Литмир - Электронная Библиотека

– Huanying! – usłyszał. Zza rozsuwanych drzwi wyszedł wyglądający jak młodzieniec mężczyzna. Ubrany był w jeden z tych dopasowanych do figury, poszerzających ramiona i wyszczuplających talię europejskich garniturów, w których poły marynarki powiewają niczym pawi ogon – wytwór projektantów zdecydowanych trzymać się najświeższej mody nawet za cenę zagubienia gdzieś męskiej sylwetki.

– To pan Wu Song, sir – oświadczył Pak-fei składając ukłon najpierw handlarzowi, a potem Webbowi. – Pan nie musi się przedstawiać własnym nazwiskiem – poinstruował Dawida.

– Bul – krzyknął młody kupiec wskazując na teczkę. – Bujingja!

– Pański klient, panie Song, mówi płynnie po chińsku – powiedział kierowca i zwrócił się do Dawida: – Jak pan słyszał, pan Song ma obiekcje co do pańskiej teczki.

– Nie zamierzam wypuścić jej z ręki – odparł Webb.

– W takim razie nie może być mowy o poważnym interesie – oświadczył Wu Song nienaganną angielszczyzną.

– Dlaczego? Teczkę sprawdził pański człowiek. W środku nie ma broni, a zresztą nawet gdyby była i próbowałbym otworzyć teczkę, jestem pewien, że znalazłbym się na podłodze, zanim odskoczyłoby wieko.

– Plastik? – zapytał Wu Song. – Plastikowe mikrofony, w których zawartość metalu jest tak nikła, że nie zdołają jej wykryć nawet najczulsze urządzenia?

– Jest pan paranoikiem.

– Jak mówią w pańskim kraju, to idzie w parze z obszarem, na którym się mieszka.

– Świetnie opanował pan nasze idiomy.

– Columbia University, rocznik siedemdziesiąty trzeci.

– Czy dyplom zrobił pan w dziedzinie broni palnej?

– Nie, marketingu.

– Aiya! – wrzasnął Pak-fei, ale było za późno. Krótka rozmowa miała odwrócić ich uwagę od tego, co robią strażnicy, którzy tymczasem zbliżyli się bezszelestnie i znienacka zaatakowali Webba i kierowcę.

Jason Bourne obrócił się błyskawicznie, wybił w bok rękę napastnika, tak że mógł ją objąć własnym ramieniem, wykręcił ją i wyrżnął padającego teczką w twarz. Wracały do niego właściwe ruchy, tak jak wróciły do doprowadzonego do pasji, chorego na amnezję człowieka na rybackiej lodzi na Morzu Śródziemnym. Tyle rzeczy zapomnianych, tyle nie wyjaśnionych, ale to pamiętał. Oszołomiony mężczyzna runął na podłogę. Jego towarzysz poradził sobie tymczasem z kierowcą i ruszył z furią na Webba z rękami podniesionymi do ukośnego uderzenia. Dwa szybkie ciosy wyprostowanych ramion przecięły powietrze. Dawid rzucił teczkę, zrobił unik w prawo, obrócił się i ponownie uskoczył w prawo. Jego lewa stopa oderwała się od podłogi i uderzyła Chińczyka w pachwinę z taką siłą, że ten zgiął się wpół wyjąc z bólu. Webb natychmiast wyrzucił w górę prawą stopę i wbił jej wielki palec w gardło napastnika, dokładnie pod dolną szczęką. Strażnik zwijał się na podłodze, usiłując złapać powietrze; jedną ręką obejmował genitalia, drugą trzymał się za gardło. Tymczasem z podłogi podnosił się pierwszy członek ochrony. Bourne dał krok do przodu i kopnął go kolanem w klatkę piersiową. Facet potoczył się przez pół pokoju i legł nieprzytomny pod którąś z gablot.

Młody kupiec, absolwent Columbia University, oniemiał z wrażenia. Po jego oczach było widać, że to, co zobaczył, nie mieściło mu się w głowie. Oczekiwał, że jego goryle podniosą się lada chwila z ziemi i że to oni odniosą zwycięstwo. Potem nagle zdał sobie sprawę, że tak się nie stanie; ruszył w panice ku rozsuwanym drzwiom i dopadł ich w tym samym momencie, kiedy Webb dopadł jego. Dawid chwycił go za watowane ramiona i okręcił ku sobie. Wu Song potknął się o własną stopę i wywrócił, podnosząc natychmiast ręce w błagalnym geście.

– Nie, proszę! Niech pan przestanie! Nie jestem w stanie znieść fizycznej konfrontacji! Niech pan weźmie, co pan chce!

– Czego nie jesteś w stanie znieść?

– Słyszał pan, ja się rozchoruję.

– Co to ma wszystko, u diabła, znaczyć?! – krzyknął Dawid zataczając ramieniem dokoła pokoju.

– Wykonuję zlecenie, to wszystko. Może pan wziąć, co pan chce, ale proszę mnie nie dotykać. Proszę!-

Ogarnięty niesmakiem Webb podszedł do pobitego kierowcy, który dźwigał się na kolana. Z kącika ust kapała mu krew.

– Zawsze płacę za to, co biorę – oświadczył Webb handlarzowi, ujmując kierowcę pod ramię i pomagając mu wstać. – Nic ci się nie stało? – zapytał Pak-feia.

– Napyta pan sobie wielkiej biedy – odparł kierowca. W oczach miał strach i trzęsły mu się ręce.

– To nie ma nic wspólnego z tobą. Wu Song świetnie o tym wie, prawda, Wu?

– To ja pana tutaj przywiozłem! – upierał się kierowca.

– Żebym dokonał zakupu – dodał szybko Dawid. – Załatwmy zatem to, po cośmy przyjechali. Ale najpierw zwiąż tych dwóch baranów. Zasłonami. Podrzyj je na pasy.

Pak-fei spojrzał błagalnie na młodego handlarza.

– Wielki chrześcijański Jezu, rób, co ci każe! – zawył Wu Song. – Inaczej mnie pobije! Zerwij zasłony! Zwiąż ich, ty imbecylu!

Trzy minuty później Webb trzymał w ręku dziwnie wyglądający pistolet, pękaty, ale niezbyt duży. To była broń najnowszej generacji;

perforowany, służący jako tłumik cylinder wysuwał się pneumatycznie podczas strzału, redukując liczbę decybeli do takiej, która towarzyszy głośnemu splunięciu – zaledwie splunięciu – bez żadnego uszczerbku dla precyzji strzału, przynajmniej z bliskiej odległości. Magazynek zawierający dziewięć nabojów mieścił się w podstawie kolby, a wymiana trwała nie dłużej niż kilka sekund. Do broni dołączone były trzy zapasowe magazynki – trzydzieści sześć pocisków o sile rażenia magnum 357, które można było wypalić z broni o połowę mniejszej i lżejszej od colta 45.

– Wspaniałe – stwierdził Webb przypatrując się związanym strażnikom i rozdygotanemu kierowcy. – Kto to projektował? Wracała do niego wiedza eksperta. Prawdziwego eksperta. Skąd się brała?

– Być może urazi to pański amerykański patriotyzm – odparł Wu Song – ale jest to ktoś, kto mieszka w Bristolu, w stanie Connecticut. Zdał sobie sprawę, że firma, dla której pracuje, a raczej projektuje, nigdy nie wynagrodzi go odpowiednio do jego wynalazczych talentów. Poprzez pośredników wszedł na rynek międzynarodowy i sprzedał projekt temu, kto dał najwięcej.

– Tobie.

– Ja nie inwestuję. Zajmuję się tylko marketingiem.

– Racja, zapomniałem. Wykonujesz zlecenia.

– Dokładnie tak.

– Komu płacisz?

– Znam tylko numer konta w Singapurze. Nic więcej nie wiem. Oczywiście jestem kryty. Wszystkie przesyłki są konsygnowane.

– Rozumiem. Ile za tę sztukę?

– Niech ją pan weźmie ode mnie w prezencie.

– Śmierdzisz. Nie biorę prezentów od ludzi, którzy śmierdzą. Ile? Wu Song przełknął ślinę.

– Cena katalogowa wynosi osiemset dolarów.

Webb sięgnął do lewej kieszeni i wyciągnął stamtąd plik banknotów. Odliczył osiem studolarówek i wręczył je handlarzowi broni.

– Zapłacone co do centa.

– Zapłacone – potwierdził Chińczyk.

– Zwiąż go – zwrócił się Webb do przerażonego Pak-feia. – No, nie bój się, zwiąż go.

– Rób, co ci każe, idioto!

– A potem wyprowadź wszystkich trzech na zewnątrz. Wzdłuż ściany magazynu, za samochodem. Tak żeby cię nie zobaczył ten przy bramie.

– Szybko! – wrzasnął Song. – On jest w złym humorze!

– Jakbyś zgadł – potwierdził Webb.

Cztery minuty później dwaj strażnicy i Wu Song wymaszerowali niezdarnie wprost w oślepiające popołudniowe słońce, któremu, ku,ch dodatkowej udręce, towarzyszyły roztańczone błyski na falach Portu Wiktorii. Ze związanymi rękami i nogami skrępowanymi w kolanach poruszali się niepewnie i niezdecydowanie. Milczenie gwarantowały tkwiące w ustach strażników bawełniane wkładki. Tego rodzaju środki zabezpieczające nie były potrzebne w przypadku młodego handlarza;

całkowicie sparaliżował go strach.

Kiedy Dawid został sam, postawił swoją porzuconą dyplomatkę na podłodze i szybko przespacerował się po pokoju przyglądając się eksponatom, aż znalazł to, czego szukał. Rozbił szybę kolba pistoletu i omijając wyszczerbione szkło sięgnął po broń, którą miał zamiar się posłużyć – broń, na którą pożądliwie patrzą terroryści całego świata – granaty zegarowe, każdy o sile wybuchu dwudziestofumowej bomby. Skąd wiedział? Jak stal się w tej dziedzinie ekspertem?

Wyjął sześć granatów i sprawdził, czy w każdym znajdują się naładowane baterie. Potrafił to zrobić. Skąd wiedział, gazie zajrzeć, gdzie nacisnąć? Nieważne. Wiedział.

Nastawił zegary i ruszył szybko wzdłuż gablot, rozbijając w nich szyby kolbą pistoletu i wrzucając do każdej po jednym granacie. Pozostał mu jeden granat i dwie gabloty; spojrzał na trójjęzyczny napis NIE PALIĆ i zmienił decyzję. Podbiegł do rozsuwanych drzwi, otworzył je i zobaczył to, czego się spodziewał. Wrzucił do środka ostatni granat.

Spojrzał na zegarek, podniósł dyplomatkę i wyszedł na zewnątrz, starając się za wszelką cenę nie stracić nad sobą panowania. Zbliżył się do daimiera od strony magazynu, gdzie spocony jak mysz Pak-fei błagał bez przerwy swoich jeńców o wybaczenie. Wu Song, który pragnął jedynie, by nikt nie tknął go palcem, na zmianę mieszał z błotem i pocieszał kierowcę.

– Zabierz ich na falochron – rozkazał Dawid wskazując na kamienny mur wznoszący się nad wodami portu. Wu Song wlepił oczy w Webba.

– Kim jesteś? – zapytał.

Nadszedł właściwy moment. Teraz.

Webb ponownie spojrzał na zegarek i zbliżył się do handlarza bronią. Złapał przerażonego Wu Songa za łokieć i popchnął go dalej wzdłuż ściany budynku, tam gdzie inni nie mogli usłyszeć wypowiadanych półgłosem słów.

– Nazywam się Jason Bourne – powiedział krótko.

– Jason bou…i – człowiek Wschodu rozwarł szeroko usta, jakby gardło przebił mu sztylet, a jemu kazano na własne oczy oglądać swoją gwałtowną śmierć.

– I jeśli chodzą ci po głowie jakieś pomysły, żeby za swoją urażoną dumę odegrać się na przykład na moim kierowcy, to lepiej o tym zapomnij. Będę wiedział, gdzie cię znaleźć. – Webb przerwał na moment, a potem mówił dalej: – Jesteś człowiekiem uprzywilejowanym, ale razem z przywilejami idzie w parze odpowiedzialność. Z pewnych względów możesz być przesłuchiwany, a ja nie chcę, żebyś kłamał – wątpię zresztą, czy w ogóle potrafisz to dobrze robić – wolno ci zatem powiedzieć, że się spotkaliśmy. Okradłem cię nawet, jak uznasz za stosowne. Ale jeśli podasz mój dokładny rysopis, to lepiej dla ciebie, żebyś sb znalazł w innej stronie świata – martwy. Mniej by cię to bolało.

34
{"b":"97651","o":1}