– Kuai! – wrzasnął Bourne. – Jiufeiji!… – zwrócił się do pilota usiłując ukryć twarz w cieniu i przygniatając głowę komandosa do metalowych stopni. Rozkazywał pilotowi wycofać samolot ze strefy zagrożenia i wyjaśniał mu, że jest z obsługi naziemnej i zabezpieczy luk wejściowy.
„ Druga ciężarówka wyleciała w powietrze zamieniając się w ścianę ognia i rozpalonych odłamków metalu.
– W porządku! – zawołał kapitan po chińsku. Chwycił swego drugiego pilota za koszulę i wciągnął go do środka. Obaj pognali krótkim korytarzykiem w stronę kabiny pilotów.
Teraz, pomyślał Jason. Pewnie coś kombinuje. – Właź! – rozkazał komandosowi, gdy trzecia cysterna eksplodowała i płomienie buchnęły nad polem startowym, wzbijając się w jaśniejące poranne niebo.
– Dobra! – wrzasnął morderca, po czym uniósł głowę i wyprostował się, by wskoczyć na stopnie. I nagle, gdy rozległa się kolejna ogłuszająca eksplozja i ryknęły silniki samolotu, odwrócił się gwałtownie na drabince, wyrzucając prawą stopę w kierunku pachwiny Bourne'a, a ręką próbując wytrącić mu broń.
Jason był na to przygotowany. Lufą pistoletu walnął komandosa w kostkę, po czym podniósł rękę i uderzył go w skroń. Z rozciętej głowy popłynęła krew. Zabójca wywrócił się do tyłu, a Bourne wskoczył za nim do samolotu i kopniakiem przesunął ciało nieprzytomnego sobowtóra po metalowej podłodze. Następnie zatrzasnął pokrywę luku i zabezpieczył drzwi. Samolot zaczął kołować, skręcając w lewo i oddalając się od niebezpiecznego pożaru. Jason ściągnął plecak z paska, wyjął drugi kawałek nylonowej linki i przywiązał nadgarstki mordercy do zacisków mocujących szeroko rozstawione fotele. Wyglądało na to, że komandos w żaden sposób nie będzie mógł się uwolnić – a w każdym razie Bourne nie widział takiej możliwości – na wszelki wypadek jednak rozciął linkę łączącą kostki Anglika, rozsunął mu nogi i przywiązał je do foteli zamocowanych po dwu stronach przejścia.
Podniósł się i ruszył w stronę kabiny pilotów. Samolot znajdował się już na pasie startowym i kołował po jego czarnej nawierzchni. Nagle silniki umilkły. Samolot zaczął hamować przed budynkiem dworca, gdzie zebrała się grupa rządowych dostojników, która z odległości zaledwie kilkuset metrów obserwowała rozprzestrzeniający się gwałtownie pożar.
– Kai ba! – rzekł Bourne, przykładając lufę do potylicy pierwszego pilota. Drugi pilot odwrócił się gwałtownie w fotelu. Jason przesunął nieco dłoń z pistoletem i powiedział w czystym dialekcie mandaryńskim: – Patrz na przyrządy i przygotuj maszynę do startu, a potem daj mi swoje mapy.
– Nie dostaniemy zezwolenia na start! – krzyknął pilot. – Mamy stąd zabrać pięciu komisarzy!
– Dokąd?
– Do Baoding.
– To na północy – powiedział Bourne.
– Na północnym zachodzie – poprawił go drugi pilot.
– Dobrze. Lecimy na południe.
– Nie dostaniemy pozwolenia! – krzyknął kapitan.
– Pańskim pierwszym obowiązkiem jest ratowanie samolotu. Nie widzi pan, co się tu dzieje?! Może to być sabotaż, rewolta, powstanie.
Niech pan robi, co każę, bo w przeciwnym razie obydwaj zginiecie. a mnie na waszym życiu nie zależy.
Pilot gwałtownie obrócił głowę i spojrzał w górę na Bourne'a.
– Pan jest Europejczykiem! Mówi pan po chińsku, ale jest pan Europejczykiem! Co pan robi?
– Dowodzę tym samolotem. Został jeszcze duży odcinek pasa. Startować! Na południe! I proszę dać mi mapy.
\Vróciły wspomnienia. Odległe dźwięki, odległe widoki, odległe grzmoty.
– Damo z Wężem, Damo z Wężem! Zgłoś się! Podaj współrzędne swojego sektora!
Zmierzali w stronę Tam Quan i Delta nie chciał nawiązywać łączności radiowej. Wiedział, gdzie się znajdują, i tylko to się liczyło. Dowództwo w Sajgonie mogło iść do diabła – nie miał najmniejszego zamiaru ujawniać północnowietnamskim stacjom nasłuchowym, dokąd się udają.
– Damo z Wężem, jeżeli nie możesz lub nie chcesz się zgłosić, pozostań na wysokości poniżej dwustu metrów! Mówi przyjaciel, wy dupki! Nie macie ich zbyt wielu tu na dole! Powyżej dwustu pięćdziesięciu namierzy was ich radar.
Wiem, Sajgonie, mój pilot też o tym wie, nawet jeśli mu się to nie podoba, ale mimo wszystko nie nawiążę z tobą łączności.
– Damo z Wężem, zgubiliśmy was! Czy któryś z idiotów biorących udział w tej misji potrafi czytać lotniczą mapę?
Tak, potrafię ją czytać, Sajgonie. Czy myślisz, że wystartowałbym ze swoją grupą zdając się wyłącznie na ciebie? Do diabla, to przecież mój brat jest tam na dole! Nie ja jestem dla ciebie ważny, ale on!
Zwariowałeś, Europejczyku! – wrzasnął pilot. – Zaklinam cię na duchy przodków. To ciężki samolot, a my lecimy tuż nad czubkami drzew!
– Uszy do góry – poradził mu Bourne wpatrując się w mapę. – Po prostu leć jak najniżej i nabieraj wysokości tylko w miarę potrzeby. To wszystko.
– Ale to szaleństwo! – krzyknął drugi pilot. – Na tej wysokości wystarczy jeden prąd zstępujący i znajdziemy się w lesie! Zginiemy!
– Prognozy meteorologiczne podawane przez wasze radio nie przewidują żadnej turbulencji…
– Dobrze, ale w górze – wrzasnął pilot. – Pan sobie nie zdaje sprawy z ryzyka! Na dole jest inaczej!
– Jaki był ostatni komunikat z Jinan? – spytał Jason, doskonale znając jego treść.
– Od trzech godzin próbują nas odnaleźć na trasie do Baoding – odparł oficer. – Teraz przeszukują góry Hengshan… Wielkie duchy, czemu ja to panu mówię? Przecież sam pan słuchał komunikatów. Po chińsku mówi pan lepiej niż moi rodzice, a oni byli wykształconymi ludźmi!
– Dwa punkty dla Ludowego Lotnictwa… Dobra, za dwie minuty niech pan wykona zwrot o sto sześćdziesiąt stopni i wejdzie na trzysta pięćdziesiąt metrów. Będziemy przelatywać nad wodą.
– Znajdziemy się w zasięgu Japończyków! Zestrzelą nas.
– Niech pan wywiesi białą flagę. Chociaż może będzie lepiej, jeśli porozumiem się z nimi przez radio. Coś wymyślę. Być może nawet odeskortują nas do Koulunu.
– Koulunu?! – wrzasnął drugi pilot. – Zostaniemy zastrzeleni!
– Całkiem prawdopodobne – przytaknął mu Bourne. – Ale nie przeze mnie – dodał. – Wie pan, po przeanalizowaniu sytuacji doszedłem do wniosku, że powinienem się tam dostać bez waszej pomocy. Prawdę mówiąc, panowie, nie możecie zagrać w moim spektaklu. Nie wolno mi do tego dopuścić.
– Przecież to, co pan mówi, nie ma sensu! – stwierdził rozwścieczony pilot.
– Proszę po prostu wykonać zwrot o sto sześćdziesiąt stopni, kiedy panu powiem. – Jason sprawdził prędkość, po czym odmierzył na mapie węzły i obliczył potrzebną odległość. Przez okno kabiny widać było, jak w oddali za samolotem znika chińskie wybrzeże. Spojrzał na zegarek. Minęło dziewięćdziesiąt sekund. – Niech pan skręca, kapitanie – powiedział.
– I tak się panu nie uda! – zawołał pilot. – Nie jestem kamikaze. Nie mam zamiaru zginąć.
– Nawet dla swojego niebiańskiego rządu?
– Zwłaszcza dla niego.
– Czasy się zmieniają – stwierdził Bourne, ponownie skupiając uwagę na mapie. – Czasy się zmieniają.
Damo z Wężem, Damo z Wężem! Wycofajcie się! Jeżeli mnie słyszycie, wynoście się stamtąd i wracajcie do bazy. To na nic! Czy mnie słyszysz? Wycofajcie się!
– Co chcesz zrobić. Delta?
– Leć dalej, szefie. Jeszcze trzy minuty i możesz się stąd wynosić.
– Ja to ja. A co z tobą i twoimi ludźmi?
– Załatwimy to.
– Jesteś samobójcą. Delta.
– Mów do mnie jeszcze… Dobra, wszyscy sprawdzić spadochrony i przygotować się do skoku. Niech ktoś pomoże Echu i położy mu rękę na uchwycie linki wyzwalającej.
– Deraisonnable!
Prędkość samolotu utrzymywała się ciągle w granicach 600 kilometrów na godzinę. Trasa wybrana przez Jasona – na niedużej wysokości przez Cieśninę Tajwańską, nad Longhai i Shantou na wybrzeżu chińskim i Xinzhu oraz Fengshan na Tajwanie – liczyła ponad 2350 kilometrów. Tak więc przewidywany przez niego czas przelotu – jakieś cztery godziny, z dokładnością do paru minut – był obliczony prawidłowo. Zewnętrzne wyspy położone na północ od Hongkongu powinny być widoczne za niecałe pół godziny.
Podczas lotu dwukrotnie zostali wezwani przez radio. Raz przez garnizon na Quemoy, a drugi raz przez samolot patrolowy koło Raopingu. W obu wypadkach odpowiadał Bourne. Za pierwszym razem wyjaśnił, że prowadzi poszukiwania uszkodzonego statku przewożącego towary z Tajwanu na kontynent, za drugim zaś oznajmił tonem pogróżki, że są jednostką Ludowych Sił Bezpieczeństwa i poszukują statków przemytniczych, które niewątpliwie wymknęły się patrolom z Raopingu. Podczas ostatniego kontaktu radiowego był nie tylko obcesowo arogancki, ale wykorzystał również nazwisko i oficjalny, ściśle tajny numer identyfikacyjny martwego spiskowca, który obecnie leżał pod radziecką limuzyną w rezerwacie ptaków Jing Shan. Tak jak przewidywał, to czy mu uwierzono, czy nie, było bez znaczenia. Nikt nie miał ochoty zakłócać status quo ante. Życie i tak jest wystarczająco skomplikowane. Niech będzie, niech sobie lecą. Czym to może grozić?
– Gdzie jest pański sprzęt? – zapytał Jason pilota.
– Lecę nim! – odparł lotnik wpatrując się w przyrządy i wyraźnie podskakując przy każdym trzasku w głośniku, każdym meldunku z cywilnego samolotu. – Nie wiem, czy pan się orientuje, czy nie, ale nie mamy planu lotu. Możemy być na kolizyjnym kursie z tuzinem innych samolotów!
– Lecimy na to zbyt nisko – rzekł Jason – i mamy doskonałą widoczność. Wierzę, że pański wzrok nie pozwoli panu w coś trzepnąć.
– Pan zwariował! – krzyknął drugi pilot.
– Wręcz przeciwnie. Właśnie mam zamiar wrócić do normalnego świata. Gdzie macie sprzęt ratunkowy? Zważywszy na to, w jaki sposób produkujecie różne rzeczy, nie mogę sobie wyobrazić, żebyście bez tego latali.
– O co panu chodzi?
– Tratwy ratunkowe, urządzenia sygnalizacyjne… spadochrony.
– Wielkie duchy!
– Gdzie?
– W przedziale z tyłu samolotu, drzwi na prawo od kuchenki.
– Wszystko dla funkcjonariuszy państwowych – dodał kwaśno drugi pilot. – W razie jakichś kłopotów cały sprzęt przeznaczony jest wyłącznie dla nich.