Литмир - Электронная Библиотека

Drobnostki, te wszystkie cholerne drobnostki; nieistotne, niezauważalne na co dzień szczegóły, którymi trzeba było się zająć, tak by nic nie świadczyło o nagłym wyjeździe bez określonej choćby w przybliżeniu daty powrotu. Było to niezwykle ważne i musiał o tym pamiętać przez cały czas. Pytania należało ograniczyć do minimum, a domysły sprowadzić do rozsądnych proporcji, co oznaczało, iż będzie musiał zapobiec spekulacjom, że jego zniknięcie ma jakiś związek ze wzmożoną ochroną, jaka ostatnio towarzyszyła jego osobie. Aby to osiągnąć, należało przede wszystkim podkreślać krótki okres okolicznościowego zwolnienia, a także, kiedy tylko się da, brać byka za rogi, mówiąc coś w rodzaju: „Na pewno myślisz, że to ma jakiś związek z… no, wiesz z czym. Otóż nie, nic z tych rzeczy. Tamto to już zamknięty ROZDZIAŁ”. W wyborze właściwego sposobu zachowania powinna mu pomóc rozmowa z rektorem i dziekanem. Musi uważnie obserwować ich reakcje i wyciągać z nich właściwe wnioski, o ile, rzecz jasna, będzie do tego zdolny. Weź się w garść! Pisz dalej! Zapełnij jeszcze jedną stronę, a potem jeszcze jedną! Pisz o wszystkim, co musisz zrobić! Paszporty, inicjały na portfelach lub koszulach, rezerwacje biletów lotniczych – z przesiadkami, nie bezpośrednio – o, Boże! Dokąd? Marie, gdzie jesteś?

Przestań! Opanuj się! Dasz radę, musisz dać radę. Nie masz wyboru, więc stań się znowu tym, kim kiedyś byłeś. Bądź zimny jak lód.

Nagle rozległ się brzęczyk stojącego na biurku telefonu, roztrzaskując na drobne kawałki cienką skorupę, jaką zdołał już wokół siebie wybudować. Z przerażeniem spojrzał na telefon, zastanawiając się w popłochu, czy potrafi nadać swemu głosowi choćby w miarę normalne brzmienie. Dzwonek rozległ się ponownie, jakby mówił: Nie masz wyboru.

Podniósł słuchawkę, zaciskając na niej palce z taką siłą, że aż zbielały mu kostki.

– Tak? – wykrztusił z trudem.

– Tu centrala łączności satelitarnej…

– Słucham? Że co, proszę?

– Mamy rozmowę z pokładu samolotu do pana Webba. Czy pan nazywa się Webb?

– Tak.

I wtedy świat rozpadł się na tysiące odłamków luster, w każdym zaś odbijała się cząstka jego udręki.

– Dawid!

– Marie?

– Tylko się nie denerwuj, kochanie! Słyszysz mnie? Tylko się nie denerwuj! – Jej głos dobiegał poprzez gęsty szum. Starała się nie krzyczeć, ale nie bardzo jej to wychodziło.

– Nic ci się nie stało? W liście było napisane, że jesteś ranna!

– Nic mi nie jest. Kilka zadrapań, to wszystko.

– Skąd dzwonisz?

– Znad oceanu. Na pewno sami ci to powiedzą. Nic więcej nie wiem, bo mnie uśpili.

– Boże, nie zniosę tego! Zabrali mi ciebie!

– Weź się w garść, Dawidzie. Wiem, co czujesz, ale zapewniam cię: to nie to, o czym myślisz! Rozumiesz mnie? To nie jest to, o czym myślisz!

Przesyłała mu wiadomość. Nietrudno było ją rozszyfrować: Musiał znowu stać się człowiekiem, którego nienawidził. Musiał stać się Jasonem Bourne'em, zabójcą ukrywającym się w ciele Dawida Webba.

– Tak, oczywiście. Cały czas odchodziłem od zmysłów…

– Twój głos jest wzmacniany przez głośniki.

– Domyślam się.

– Pozwolili mi porozmawiać z tobą, żebyś wiedział, że żyję.

– Zranili cię?

– Nie mieli takiego zamiaru.

– Więc co to za „zadrapania”, do cholery?

– Broniłam się, a jak wiesz, wychowałam się na farmie.

– Boże…

– Dawidzie, proszę! Nie pozwól, żeby ci to zrobili!

– Mnie? Tu chodzi o ciebie!

– Wiem, najdroższy. Mam wrażenie, że chcą cię wypróbować, rozumiesz?

Kolejna wiadomość. Bądź Jasonem Bourne'em przez wzgląd na was oboje.

– Tak. Tak, oczywiście. – Zaczął mówić trochę spokojniej, starając się opanować. – Kiedy to się stało? – zapytał.

– Dziś rano, jakąś godzinę po twoim wyjściu.

– Rano? Boże, to już cały dzień! Jak?

– Dwaj mężczyźni zadzwonili do drzwi…

– Kto to był?

– Wolno mi tylko powiedzieć, że są z Dalekiego Wschodu. Zresztą nic więcej nie wiem. Poprosili, żebym z nimi poszła, ale nie chciałam. Pobiegłam do kuchni, złapałam nóż i zraniłam jednego z nich.

– Ślad przy drzwiach…

– Nie rozumiem.

– Nieważne.

– Ktoś chce z tobą porozmawiać, Dawidzie. Wysłuchaj go bez gniewu i wściekłości, rozumiesz?

– Dobrze. Tak, rozumiem.

Męski głos, który rozległ się w słuchawce, należał do kogoś, kto uczył się angielskiego od Anglika lub od człowieka, który spędził w Wielkiej Brytanii wiele lat. Mimo to południowochiński akcent zdradzał natychmiast Azjatę, a skrócone samogłoski i ostre spółgłoski nasuwały skojarzenia z dialektem Kantonu.

– Nie mamy zamiaru krzywdzić pańskiej żony, panie Webb, lecz zrobimy to, jeśli nie będziemy mieli innego wyjścia.

– Nie robiłbym tego na waszym miejscu – odparł lodowatym tonem Dawid.

– Czy rozmawiam z Jasonem Bourne'em?

– Tak.

– To podstawa, bez której nie uda nam się osiągnąć porozumienia.

– Jakiego porozumienia?

– Zabrał pan pewnemu człowiekowi rzecz ogromnej wartości.

– Podobnie jak wy mnie.

– Ona żyje.

– I lepiej, żeby tak pozostało.

– Tamta jest martwa. Pan ją zabił.

– Jesteście tego pewni?

Bourne przyznałby się od razu tylko wtedy, gdyby mógł coś dzięki temu osiągnąć.

– Całkowicie pewni.

– Jakie macie dowody?

– Widziano pana. Wysoki mężczyzna, kryjący się w cieniu, który następnie uciekał hotelowymi korytarzami i przez awaryjne wyjście ze zwinnością górskiego kota.

– I to ma być dowód? To nie mogłem być ja, bo znajdowałem się wtedy tysiące mil stamtąd.

Bourne zawsze starałby się pozostawić sobie możliwość manewru.

– Cóż znaczy odległość w epoce szybkich samolotów? – Azjata umilkł na chwilę, po czym dodał znacznie ostrzejszym tonem: – Dwa i pół tygodnia temu odwołał pan wszystkie swoje zajęcia!

– A gdybym powiedział, że brałem wtedy udział w sympozjum w Bostonie na temat historii dynastii Song i Yuan, co, nawiasem mówiąc, wiąże się z tematem mojej pracy?

– Byłbym bardzo zdziwiony, że Jason Bourne próbuje się wykpić tak marną wymówką.

Nie chciał wtedy lecieć do Bostonu. Problematyka sympozjum w^ ogóle go nie interesowała, ale otrzymał oficjalne zaproszenie z Waszyngtonu, z Biura Wymiany Kulturalnej. Boże! Wszystkie fragmenty układanki były na swoich miejscach!

– Wymówką?

– Albo kamuflażem, jeśli pan woli. Tłumy ludzi, niektórzy spośród nich opłaceni, by przysiąc, że pan tam był.

– To żałosne, a w dodatku beznadziejnie amatorskie. Ja nie płacę.

– Racja, to panu zapłacono.

– Mnie? W jaki sposób?

– Za pośrednictwem tego samego banku, z którego usług już pan kiedyś korzystał. Gemeinschaft Bank w Zurychu, przy Bahnhofstrasse, rzecz jasna.

– Dziwne, że nie otrzymałem żadnego potwierdzenia przelewu – zauważył Dawid, nadstawiając uważnie ucha.

– Kiedy przebywał pan w Europie jako Jason Bourne, nigdy nie potrzebował pan podobnych formalności, bo pańskie konto miało trzyzerowe oznaczenie – ściśle tajne, co wiele znaczy w tak pilnie strzegącej tajemnic Szwajcarii. Mimo to udało nam się w papierach pewnego człowieka – martwego człowieka – znaleźć dokument świadczący o dokonaniu przelewu.

– Nie wątpię. Chyba nie był to człowiek, którego rzekomo zamordowałem?

– Oczywiście, że nie. Był nim ten, który rozkazał go zabić, a wraz z nim najdroższy skarb mego pracodawcy.

– Skarb czy zdobycz?

– To bez znaczenia, panie Bourne. Już wystarczy. Proszę przybyć do Koulunu i zameldować się w hotelu Regent pod dowolnym

nazwiskiem, ale koniecznie w apartamencie 690. Może pan powołać się na wcześniejszą rezerwację.

– To miłe z waszej strony.

– Zaoszczędzimy w ten sposób sporo czasu.

– Ale ja też potrzebuję trochę czasu, żeby uporządkować tutaj wszystkie sprawy.

– Jesteśmy przekonani, że nie uczyni pan żadnego niewłaściwego kroku i załatwi pan wszystko możliwie najszybciej. Spodziewamy się pana pod koniec tygodnia.

– Możecie na mnie liczyć. Chcę jeszcze porozmawiać z żoną.

– Przykro mi, ale to niemożliwe.

– Na miłość boską, przecież możecie słuchać, o czym mówimy!

– Będzie pan mógł rozmawiać z nią w Koulunie.

Połączenie zostało przerwane. Webb odłożył słuchawkę; dopiero rozluźniwszy dłoń poczuł ból spowodowany silnym napięciem mięśni. Potrząsnął ręką, wdzięczny za to, że nieprzyjemne uczucie pozwoliło mu przynajmniej na chwilę oderwać myśli od gnębiącego go koszmaru. Kiedy rozprostował skurczone palce drugą ręką, wiedział już, co ma uczynić możliwie najszybciej, nie tracąc czasu na niezwykle ważne, lecz w tej chwili nieistotne drobiazgi. Musi skontaktować się z Conklinem w Waszyngtonie, z tym ściekowym szczurem, który próbował go zabić w biały dzień na Siedemdziesiątej Pierwszej ulicy. Dla Aleksa, obojętne, trzeźwego czy pijanego, nie istniała różnica między dniem a nocą, ponieważ w zawodzie, który wykonywał, takie różnice nie miały znaczenia. Jedyną rzeczywistość stanowił mdły blask jarzeniówek w czynnych przez całą dobę biurach, Jeżeli będzie musiał, przyciśnie Conklina tak, że krew tryśnie mu oczu i dowie się, czego będzie chciał, ponieważ Conklin może dotrzeć do każdej informacji.

Webb wstał z miejsca i poszedł niepewnym krokiem do kuchni, gdzie przyrządził sobie drinka; dłonie drżały mu w dalszym ciągu, lecz już znacznie mniej.

Część rzeczy mógł zlecić innym osobom. Jason Bourne nigdy tego nie robił, ale on był jeszcze Dawidem Webbem i znał kilku ludzi, którym mógł zaufać – oczywiście, w grę mogło wchodzić jedynie wiarygodne kłamstwo. Zanim wrócił do gabinetu, wybrał już łącznika. Łącznika, dobry Boże! Słowo z przeszłości, o której, jak sądził, będzie mu wolno zapomnieć. Młody człowiek z pewnością zrobi wszystko, o co go poprosi, jego pracę doktorską bowiem miał zaopiniować między innymi niejaki Dawid Webb.

Wykorzystuj każdą przewagę, wszystko jedno, czy jest to całkowita ciemność, czy oślepiające sionce. Wykorzystuj ją, wywołując strach lub współczucie, zależnie od tego, czego akurat potrzebujesz.

23
{"b":"97651","o":1}