– Sądzisz, że ten facet jest szefem Pięciu Rodzin, droga oficer śledcza? Że tę działalność po prostu wcisnął między swoją praktykę prawniczą, pisanie książek, cotygodniowy program w CNN, liczne wystąpienia publiczne, krótkie wizyty w „Nightline” i „Good Morning America”, działalność charytatywną i noce z tą piękną latynoską panną młodą?
– Och, nie wściekaj się – mruknęła Sydney.
– Dlaczego nie, do diabła? Na pewno wiedziałaś, że widział wcześniej moją animowaną rekonstrukcję tamtego wypadku.
– Tak.
– Więc po cholerę zaciągnęłaś mnie tam, do niego? Chciałaś się na niego pogapić? I chciałaś, żeby on mógł sobie obejrzeć mnie? Na wypadek gdyby był szefem szefów? Pewnie, niech mi się dobrze przyjrzy, wtedy będzie wiedział na pewno przeciwko komu wysłać następnym razem zabójców.
– To nie tak, Darwinie…
– Cholera! – odwarknął Minor.
Przez pewien czas jechali w milczeniu.
– Jeśli ten spisek jest tak rozległy, jak podejrzewam… – zaczęła Sydney.
– Nie wierzę w spiski – przerwał jej. Kobieta zerknęła na niego. – Wierzę jednak w szkodliwe instytucje – podjął. Starał się panować nad gniewem, lecz nie potrafił używać delikatniejszych słów. – Wierzę w Cosa Nostrę, w producentów gównianych samochodów, w złych ludzi, takich jak sprzedawcy papierosów i te dupki, które każą podawać dziecku z Trzeciego Świata mleko w proszku, a później dziecko umiera z powodu biegunki wywołanej brudną wodą, w której matka rozpuściła proszek… – Przerwał i wziął głęboki wdech. – Ale w spiski… nie, w spiski nie wierzę. Spiski kojarzą mi się z kościołami albo innymi podobnymi im organizacjami. Im bardziej rosną, tym bardziej ich przedstawiciele głupieją. Prawo odwrotnego współczynnika inteligencji.
– Skoro spiski nie istnieją, jak inaczej nazwiesz tego typu sprawy, Dar?
– Co za różnica?
– Och, po prostu jestem ciekawa.
Głos Syd był teraz monotonny i pozbawiony emocji.
– No cóż, pomyślmy – zadumał się Minor, wpatrując się w pojazdy powoli sunące przed nimi w korku, rzędy samochodów osobowych i półciężarówek przemieszczających się z prędkością szesnastu kilometrów na godzinę. – Wierzę w entropię. I w nieograniczone połacie ludzkiej perwersji, a także głupoty. I w to, że czasem te trzy elementy łączą się z sobą i mamy na przykład pewien piątek w Dallas, w stanie Teksas, gdy jakiś dupek nazwiskiem Lee Harvey Oswald, który nauczył się dobrze strzelać w marines, może przez sześć sekund trzymać na celowniku człowieka i te sześć sekund wykorzystuje na strzał… – Zamilkł. „O czym ja, do ciężkiej cholery, gadam?” – zastanowił się. Czyżby zdenerwowała go arogancja Dallasa Trace’a? Albo smród śmierci, który panował w szpitalu? A może po prostu oszalał?
Po kilku minutach ciszy Sydney spytała:
– I w krucjaty też nie wierzysz?
Przyjrzał jej się bez słowa. W tym momencie była dla niego całkowicie obcą osobą na pewno nie tą samą istotą której towarzystwo i riposty tak bardzo mu odpowiadały podczas kilku ostatnich dni…
– Krucjaty zawsze się kończą poświęceniem niewiniątek – odparował szorstko. – Tak jak te pierwsze, które miały na celu uwolnienie Ziemi Świętej. Prędzej czy później dochodzi do czegoś w rodzaju dawnej krucjaty dziecięcej i maluchy trafiają na pierwszą linię.
Kobieta zmarszczyła brwi.
– O co się tak wściekasz, Dar? Mówisz o Wietnamie? Czy też o swojej pracy dla NTSB? O Challengerze? Co my mamy…
– Mniejsza o to – odciął się Minor. Nagle poczuł straszliwe zmęczenie. – Wiesz, w Wietnamie chrząknięcia wystarczały za całą odpowiedź. – Sydney zapatrzyła się na korek samochodowy. – Nieważne, co się zdarzyło – dodał – piechurzy uczyli się mówić: „Pieprzyć to. To bez znaczenia. Ruszamy”.
Samochody zatrzymały się. Taurus Sydney również stanął. Kobieta przyglądała się Minorowi, a w jej oczach było coś jeszcze poza gniewem.
– Nie możesz opierać na czymś takim swojej filozofii. Nie możesz żyć w taki sposób.
Darwin wytrzymał jej spojrzenie i dopiero kiedy odwróciła wzrok, zdał sobie sprawę z tego, jak gniewnie na nią patrzył.
– Mylisz się – powiedział. – To jest jedyna filozofia, która pozwala przeżyć.
Wjechali do San Diego w absolutnej ciszy. Kiedy znaleźli się przy hotelu Sydney, ta powiedziała:
– Zawiozę cię na wzgórze do twojego mieszkania.
Dar potrząsnął głową.
– Idę stąd do Centrum Sprawiedliwości. Dziś po południu mają mi oddać acurę i spotykam się tam z mechanikiem.
Syd zatrzymała samochód i kiwnęła głową. Obserwowała go, jak wysiadał. W końcu stanął na krawężniku.
– Nie zamierzasz mi dalej pomagać w śledztwie, prawda? – spytała w końcu.
– Nie – odparł Minor.
Sydney skinęła głową.
– Dzięki za… – zaczął Darwin. – Dzięki za wszystko.
Odszedł, nie odwracając się za siebie.