Литмир - Электронная Библиотека

Poczekaj! Tam! Starszy, średniego wzrostu mężczyzna w brązowym gabardynowym garniturze, który wydawał się utykać na jedną nogę, nagle zrobił się dużo wyższy – i już nie kulał! Zbiegł szybko po stopniach przez środek tłumu i ruszył w stronę rozległego parkingu, na którym stały autobusy, mikrobusy i kilka taksówek, każda z widocznym na przedniej szybie napisem zhan – zajęty. Bourne puścił się za nim w pogoń. Przedzierał się przez tłum, nie dbając o to, czy kogoś nie potrąci. To był ten człowiek – człowiek z Makau!

– Hej, czyś pan oszalał? Raiph, on mnie popchnął!

– No to go odepchnij. Czego ode mnie chcesz?

– Zrób coś!

– Już go nie ma.

Mężczyzna w gabardynowym garniturze wskoczył przez otwarte drzwi do środka ciemnozielonego mikrobusu z przyciemnionymi szybami, który, jeśli wierzyć wymalowanym z boku chińskim znakom, należał do Rezerwatu Ptaków Chutang. Drzwi zasunęły się i pojazd natychmiast ruszył. Zarzucając przy wymijaniu innych samochodów, skierował się ku drodze wyjazdowej z parkingu. Bourne szalał; nie mógł pozwolić mu się teraz wymknąć! Po prawej stronie stała stara taksówka z zapuszczonym silnikiem. Kiedy otworzył drzwiczki, powitał go wrzask.

– Zhan! – darł się kierowca.

– Shi ma? – ryknął Jason wyciągając z kieszeni wystarczająco dużo amerykańskich pieniędzy, by zapewnić tamtemu pięć lat dobrobytu w Republice Ludowej.

– Aiya!

– Zou! – zakomenderował Bourne wskakując na przednie siedzenie i pokazując mikrobus, który wchodził właśnie w zakręt. – Nie zgub go, a będziesz mógł otworzyć własny biznes w strefie – powiedział w dialekcie kantońskim. – Masz na to moje słowo!

Marie! Jestem tak blisko! Wiem, że to on. Złapię go. Jest teraz mój! Jest naszym wybawieniem!

Na pierwszym skrzyżowaniu mikrobus skręcił z drogi wyjazdowej na południe, omijając wielki plac wypełniony autokarami i tłumem kręcących się wokół nich turystów. Jechał ostrożnie ze względu na nie kończący się strumień rowerzystów na ulicach. Taksówka dogoniła mikrobus na prymitywnej autostradzie, pokrytej w większym stopniu stwardniałą gliną aniżeli asfaltem. Widzieli przed sobą, jak pojazd z przyciemnionymi szybami wchodzi w długi zakręt. Za nim jechała ciężarówka wyładowana ciężkim sprzętem rolniczym. Przy końcu zakrętu stał turystyczny autokar, który wtoczył się na szosę tuż za nią.

Bourne obserwował drogę przed mikrobusem; zaczynały się pagórki, szosa wznosiła się. Pojawił się następny autokar, tym razem za nimi.

– Shenzhen Shuiku – oznajmił kierowca.

– Bin do? – zapytał Jason.

– Zbiornik wodny Shenzhen Shuiku – odparł po chińsku szofer. – Bardzo piękne jezioro, jedno z najwspanialszych w całych Chinach. Woda płynie stamtąd na południe do Koulunu i Hongkongu. Bardzo dużo turystów o tej porze roku. Jesienią są tam wspaniałe widoki.

Nagle mikrobus przyspieszył, oderwał się od ciężarówki i autokaru i pędził szybko stromą szosą.

– Nie możesz jechać szybciej? Wyprzedź ten autokar i ciężarówkę!

– Przed nami jest wiele zakrętów.

– Spróbuj!

Kierowca wcisnął gaz do dechy i wyprzedził autokar. Kiedy wracał na swój pas, wypukła maska taksówki niemal otarła się o nadjeżdżającą z przeciwka półciężarówkę, w kabinie której siedziało dwóch żołnierzy. Zarówno żołnierze, jak i przewodnicy w autokarze obrzucili ich przekleństwami przez otwarte okna swoich pojazdów.

– Dmuchajcie swoje garbate matki! – odpowiedział im przepełniony triumfem kierowca, ale mina mu zrzedła, kiedy ujrzał tuż przed sobą szeroką, wyładowaną sprzętem rolniczym ciężarówkę, która blokowała drogę.

Wchodzili w ostry zakręt w prawo. Bourne chwycił się okna i wychylił najdalej jak mógł, żeby sprawdzić, czy nic nie nadjeżdża z przeciwka.

– Droga wolna! – wrzasnął do kierowcy przekrzykując porywisty wiatr. – Dalej! Możesz wyprzedzać! Teraz!

Kierowca usłuchał go, wyciskając ze starej taksówki ostatnie siły. Opony ślizgały się po pokrytej stwardniałą gliną nawierzchni. Tuż przed ciężarówką taksówkę niebezpiecznie zarzuciło. Kolejny zakręt, tym razem ostro w lewo i coraz bardziej stromo pod górę. Mieli przed sobą dłuższy odcinek wznoszącej się, prostej drogi. Mikrobusu nie było nigdzie w zasięgu wzroku; zniknął za szczytem wzgórza.

– Kuai! – krzyknął Bourne. – Nie możesz zmusić tego przeklętego gruchota, żeby jechał szybciej?

– Nigdy nie jechał tak szybko! Obawiam się, że diablo-diablo złe duchy wysadzą w powietrze silnik! I co ja wtedy pocznę? Pięć lat oszczędzałem, żeby kupić tę przeklętą maszynę. Wiele przeklętych łapówek kosztowało mnie, żeby jeździć w strefie.

Jason rzucił garść banknotów na podłogę tuż przy nodze kierowcy.

– Dostaniesz dziesięć razy tyle, jeśli złapiemy ten mikrobus. Teraz jedź!

Taksówka wspięła się triumfalnie na szczyt wzgórza i pognała w dół skrajem olbrzymiej górskiej doliny, na dnie której znajdowało się wielkie, mające kilka kilometrów długości jezioro. Na horyzoncie Bourne widział pokryte śniegiem szczyty gór. Z lazurowych rozciągających się gdzie okiem sięgnąć wód jeziora wynurzały się zielone wyspy. Taksówka zatrzymała się przy dużej czerwonozłotej pagodzie, do której prowadziły długie betonowe schody. Jej tarasy przeglądały się w tafli jeziora. Na skraju parkingu stłoczone były stragany z napojami i sklepy z pamiątkami. Stały tam cztery autokary; dublujący się przewodnicy wykrzykiwali informacje i błagali swoich podopiecznych, żeby nie pomylili autokarów po powrocie ze spaceru.

Nigdzie nie było widać mikrobusu z ciemnymi szybami. Bourne rozglądał się gorączkowo na wszystkie strony. Gdzie on się podział?

– Dokąd prowadzi ta droga? – spytał kierowcę.

– Do stacji pomp. Nie wolno tamtędy jeździć, patroluje ją wojsko. Za zakrętem jest wysokie ogrodzenie i budka strażnika.

– Zaczekaj tutaj.

Jason wyskoczył z taksówki i ruszył w stronę zakazanej drogi, żałując, że nie ma przy sobie aparatu fotograficznego albo przewodnika – czegoś, z czym wyglądałby jak turysta. A tak mógł co najwyżej udawać niepewny chód wycieczkowicza, który gapi się na wszystko z zachwytem. Przyglądał się bacznie otoczeniu, ponieważ każda rzecz mogła okazać się ważna. Zbliżył się do zakrętu kiepsko wyasfaltowanej drogi, skąd zobaczył wysokie ogrodzenie i fragment budki strażniczej, a potem całą budkę. Drogę zagradzał długi metalowy szlaban; dwaj odwróceni do Jasona plecami żołnierze rozmawiali ze sobą, patrząc w przeciwną stronę – tam gdzie przed kwadratowym, pomalowanym na brązowo betonowym budynkiem stały dwa zaparkowane obok siebie pojazdy. Jednym z nich był mikrobus z przyciemnionymi szybami, drugim – brązowy samochód osobowy. Mikrobus właśnie ruszał. Kierował się z powrotem ku bramie!

Bourne błyskawicznie rozważył sytuację. Nie miał broni; bez sensu było nawet myśleć o przemycaniu jej przez granicę. Jeśli spróbuje zatrzymać mikrobus i wywlec z niego zabójcę, hałas zaalarmuje strażników, którzy dysponowali szybkostrzelnymi i celnymi karabinami. Dlatego musiał sprawić, żeby człowiek z Makau opuścił mikrobus z własnej woli. Z resztą Jason sobie poradzi; w ten czy inny sposób dopadnie swego sobowtóra. W ten czy inny sposób doprowadzi go do granicy – i przemyci na drugą stronę. Nie miał godnego siebie przeciwnika; niczyje oczy, gardło ani pachwina nie były bezpieczne od jego szybkich, zadających potworny ból uderzeń. Dawid Webb nigdy nie zmierzył się z rzeczywistością. Bourne nigdy nie robił nic innego.

Był pewien sposób!

Jason pobiegł z powrotem na początek zakrętu, tam skąd nie było widać żołnierzy i budki strażniczej. Ponownie przybrał pozę oczarowanego widokami turysty i nasłuchiwał. Silnik mikrobusu pracował na wolnym biegu; zgrzyt oznaczał, że żołnierze podnoszą do góry szlaban. Teraz już tylko kilka chwil. Bourne zajął pozycję w zaroślach na skraju szosy. Kiedy mikrobus wjechał w zakręt, Jason zaczął odliczać sekundy, jakie pozostały mu do rozpoczęcia akcji.

Nagle znalazł się tuż przed nadjeżdżającym pojazdem. Z wyrazem przerażenia na twarzy uskoczył w bok, poniżej przedniej szyby, po czym walnął otwartą dłonią w drzwi, wydając przy tym okrzyk bólu, tak jakby został uderzony, a być może nawet zabity. Legł na wznak na ziemi. Mikrobus zatrzymał się. Wyskoczył z niego kierowca przekonany o swojej niewinności i gotów jej dowodzić. Nie miał jednak sposobności, by to uczynić. Jason wyciągnął rękę, chwycił go za przegub i szarpnął tak mocno, że kierowca walnął głową prosto w boczną ścianę mikrobusu. Nieprzytomnego mężczyznę Bourne powlókł za mikrobus, poniżej przyciemnionych okien. W jego kurtce zobaczył wybrzuszenie; pod spodem był pistolet – zrozumiałe, skoro wiózł takiego pasażera. Jason zabrał broń i czekał na człowieka z Makau.

Tamten nie pojawiał się. To nie było logiczne.

Bourne przekradł się na czworakach pod drzwi po stronie kierowcy. Złapał za wyłożony gumą stopień i wyprostował się z bronią gotową do strzału, wodząc lufą po tylnych siedzeniach.

Nikogo. Mikrobus był pusty.

Zeskoczył ze stopnia i wrócił do kierowcy. Napluł mu na twarz i klepiąc po policzkach pomógł odzyskać przytomność.

– Nali? – spytał ostrym szeptem. – Gdzie jest człowiek, którego wiozłeś?

– Został tam! – odparł kierowca w dialekcie kantońskim i potrząsnął głową. – W służbowym samochodzie, z kimś, kogo nikt nie zna. Oszczędź moje nieszczęsne życie. Mam siedmioro dzieci.

– Siadaj za kierownicą – powiedział Bourne podnosząc go na nogi i wpychając w otwarte drzwi. – Zjeżdżaj stąd najszybciej, jak tylko potrafisz.

Nie musiał mówić nic więcej. Mikrobus przemknął obok parkingu zarzucając na zakręcie z taką szybkością, że obserwującemu go Bourne'owi wydawało się, że wyłamie barierkę i wpadnie do jeziora. Ktoś, kogo nikt nie zna. Co to oznaczało? Nieważne, człowiek z Makau znajdował się w potrzasku. Siedział w brązowym samochodzie, za bramą, do której wiodła zakazana droga. Bourne pognał z powrotem do taksówki i wskoczył na przednie siedzenie; z podłogi zniknęły rozrzucone pieniądze.

– Jest pan zadowolony? – zapytał kierowca. – Czy dostanę dziesięć razy tyle, ile upuścił pan na moje niegodne stopy?

– Skończ z tym, Charlie Chan! Z drogi prowadzącej do stacji pomp wyjedzie samochód. Będziesz robił dokładnie to, co ci powiem. Rozumiesz?

51
{"b":"97651","o":1}