Литмир - Электронная Библиотека

– Jesteś w niej. A uściślając, dowodzisz nią.

– Ach tak – bąknął Darwin.

– Macie siedzibę w mieszkaniu Lawrence’a i Trudy – ciągnęła Syd. – Spotkam się tam z wami jeszcze dziś po południu, gdy zrobię sobie przerwę w trakcie analizy tych nowych zdjęć.

– Powinienem wiedzieć, co badamy – bąknął Dar.

Kobieta westchnęła.

– Kilka drobnych wypadków, które wyglądają na morderstwa – wyjaśniła. – Esposito. Paulie Satchel. Abraham Willis.

– Willis? – spytał Minor. – Ach, ten adwokat naganiacz, który zmarł w pobliżu Carmel.

– Gomezowie – kontynuowała Sydney. – Pan Phong. Dickie Kodiak alias Richard Trace.

– Zdaje mi się, że lepiej już pojadę do Escondido – stwierdził Minor. – Najwyraźniej mam sporo pracy.

– Do zobaczenia dziś po południu – powiedziała Syd.

***

Lawrence i Trudy poświęcali teraz popołudnia na działalność w jednostce specjalnej. Jadalnię zmienili w filię centrali ekipy dochodzeniowej Sydney Olson, toteż na ścianach wokół długiego stołu zawisły tablice korkowe. W pomieszczeniu pojawiła się też biała tablica oraz projektory, magnetowid z niewielkim telewizorem oraz laptop Gateway wraz z linią modemową, przeznaczoną wyłącznie do ciągłych uaktualnień związanych z badanymi wypadkami danych i grafiki.

Darwin, Larry i Trudy szybko rozdzielili między siebie wszystkie śledztwa – każdy wziął te przypadki, którym na początku poświęcił najwięcej pracy. Lawrence otrzymał więc sprawy Phonga, Satchela i Gomezów, ponieważ w dwie z nich zaangażowani byli jego klienci. Dar planował wrócić do akt Richarda Kodiaka, a także kontynuować dochodzenie w sprawie śmierci Esposito pod podnośnikiem nożycowym. Powiedział Stewartom o „znalezieniu” nowych fotografii.

– Interesujące – zauważył Lawrence. – Masz może przypadkiem kopie tych fotek?

– Przypadkiem mam – odparł.

– A czy przypadkiem w pobliżu Mulholland Drive i Beverly Glen nie mieszka Dallas Trace? Czy nie przy Coy Drive? – spytał Stewart.

– Naprawdę nie wiem – odrzekł Minor.

– Cóż, ja wiem. Sprawdziłem to następnej nocy po podwiezieniu cię na miejsce, z którego miałeś zacząć wyprawę na kemping – mruknął Lawrence. – No dobrze, przyjrzyjmy się tym przestępcom.

Całą trójką oglądali przez moment zdjęcia. Darwin doskonale pamiętał, że żadne ze Stewartów nigdy nie zapomina twarzy człowieka, któremu się dobrze przyjrzeli.

W końcu postanowili rozpocząć wspólnie pracę nad sprawą Abrahama Willisa, ponieważ nikt z ich trojga nie był z nią w żaden sposób związany. CHP oraz policja z Carmel przesłały wcześniej e-mailem i faksem wszystkie dane do Sydney Olson, a ona przekazała je Lawrence’owi i Trudy w grubej na dziesięć centymetrów kopercie, wraz z materiałami uzyskanymi przez jej ekipę dochodzeniową.

Przez chwilę Darwin i Stewartowie w milczeniu czytali akta, podając sobie kartkę po kartce, oglądając fotografie i szkice z miejsca wypadku. Na pierwszy rzut oka wypadek wydawał się mało skomplikowany.

Mecenas Abraham Willis – działający w San Diego prawnik, którego nazwisko kojarzyło się ze sprawą klinik i naganiaczy ubezpieczeniowych – opuścił swoją kancelarię wcześnie w piątkowe popołudnie i pojechał do Carmel na weekend. Przesłuchiwani w Santa Barbara świadkowie twierdzili, że zjadł w tamtejszej restauracji obiad i wypił kilka drinków, a właściciel zajazdu w pobliżu Big Sur zidentyfikował jako Willisa mężczyznę, który został do późnego wieczoru i wypił jeszcze jednego drinka, zanim ruszył do Carmel. Adwokat siedział przy stoliku sam: zarówno w restauracji w Santa Barbara, jak i w zajeździe w Big Sur.

Nieco przed godziną dwudziestą drugą, w tenże piątkowy wieczór, najwyraźniej zjechał z drogi swoją toyotą camry, rocznik 1998, i zatrzymał się między Point Lobo i Carmel – w miejscu, z którego rozciągał się malowniczy widok na klif. Nie było tam żadnych świadków.

– Znamy to miejsce – stwierdził Lawrence. – Patrząc na północ, masz stamtąd przepiękny widok na Carmel.

– Chyba nieszczególnie dużo widać o dwudziestej drugiej – zauważyła Trudy.

– Może musiał się odlać – mruknął Stewart.

– Albo po prostu chciał zaczerpnąć oceanicznego powietrza – wtrącił Darwin. – Na przykład otrząsnąć się z lekkiego zamroczenia alkoholowego.

– Nie udało mu się – podsumował Lawrence.

Według rekonstrukcji przekazanej przez kalifornijską policję drogową Willis wsiadł następnie do toyoty, ruszył, rozbił mały drewniany płotek na poboczu i spadł wraz z samochodem osiemnaście metrów niżej, na kamienie.

– Dlaczego nie było tam prawdziwej barierki? – spytał Minor.

Trudy szkicowała na serwetce punkt widokowy.

– Widzisz, barierki są po obu stronach, pomiędzy nimi parking z niskimi betonowymi klinami, dalej mniej więcej dziewięć metrów trawy ze żwirową ścieżką potem ten niski drewniany płot z rzędem reflektorów… Ma tylko ostrzegać pieszych, aby nie zbliżali się do krawędzi klifu.

– Jak daleko od ogrodzenia znajduje się krawędź klifu? – spytał Dar.

– Także dziewięć metrów. Potem zaczyna się stromy uskok. Leży tam parę dużych głazów. Zauważ, że toyota Willisa uderzyła w jeden z nich, a drzwiczki od strony kierowcy znaleziono na górze, na szczycie klifu, nie zaś na głazach poniżej.

– Też to spostrzegłem – odparł Darwin. – Co nie ma dla mnie zresztą żadnego sensu.

– Oficer śledczy z Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych zgodził się z funkcjonariuszem CHP, że Willis z jakichś powodów nie mógł zatrzymać samochodu, więc próbował wyskoczyć, lecz gdy otworzył drzwiczki, trzasnął nimi w głaz – wyjaśnił Lawrence. – Pod wpływem tego uderzenia wpadł aż na siedzenie pasażera i wtedy auto spadło.

– Dlaczego Willis nie mógł zatrzymać samochodu? – zadumał się Dar. – Nawet gdyby w pierwszej chwili wcisnął gaz zamiast hamulca, miałby później na wyhamowanie jeszcze ponad osiemnaście metrów.

– Był pijany – zauważyła Trudy.

– Samoistne przyspieszenie spowodowane awarią hamulców – ocenił Stewart.

Trudy i Dar posłali mu sarkastyczne spojrzenia. Samoistne przyspieszenie opisywano jedynie w czasopismach, a całkowite awarie hamulców zdarzały się niemal tak rzadko jak śmierć od uderzenia meteoru.

Wykonane przez CHP fotografie ciała były dość przerażające. Willisa wyrzuciło z samochodu już podczas pierwszego zderzenia z morskimi skałami, po czym auto, zanim się w końcu zatrzymało, przetoczyło się po jego ciele. Toyota była zresztą w równie paskudnym stanie. Mniej więcej o północy ktoś dostrzegł rozbite ogrodzenie i zgłosił ten fakt stanowej policji drogowej, która znalazła wrak i zwłoki nieco po pierwszej w nocy. Trupa nadgryzły już trochę kraby, tym niemniej sekretarka Willisa zdołała je bez problemu zidentyfikować. Prawnik był raz żonaty, lecz się rozwiódł, jeszcze gdy mieszkał w Nowym Jorku. Nikt z rodziny nie wystąpił zresztą o ciało.

– Okej – powiedziała Trudy. – Przejdźmy do raportu na temat pasów bezpieczeństwa.

Przejrzeli protokół CHP, potem raport policji Carmel oraz sprawozdania szeryfa i oficera śledczego z Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych. Przestudiowali fotografie.

Wtedy pojawiła się Syd. Wyglądała na wyczerpaną ale szczęśliwą. Dostrzegła, że cała trójka jest mocno skoncentrowana na pracy, toteż po początkowych słowach powitania umilkła i już się nie odzywała.

W końcu Trudy podniosła czarnobiałe zdjęcie przedstawiające wnętrze toyoty camry. Samochód uderzył czołowo w głazy, więc część pasażerska została straszliwie zniszczona – zgnieciona kierownica i tablica rozdzielcza praktycznie wbiły się w siedzenia, przednia szyba zupełnie zniknęła, a dach od strony kierowcy został wgnieciony aż do siedzenia.

– Coś mi nie pasuje w tym zdjęciu – zastanowiła się Trudy.

– Otworzyła się tylko jedna poduszka powietrzna – odparł Lawrence.

– Od strony pasażera – stwierdził Dar i uśmiechnął się. Już wiedział.

Sydney zmarszczyła brwi.

– Nie rozumiem.

Stewart już telefonował do szeryfa Carmel. Toyotę camry Willisa nadal trzymano jako dowód w sprawie, bezceremonialnie pozostawiony za warsztatem w mieście.

– Carmel nie ma niczego tak doczesnego jak złomowisko – stwierdziła Trudy, gdy jej mąż zaczął szybką rozmowę z szeryfem.

– No cóż, w takim razie może wyśle pan zastępcę albo kogoś innego, żeby obejrzał auto – mówił do słuchawki Lawrence. – Potrzebujemy tej informacji natychmiast. – Słuchał przez minutę, po czym skinął głową. – Może wziąłby telefon komórkowy? Dzięki temu moglibyśmy rozmawiać z nim bezpośrednio na miejscu. Co takiego? Rozumiem, zatem… Poczekam. – Zakrył słuchawkę ręką i powiedział: – Zastępca nie ma komórki, ale połączy się z nami przez radio. Warsztat znajduje się zapewne z dwieście metrów od biura szeryfa.

– Wciąż nie rozumiem – powtórzył Syd. – Czego szukamy?

– Raportu na temat stanu pasów bezpieczeństwa – wyjaśniła Trudy.

Sydney potrząsnęła głową.

– Nie było żadnego – odrzekła. – Przeczytałam wszystkie sprawozdania. Są przekonani, że Willis po prostu nie zapiął pasów. Właściwie katapultowało go przez przednią szybę, której już wtedy nie było.

– Ale popatrz na to zdjęcie – poprosił Dar, podsuwając jej odpowiednią fotkę. – Tylko jedna poduszka powietrzna napompowała się i rozwinęła.

Śledcza Olson przyjrzała się fotografii.

– Od strony pasażera – przyznała. – Nie jestem jednak pewna, co to oznacza… prawdopodobnie uszkodzenie czujnika poduszki, nie sądzicie?

Trudy potrząsnęła głową.

– Uszkodzenia czujników są statystycznie tak rzadkie, że prawie możemy tę ewentualność odrzucić – odparła. Umilkła, gdyż Lawrence rozmawiał z zastępcą szeryfa.

– Okej… tak, witam, panie Soames. Z tej strony Lawrence Stewart ze Stewart Investigations. Czy dotarł pan już do toyoty camry Willisa? Rozumiem, w porządku. Tak, założę się, że tak. No cóż. Dobre, naprawdę dobre. – Lawrence potoczył oczyma. – Mógłby pan spojrzeć na siedzenie kierowcy i… – Stewart znów słuchał przez moment. – Tak, wiem, że wszystko od tamtej strony jest połamane, zgniecione i pokrwawione. Nie, nie, nie proszę, żeby pan siadał na miejscu kierowcy! Proszę się tylko rozejrzeć. Nie ma tam drzwiczek, prawda? No cóż, to dobrze, mówimy zatem o tym samym pojeździe.

75
{"b":"96997","o":1}