– Gdzie jest teraz siostra Martha? – przerwał mu Lawrence.
– W swoim pokoju – odparł dealer. Był bliski łez. – Sanitariuszka podaje jej tlen.
Stewart wszedł pierwszy do salonu wystawowego, z przyjemnością wciągnął zapach nowych samochodów w tej „świątyni saturna”. Darwin pomyślał, że powinni jak najszybciej stąd wyjść, w przeciwnym razie Larry za chwilę kupi nowe auto, ot tak, z przyzwyczajenia.
Siostra Martha, w pełnym habicie zakonnicy, skończyła już wdychać tlen, choć nadal nie mogła przestać szlochać. Przy niej stały dwie sanitariuszki oraz grupka ciekawskich gapiów. Wszyscy usiłowali pocieszyć kobietę.
– T-t-to przez hab-b-bit – wydukała zakonnica. – Nig-g-gdy przedtem go nie zakładałam, d-d-do żadnej reklamy. T-t-to kara boska, b-b-bo tym razem przesadziłam.
– Nic jej nie jest – zauważył Lawrence. Wraz z Darem wrócili na zewnątrz i zbadali kurczę wbite w mur; z otworu wciąż wystawał kuper. Potem skierowali się do land cruisera Minora.
– Czyje ubezpieczenie cię tu ściągnęło? – spytał Darwin, gdy mijali ekipę filmowców.
– Niczyje. Ta sprawa wcale nas nie interesuje w sensie zawodowym – odparł Stewart. – Trudy po prostu o niej usłyszała w wiadomościach i przemknęło mi przez myśl, że może wizyta tutaj rozjaśni twój dzień.
Nagle stanął obok nich dealer Sam. Najwyraźniej ktoś mu powiedział, że są inspektorami ubezpieczeniowymi.
– Rozmawiałem ze szwagrem – powiedział. – Inżynierowie ciągle twierdzą że jeśli dane techniczne przedniej szyby się zgadzały, kurczę powinno się odbić. – Odwrócił się i spojrzał na dziurę w przedniej szybie. – Matko Boska, co zrobiliśmy źle? Czyżby firma Saturn nas okłamała?
– Nie – odrzekł Stewart. – Ta szyba wytrzymałaby prawdopodobnie nawet atak strusia pędzącego z prędkością trzystu dwudziestu kilometrów na godzinę.
– W takim razie… w jaki sposób my… dlaczego… jak, w imię Boga? – jęczał dealer.
Dar postanowił odpowiedzieć zwięźle.
– Następnym razem – rzucił – rozmroźcie kurczaka.
***
Przejechali już dwie trzecie drogi powrotnej do San Diego, kiedy Minor dostrzegł przed nimi ogromny korek uliczny i błyskające światła awaryjne. Oprócz jednego, wszystkie prowadzące do miasta pasy ruchu zamknięto. Na widok blokady samochody zawracały do ostatniego zjazdu z autostrady albo, nie bacząc na przepisy, przecinały pas rozdzielczy i ruszały na północ. Dar skierował land cruisera na pobocze, a potem dalej, na trawę za poboczem. Chciał dotrzeć jak najbliżej miejsca zdarzenia.
Funkcjonariusz CHP gniewnym gestem zatrzymał ich czterdzieści pięć metrów wcześniej. Darwin zauważył co najmniej trzy ambulanse, wóz straży pożarnej i pół tuzina pojazdów stanowej policji drogowej. Wszystkie otaczały stojącą w poprzek ciężarówkę z naczepą i stertę samochodów na prawym pasie. Minor i Lawrence pokazali dokumenty tożsamości – Larry miał legalne legitymacje: fotografa prasowego, inspektora ubezpieczeniowego oraz honorowego członka CHP.
Mimo licznych pojazdów przesłaniających miejsce zdarzenia Darwin do razu odkrył, co się tu zdarzyło. Ciężarówka przewoziła na dwupoziomowej naczepie nowe mercedesy – wnosząc po tym, który nadal stał na dolnym poziomie oraz po tych w stercie na prawym pasie, były to E 500. Na wszystkich trzech pasach widać było wyraźne ślady hamowania. Zsuwając się, srebrne mercedesy przygniotły częściowo starego pontiaca firebirda, którego tylko maska i przednia szyba pozostawały widoczne. Kiedy naczepa się obróciła pod kątem dziewięćdziesięciu stopni i w końcu uderzyła w pontiaca, auta ustawione na górnym poziomie zjechały jeden za drugim. Nie wszystkie ciężkie samochody’ spadły na starego firebirda (Dar dostrzegł jednego nowego mercedesa, który dachował na poboczu i drugiego poobijanego, lecz stojącego na kołach sześćdziesiąt metrów dalej na autostradzie), ale przynajmniej cztery. Na miejscu znajdowały się pojazdy pomocy drogowej, a mały dźwig ostrożnie podnosił mercedesy z pontiaca. Strażacy i członkowie ekipy ratowniczej przecinali karoserię wielkimi nożycami do metalu, a co najmniej jeden sanitariusz klęczał przy wraku, krzycząc coś do osób pozostających w środku. Najwyraźniej pasażerów jeszcze nie wydobyto.
Darwin i Lawrence podeszli do kabiny ciężarówki, której kierowcę – roztrzęsionego i zapłakanego znacznie bardziej niż siostra Martha potężnego brodacza o typowym dla piwoszy wydatnym brzuchu – próbowali przesłuchać funkcjonariusze kalifornijskiej policji drogowej. Stanowi policjanci na patrolu zaczęli odsuwać Dara i Stewarta, obu dostrzegł jednak sierżant CHP, Paul Cameron, i dał im znak, aby podeszli. Policjant stał z ponura miną, pochylił się do przodu, łagodnie poklepał kierowcę ciężarówki po ramieniu i poczekał na dalszy opis zdarzenia. Minor popatrzył poza miejsce kolizji i zauważył młodego patrolowego Elroya, który klęczał wśród świateł sygnalizacyjnych i stosów rozbitego szkła, wymiotując w trawę.
– …i przysięgam na Chrystusa, zrobiłem wszystko, co mogłem, aby uniknąć tego pontiaca – mówił kierowca ciężarówki, zapominając o drżeniu własnego ciała i o łzach spływających mu po ogorzałych policzkach. – Próbowałem po prostu objechać biednego drania, niestety wszędzie wokół mnie znajdowały się inne pojazdy. Blokowały mnie. Żaden się nie zatrzymał. Za każdym razem, gdy zmieniłem pas ruchu, kierowca firebirda też zmieniał pas… Kiedy ja hamowałem, on również hamował… Chyba z pięć razy zmienialiśmy w ten sposób pas. W końcu w niego trzasnąłem, a moja naczepa otworzyła się i skręciła. Nie mogłem tego powstrzymać… Cały ten ładunek! O Jezu!
– Jak się pan wydostał? – spytał sierżant Cameron, chwytając mocno wielką ręką dygocące ramię mężczyzny.
– Uderzenie roztrzaskało przednią szybę kabiny – wydukał tamten, wskazując. – Wypełznąłem więc na maskę wraku i zdołałem się zsunąć… A potem usłyszałem te krzyki… krzyki…
Cameron ścisnął ramię kierowcy ciężarówki jeszcze mocniej.
– Jest pan pewien, że za kierownicą pontiaca siedział dorosły mężczyzna?
– Tak – przyznał nieszczęśnik i spuścił wzrok. Wciąż nie przestawał się trząść.
Darwin i Lawrence wrócili do wraku firebirda. Starali się nie wchodzić w drogę pracownikom ekipy ratowniczej, którzy zdołali już zdjąć ze spłaszczonego pontiaca wszystkie mercedesy z wyjątkiem jednego i teraz zajmowali się rozcinaniem górnej ramy przy przedniej części drzwiczek kierowcy oraz zdzieraniem dachu, dzięki czemu mogliby się dostać do ofiar na przednich siedzeniach. Kierowca wraka nadal żył, choć straszliwie krwawił, gdy dwaj sanitariusze delikatnie podnieśli go z fotela i natychmiast położyli na noszach, gdzie przypięli go pasami i unieruchomili mu szyję. Był to tęgawy Latynos, który stękał i ciągle powtarzał:
– Los nińos… los ninos…
Jadąca obok niego żona nie żyła. Prawdopodobnie nie zapięła pasów i zwinęła się w pozycję embrionalną na siedzeniu pilota. Darwin na pierwszy rzut oka ocenił, że przyczyną śmierci kobiety był wstrząs psychiczny spowodowany uderzeniem, a nie wgniecenie dachu, jako że ten obniżył się jedynie do poziomu zagłówków z przodu samochodu.
Ratownicy podwoili wysiłki, próbując jak najszybciej zdjąć z pontiaca ostatniego mercedesa, a następnie zerwać do końca dach i dostać się tylnych siedzeń. Bagażnik był potężnie wgnieciony, a tylne ramy drzwiczek praktycznie nie istniały. Kiedy dźwig podniósł ostatniego mercedesa, którego bezceremonialnie zrzucono w trawę, stało się oczywiste, że pod wpływem straszliwego ciężaru spadających samochodów tył firebirda został zmiażdżony aż do poziomu siedzeń. Wszystkie opony pontiaca były przebite i spłaszczone. Jeden sanitariusz nadal był na czworakach, ciągle krzycząc słowa pocieszenia do ofiar na tylnym siedzeniu – nawet gdy strażacy niemal całkowicie zerwali uszkodzony dach, resztę usiłując odwinąć niczym wieczko puszki sardynek.
– Przez pierwsze mniej więcej dwadzieścia minut dobywały się z pojazdu liczne krzyki i płacz – zwierzył się Darowi cicho sierżant. – Od kilku minut nic… cisza.
– Może to żona łkała – podsunął Stewart.
Cameron potrząsnął głową. Zdjął policyjną czapkę i wytarł z potu wewnętrzny pasek daszka.
– Zginęła podczas uderzenia. Kierowca… ojciec… chyba tylko jęczał. Krzyki pochodziły od… – Przerwał, kiedy potężne szczypce zerwały resztki dachu pontiaca wraz ze zmiażdżoną klapą bagażnika.
Dwoje dzieci leżało na podłodze firebirda, poniżej zgniecionego dachu. Oboje nie żyli. Dziewczynka i jej mały braciszek byli poranieni i posiniaczeni, chociaż żadne z przecięć czy innych obrażeń nie wyglądało na śmiertelne. Sanitariusze wytarli starannie ciała z krwi, a wtedy Minor zobaczył, że chłopiec i dziewczynka mieli mocno spuchnięte twarze. Oczy małej nadal były otwarte, bardzo szeroko otwarte. Dar zorientował się natychmiast, że dzieci przeżyły uderzenie przez naczepę, potem jednak udusiły się pod ciężarem przyciskających ich do podłogi mercedesów. Nieżyjący chłopczyk nadal rozpaczliwie trzymał prawą rękę starszej siostry. Jej lewą rękę i ramię pokrywał świeży gips.
Twarze obojga dzieci były niebieskie i obrzmiałe.
– O kurwa – mruknął szeptem sierżant Cameron. Słowo zabrzmiało jak osobliwa modlitwa.
Ambulans z rannym kierowcą firebirda odjechał na sygnale. Ekipa ratownicza rozpoczęła akcję wydobywania zwłok.
– Jest też niemowlę – oświadczył tępo Minor.
Lawrence i ludzie z CHP spojrzeli na niego niemal równocześnie.
– Spotkałem tę rodzinę zaledwie dwa dni temu w Centrum Medycznym Hrabstwa Los Angeles – wyjaśnił Dar. – Było z nimi niemowlę. Musi gdzieś tam leżeć.
Sierżant kiwnął głową jednemu z przedstawicieli stanowej policji drogowej, który podniósł krótkofalówkę i coś do niej mówił.
Stewart, Darwin i Paul Cameron obeszli tył pontiaca.
– O cholera – mruknął ten ostatni. – Niech ich diabli. Niech ich szlag. Cholera jasna.
W nieco zmiażdżonym bagażniku firebirda Minor dostrzegł trzy worki z piaskiem i dwa zapasowe koła z obręczami i całkowicie napompowanymi oponami. Wszystko razem bez wątpienia stanowiło zabezpieczenie tylnej części na wypadek zderzenia. Była to standardowa ochrona, której używano w przypadku sfingowanych wypadków z zajeżdżaniem drogi, a równocześnie gwarancja naganiacza wobec kaptowanych kierowców, prowokujących wypadek, a następnie występujących o odszkodowanie. Dzięki tym zabezpieczeniom nieszczęśnicy zapewne wierzą, że nikomu się nic nie stanie, a oni sami po prostu wystąpią do firmy ubezpieczeniowej o wielką rekompensatę i będą sobie spokojnie i dostatnio żyli w los Estados Unidos. [(hiszp.) – Stany Zjednoczone.]