Литмир - Электронная Библиотека

– Powinieneś wyrażać się jaśniej.

– Kiedy będę chciał albo musiał – odparł lodowato Bourne. – Więc jest dobry, tak czy nie? Ten twój komandos… major bez nazwiska. Dobry w tym, co robi.

– Tak dobry jak Delta… a może lepszy. On, widzisz, nie ma wcale sumienia, ani skrawka. Ty natomiast, przy całej swej gwałtowności, miałeś odruchy współczucia. Coś w środku kazało ci je okazywać.,,Oszczędźcie tego człowieka – mawiałeś – jest mężem, ojcem, bratem. Wyeliminujcie go z walki, ale dajcie mu żyć, pozwólcie dalej funkcjonować”. Stworzona przeze mnie twoja imitacja nigdy by tego nie uczyniła. Zadowala go tylko ostateczne rozwiązanie: śmierć zadana na jego własnych oczach.

– Co go opętało? Dlaczego zabił tych ludzi w Londynie? To, że był pijany, nie jest wystarczającym powodem, nie tam, gdzie się znalazł.

– Jest, jeśli ktoś nie potrafi zrezygnować z pewnego sposobu życia.

– Dopóki nie jesteś zagrożony, odkładasz broń na bok. W przeciwnym razie sam napytasz sobie biedy.

– Tamtej nocy w Londynie nie miał przy sobie żadnej broni. Walczył gołymi rękami.

– Co?

– Przemierzał ulice w poszukiwaniu wyimaginowanych przeciwników: tyle zrozumiałem z jego majaczeń. „To było w ich oczach! – krzyczał. – To zawsze jest w oczach. Wiedzieli, kim jestem, czym jestem”. Powiadam ci, Delta, to było przerażające, ale jednocześnie nudne. Nigdy nie udało mi się wydobyć z niego nazwiska ani żadnego konkretu, oprócz Idi Amina, o którym będzie opowiadać każdy pijany najemnik, żeby sobie przydać ważności. Zaangażowanie Brytyjczyków w Hongkongu oznaczałoby wplątanie w całą sprawę mojej osoby, a ja przecież nie mogę sobie na to pozwolić. To wszystko było bardzo frustrujące, przypomniałem więc sobie stare metody,,Meduzy”. Zrób to sam. To tyś nas tego nauczył, Delta. Stale nam powtarzałeś – rozkazywałeś – żeby używać wyobraźni. To właśnie uczyniłem dziś w nocy. I nie udało mi się. Można się było tego spodziewać po kimś tak starym jak ja.

– Odpowiedz na moje pytanie – naciskał go Bourne. – Dlaczego zabił tych ludzi w Londynie?

– Z powodu równie błahego, co bezsensownego. I zdecydowanie zbyt często spotykanego. Został odtrącony, a jego dumne ego nie potrafiło się z tym pogodzić. Szczerze wątpię, czy w grę wchodziły jakieś inne uczucia. Podobnie jak pozostałe pragnienia, aktywność seksualna stanowi dlań po prostu sposób na zwierzęce rozładowanie się; w grę nie wchodzi żadne uczucie, bo nie jest do tego zdolny. Mon Dieu, miał całkowitą rację!

– Jeszcze raz. Co się wydarzyło?

– Wrócił ranny z jakiejś szczególnie brutalnej akcji w Ugandzie i miał nadzieję, że wskoczy z powrotem do ciepłego łóżka swojej kochanki – osoby, jak to mówią Anglicy, raczej dobrze urodzonej, niewątpliwie pamiątki z jego starych, dobrych dni. Ona jednak nie chciała się z nim widzieć i po jego telefonie wynajęła uzbrojonych strażników, żeby pilnowali jej domu w Chelsea. Dwóch z nich znalazło się pośród owych siedmiu, których zamordował tej nocy. Rozumiesz, ta dziewczyna twierdziła, że on ma niepohamowany temperament, a alkohol wyzwala w nim mordercze skłonności. I wyzwolił. Ale dla mnie stanowił doskonały materiał. W Singapurze wyszedłem w ślad za nim z jakiegoś zakazanego baru i zobaczyłem, jak dopadł w zaułku dwóch bandziorów, szmuglerów, którzy robili wielki szmal sprzedając narkotyki przy tym obskurnym nabrzeżu. Widziałem, jak przyparł ich do muru i jednym pociągnięciem noża poderżnął im obu gardła, a potem zabrał z kieszeni cały zarobek. Uznałem wtedy, że ma wszystko, co trzeba. Odnalazłem swojego Jasona Bourne'a. Podszedłem do niego powoli, w milczeniu, trzymając w wyciągniętej ręce więcej pieniędzy, niż zabrał swoim ofiarom. Porozmawialiśmy. Tak to się zaczęło.

– Pigmalion stworzył więc swoją Galateę, a ta po pierwszym przyjętym przez ciebie kontrakcie stała się Afrodytą, w którą tchnąłeś życie. Bernard Shaw by cię za to pokochał, a ja mógłbym zabić.

– W jakim celu? Przyszedłeś tutaj, żeby go odnaleźć. Ja przyszedłem, żeby go zniszczyć.

– To część mojej historii – odparł Dawid Webb odwracając oczy od Francuza i patrząc w stronę zalanych białym światłem szczytów;

pomyślał o Maine i o życiu z Marie, które zostało tak brutalnie przerwane. – Ty sukinsynu! – krzyknął nagle. – Mógłbym cię zabić. Czy zdajesz sobie sprawę, coś narobił?

– To twoja historia. Delta. Pozwól mi skończyć moją.

– Skończ ją jakimś miłym akcentem… Echo. Takie nosiłeś imię, prawda? Echo? – Wracały wspomnienia.

– Tak, tak się nazywałem. Zakomunikowałeś kiedyś Sajgonowi, że nie będziesz podróżował bez „starego Echa”. Musiałem być w twoim oddziale, ponieważ nikt tak jak ja nie umiał radzić sobie z wodzami plemion i wiosek – co niewiele miało oczywiście wspólnego z moim alfabetycznym symbolem. Nie było w tym żadnego mistycyzmu. Przeżyłem w koloniach dziesięć lat. Od razu wiedziałem, kiedy Quan-si mijał się z prawdą.

– Skończ swoją historię – rozkazał Bourne.

– Zdrada – oświadczył d'Anjou rozkładając dłonie. – Stworzyłem swego własnego Jasona Bourne'a, podobnie jak ty zostałeś stworzony. I mój twór zrobił to samo co ty: oszalał. Obrócił się przeciwko mnie; straciłem wpływ na swój własny wynalazek. Zapomnij o Galatei, Delta. On stał się Frankensteinem, tyle że nie odczuwał męczarni, które dręczyły tamtego potwora. Rozstał się ze mną i zaczął sam kombinować, sam działać. Dzięki mojej nieocenionej pomocy i dotknięciu skalpela opuściła go desperacja, a na jej miejsce powróciła żądza władzy, a także arogancja i szpetota. Uważał mnie za błazna. Tak właśnie mnie nazywał:,,błazen”. Nic nie znaczące zero, które go wykorzystuje! Mnie, który go stworzyłem!

– Masz na myśli to, że zawierał własne kontrakty?

– Wynaturzone, groteskowe i skrajnie niebezpieczne.

– Ale wyśledziłem go poprzez ciebie, poprzez zaaranżowany przez ciebie układ. Kasyno Kam Pęk. Stolik piąty. Numer telefonu jakiegoś hotelu w Makau i nazwisko.

– Sposób kontaktowania się, który on postanowił utrzymać, ponieważ był wygodny. Dlaczego nie? Zapewnia prawie całkowite bezpieczeństwo. Cóż mogę na to poradzić? Zgłosić się do władz i oznajmić: „Posłuchajcie, panowie, jest taki facet, za którego ponoszę w pewien sposób odpowiedzialność. Wykorzystuje w dalszym ciągu układy, które sam mu stworzyłem po to, żeby mógł zabijać ludzi za pieniądze”. Przejął nawet mojego łącznika.

– Zhongguo rena o szybkich rękach i jeszcze szybszych stopach? D'Anjou przyjrzał się Jasonowi.

– A więc w ten sposób tego dokonałeś, tak odnalazłeś to miejsce. Nic się nie zmieniłeś. Delta. Czy ten człowiek żyje?

– Żyje i jest bogatszy o dziesięć tysięcy dolarów.

– Chciwy na pieniądze cochon. Ale trudno mi go krytykować, sam się nim posłużyłem. Zapłaciłem mu pięćset dolarów za odebranie i przekazanie wiadomości.

– Która przywiodła tutaj dzisiaj twoje dzieło po to, abyś mógł je zniszczyć? Skąd miałeś taką pewność, że się pojawi?

– Instynkt meduzyjczyka i urywkowa wiedza o nawiązanych przez niego osobliwych znajomościach i o niezwykle opłacalnym dlań kontrakcie, który może doprowadzić do wybuchu wojny w Hongkongu i sparaliżować całą kolonię.

– Słyszałem już tę teorię – odezwał się Jason przypominając sobie słowa McAllistera wypowiedziane owego wczesnego wieczoru w Maine – i nadal w nią nie wierzę. Kiedy mordercy zaczynają zabijać jeden drugiego, zwykle oni sami na tym tracą. Wyniszczają się wzajemnie, a informatorzy wychodzą z ukrycia w obawie, że mogą stać się następni w kolejce.

– Jeśli krąg ofiar ogranicza się do takich ludzi, wtedy z pewnością masz rację. Ale nie wówczas, kiedy ginie wpływowy polityk potężnego i agresywnego kraju.

Bourne przyjrzał się badawczo Francuzowi.

– Chiny? – zapytał cicho. D'Anjou kiwnął głową.

– W Tsimshatsui zginęło pięciu mężczyzn.

– Wiem o tym.

– Czterech z nich nie miało żadnego znaczenia. Ale nie ten piąty. Był wicepremierem Chińskiej Republiki Ludowej.

– Wielki Boże! – Jason zastygł w bezruchu. Wracał do niego obraz samochodu z przyciemnionymi szybami. Oficjalnej, należącej do chińskiego rządu limuzyny, którą podróżował zabójca.

– Moi informatorzy donieśli mi, że gorąca linia między Pekinem a Pałacem Rządowym nie stygła ani na moment. Tym razem wzięły górę względy praktyczne i konieczność zachowania twarzy. Na początek, co robił wicepremier w Koulunie? Czy dostojny członek Komitetu Centralnego nie zaliczał się przypadkiem do grona skorumpowanych? Ale, jak powiedziałem, to było tym razem. Nie, Delta, trzeba zniszczyć stworzoną przeze mnie istotę, zanim przyjmie następny kontrakt, kontrakt, który wtrąci nas wszystkich w otchłań.

– Przykro mi, Echo. Nie można go zabić. Trzeba go przekazać pewnej osobie. Żywego.

– Tak brzmi twoja historia? – zapytał d'Anjou.

– Jeden z jej fragmentów.

– Opowiedz mi.

– Tylko to, co musisz wiedzieć. Moja żona została porwana i przewieziona do Hongkongu. Żeby ją odzyskać – i odzyskam ją albo wszyscy pożegnacie się z waszym zasranym życiem – muszę dostarczyć tego sukinsyna, którego stworzyłeś. A teraz jestem bliżej tego o krok, ponieważ ty mi pomożesz. Mówiąc „pomożesz”, mam na myśli prawdziwą pomoc. Jeśli nie…

– Groźby są niepotrzebne, Delta – przerwał mu były meduzyj-czyk. – Wiem, co potrafisz zrobić. Widziałem to na własne oczy. Obaj chcemy go mieć, każdy z innych powodów. Będziemy działać wspólnie.

63
{"b":"97651","o":1}