz Jason Bourne – odrzekł spokojnie McAllister. – On tu jest.
Na ekranie telewizyjnym oddalona limuzyna jednym szarpnięciem zatrzymała się w miejscu, pozostałe zaś rozproszyły się w ciemności. Ze stojącego wozu wybiegły w panice ludzkie postacie, a w parę sekund później ekran wypełniło oślepiające światło wybuchu.
– On jest tutaj – powtórzył szeptem McAllister. – Jest tutaj!