Литмир - Электронная Библиотека

Dwa miesiące po kraksie Minor przeczytał na ostatnich stronach miejscowych gazet, że kierującą autokar uznano winną lekkomyślności podczas jazdy i spowodowania w ten sposób niepotrzebnej śmierci aż siedmiu osób. Kobieta otrzymała rok w zawieszeniu i dożywotnio odebrano jej zawodowe prawo jazdy kategorii B. Żadna ze stacji telewizyjnych czy dzienników Los Angeles, które nazwały wcześniej tę samą osobę „niedocenioną bohaterką”, nie omówiła szerzej końcowego aspektu tej historii. Wszędzie pojawiły się jedynie krótkie wzmianki – być może z powodu zakłopotania początkowym entuzjazmem.

***

Darwin Minor dotarł na miejsce katastrofy z wyłączonymi przednimi światłami; zrobiło się już wystarczająco jasno. Cameron stał w pewnej odległości od miejsca wypadku, nieco mniej niż półtora kilometra od punktu, w którym kanion przechodził w pustynię. Kręta, stroma droga wyglądała w tym momencie jak prawdziwy symbol śmierci drogowej – samochody patrolowe CHP parkowały na poboczu, błyskały światła, wokół ustawiono pachołki, funkcjonariusze drogówki dyrygowali ruchem. Dar dostrzegł też dwa ambulanse i krążący w powietrzu helikopter. Tak, było tu wszystko… oprócz wraków.

Zignorował machającego pałką policjanta i zaparkował na szerokim poboczu po prawej stronie, gdzie stały oficjalne pojazdy rozmaitych służb. Pulsujące czerwone i niebieskie światła zabarwiały co chwilę ściany kanionu. Patrolowy wielkimi krokami podszedł do acury.

– Hej, panie! Nie wolno się tu zatrzymywać. To jest miejsce wypadku.

– Posłał po mnie sierżant Cameron.

– Cameron? – Funkcjonariusz nadal wydawał się zdenerwowany brakiem szacunku Dara dla jego autorytetu. – Po co? Pan z Wydziału Ruchu Drogowego? Mogę zobaczyć jakiś dowód tożsamości?

Minor potrząsnął głową.

– Proszę po prostu powiedzieć sierżantowi Cameronowi, że przyjechał Darwin Minor.

Patrolowy obrzucił go groźnym spojrzeniem, wyciągnął jednak zza paska radio, odszedł kilka kroków na bok i połączył się przez krótkofalówkę. Dar czekał. Nagle zdał sobie sprawę, że wszyscy funkcjonariusze policji stoją na poboczu cały czas z zadartymi głowami i wpatrują się w ścianę kanionu. Wysiadł z acury i też zerknął na czerwoną skałę. Kilkaset metrów wyżej, na rozległej półce skalnej, wśród oślepiających świateł dostrzegł pracujących ludzi i działające maszyny. Nie zauważył żadnej drogi ani szlaku do tego stromego urwiska z położonego kilkaset metrów wyżej szczytu, żadna ścieżka nie prowadziła też w dół. W tej samej chwili z występu skalnego wzniósł się mały, zielonobiały helikopter, po czym opadł powoli na podłoże kanionu.

Na widok maszyny, lądującej na oczyszczonym terenie pobocza, Minorowi aż zrobiło się słabo. „LHO” – pomyślał. Tak je nazywali wiele lat temu w Wietnamie. LHO, czyli Lekki Helikopter Obserwacyjny. Dar przypomniał sobie, że oficerowie uwielbiali nimi latać. Teraz używała ich drogówka i inne służby policyjne. To był prawdopodobnie hughes 55.

– Darwinie! – Sierżant Cameron i jakiś inny policjant patrolowy wyskoczyli z helikoptera i na wpół kucając, wybiegli spod wirujących łopat.

Paul Cameron był mniej więcej w jego wieku, a zatem miał pod pięćdziesiątkę. Był wielkim Murzynem o potężnej piersi i nosił starannie przystrzyżony wąsik. Minor wiedział, że Cameronowi zostało jeszcze trochę do emerytury, gdyż późno zaczął policyjną karierę. Wcześniej służył w marines, gdzie trafił, gdy Darwin stamtąd odchodził.

Sierżantowi towarzyszył młody policjant – biały dwudziestokilkulatek o twarzy dziecka i ustach przywodzących na myśl Elvisa Presleya.

– Doktor Darwin Minor, a to patrolowy Mickey Elroy. Właśnie o tobie mówiliśmy, Dar.

Młody funkcjonariusz popatrzył na Darwina z ukosa.

– Naprawdę jest pan doktorem?

– Tak, choć nie doktorem medycyny, lecz fizyki.

Patrolowy Elroy zadumał się nad tym stwierdzeniem, tymczasem Cameron spytał:

– Gotów jesteś polecieć i obejrzeć łamigłówkę, Dar?

– Chodźmy – nawet nie starał się ukryć braku entuzjazmu.

– Podobno nie lubisz latać. To prawda? – Głos sierżanta miewał tylko dwa odcienie: rozbawienia albo obrazy. Teraz brzmiał wesoło. – Hej, ale z drugiej strony masz przecież licencję pilota, zgadza się, Dar? Lubisz wyłącznie szybowce czy coś w tym rodzaju?

– Po prostu nie lubię latać jako pasażer – uściślił Minor, tym niemniej wziął z acury torbę z aparatem i podążył za funkcjonariuszami do helikoptera. Cameron usiadł na przednim siedzeniu drugiego pilota, więc Darowi i młodemu patrolowemu pozostała jedynie tylna ławka. Usiedli i zapięli pasy.

„Kiedy ostatnim razem leciałem jedną z tych cholernych maszyn – pomyślał Dar – był to sea stallion wzlatujący nad wietnamski reaktor w Dalat”.

Pilot sprawdził, czy wszyscy są przypięci, przekręcił jeden drążek sterowniczy i pociągnął w górę drugi. Mały helikopter poderwał się, zawirował, następnie przechylił do przodu, wznosząc się równocześnie na wysokość wylotu z kanionu. Tu maszyna szarpnęła w tył, przez minutę krążyła nad szeroką, porośniętą bylicą półką skalną, w końcu osiadła na niej ostrożnie; obracające się wirniki znajdowały się nie więcej niż sześć metrów od pionowej ściany skalnej.

Dar wysiadał na drżących nogach. Zastanowił się, czy zamiast wracać helikopterem na autostradę, mógłby poprosić Camerona o zgodę na opuszczenie się po ścianie kanionu na linie.

– Czy to prawda, co mówi sierżant o panu w związku z wahadłowcem kosmicznym? – spytał patrolowy Elroy, lekko wydymając wargi w stylu Elvisa.

– A co mówi? – odpowiedział pytaniem Minor, po czym przyklęknął i przykrył uszy, gdyż helikopter właśnie startował.

– Że pan podejrzewał tę tragedię. Chodzi mi oczywiście o Challengera… Miałem dwanaście lat, kiedy eksplodował.

Darwin potrząsnął głową.

– Nie, byłem tylko zwyczajnym przedstawicielem NTSB w komisji dochodzeniowej.

– Zwyczajnym przedstawicielem, którego NASA wywaliła z hukiem – dodał Cameron, naciągając na głowę wojskowy kapelusz i zapinając pasek pod brodą.

Elroy wyglądał na zaintrygowanego.

– Za co pana wylali?

– Bo im powiedziałem coś, czego nie chcieli słyszeć – odparował Dar. Stojąc na skalnym występie, widział lej w całej okazałości. Otwór miał nieco ponad dziewięć metrów szerokości i mierzył może metr w najgłębszym punkcie. Cokolwiek tu spadło, wybuchło i spłonęło przy wewnętrznej ścianie skalnej, wzniecając przy okazji mały ogień w trawie i bylicy, które rosły wzdłuż występu. Mniej więcej tuzin osób z CHP i techników stało lub kucało w pobliżu krateru albo w nim.

– Czego nie chcieli usłyszeć? – spytał Elroy, spiesząc za Minorem.

Darwin stanął na krawędzi leju po wybuchu.

– Ze astronauci Challengera zginęli dopiero podczas eksplozji – odparł, nie skupiając się szczególnie na odpowiedzi. – Wyjaśniłem, że ludzkie ciało to zdumiewająco elastyczny organizm, toteż moim zdaniem siedmioro astronautów żyło aż do czasu, w której ich kabina uderzyła o powierzchnię oceanu. Spadali dwie minuty i czterdzieści pięć sekund. Chłopak zastygł.

– Jezu Chryste – bąknął w końcu. – To chyba nieprawda, co? Nigdy o tym nie słyszałem. Chciałem powiedzieć, że…

– O co chodzi, Paul? – przerwał Dar. – Wiesz, że już się nie zajmuję katastrofami lotniczymi.

– Wiem – przyznał Cameron, błyskając w uśmiechu mocnymi białymi zębami. Kucnął, zaczął grzebać w spalonej trawie i po chwili rzucił Darowi nadpalony kawałek metalu. – Potrafisz to zidentyfikować?

– Klamka – odrzekł Darwin – od chevroleta.

– Tamci faceci uważają, że to chevrolet el camino z 1982 roku – wyjaśnił sierżant, wskazując techników pracujących w tlącym się jeszcze dole.

Minor spojrzał na pionową ścianę skalną po prawej stronie i setki metrów autostrady pod nią.

– To miło – mruknął. – Nie przypuszczam, żeby mogli znaleźć ślady opon na szczycie urwiska.

– Na pewno nie, to lita skała – zgodził się Cameron. – Nie ma tam zresztą żadnej drogi.

– Kiedy doszło do wypadku?

– W nieokreślonym momencie minionej nocy. Około drugiej rano ktoś zgłosił nam ogień.

– A wy od razu przyjechaliście.

– Musieliśmy. Początkowo chłopcy z CHP myśleli, że chodzi o samolot wojskowy.

Dar kiwnął głową i podszedł do żółtej taśmy otaczającej dół w ziemi.

– Dużo skorup. Coś nie należącego do el camino?

– Szczątki ludzkie – odparł sierżant ze smutnym uśmiechem. – Jedna osoba, jesteśmy tego niemal pewni. Prawdopodobnie mężczyzna. Wiesz, ciało jest trochę porozrzucane po upadku i eksplozji. Hm… znaleźliśmy też fragmenty aluminium i innego stopu, które nie mają raczej nic wspólnego z chevroletem el camino.

– Drugi pojazd?

– Tak podejrzewają technicy. Albo może części czegoś, co znajdowało się w samochodzie.

– Ciekawe – zadumał się Minor.

Patrolowy Elroy nadal popatrywał podejrzliwie, jakby sierżant chciał sobie z niego zażartować, podsuwając mu Darwina.

– I naprawdę jest pan tym facetem, na cześć którego ustanowiono Nagrodę Darwina?

– Och nie – zaprzeczył Dar. Chodził wokół leja, starając się nie zbliżać do krawędzi urwiska. Nie lubił wysokości. Niektórzy ludzie z Wydziału Ruchu Drogowego kiwali mu głowami i witali się. Minor wyjął aparat z torby i zaczął patrzeć przez obiektyw pod różnymi kątami. Wschodzące słońce lśniło w wielu tysiącach kawałków rozrzuconego i osmalonego metalu.

– A co to takiego? – spytał Elroy – Nigdy wcześniej nie widziałem takiego aparatu.

– Cyfrowy – odburknął Dar, skończył robić zdjęcia i kręcić wideo, po czym ponownie spojrzał w dół autostrady. Widoczne z góry wejście do kanionu znajdowało się w jednej linii z jezdnią biegnącą na wschód do Borrego Springs. Minor spojrzał na mały ekran cyfrówki, pstryknął kilka fotek otoczenia, a następnie nakręcił kawałek autostrady, pustyni i krateru.

– No cóż, skoro Nagrody Darwina nie ustanowiono na pańską cześć – naciskał patrolowy – na czyją ją nazwano?

– Karola Darwina – odparł Minor. – Słyszałeś o teorii, według której przetrwają najlepiej przystosowani? – Młokos popatrzył tępo. Dar westchnął. – Społeczność śledczych oficerów ubezpieczeniowych przyznaje nagrodę osobie, która w danym roku odda rodzajowi ludzkiemu największą przysługę poprzez usunięcie swojego DNA z puli genowej – zażartował.

5
{"b":"96997","o":1}