Литмир - Электронная Библиотека

Rozglądając się stale, dzięki czemu nie tracił z oka innych szybowców i motoszybowców (widział zresztą tylko kilka daleko na wschodzie), Dar odszukał wznoszące prądy termiczne, pochodzące od skierowanych na wschód zboczy pogórza, nagich skał, a nawet dachów grupki znajdujących się poniżej domów. Ponad sześćset metrów ponad solo, bliżej Mount Palomar, krążył leniwie duży jastrząb wykorzystujący mocny prąd termiczny. Teraz na wschodniej stronie gór pojawiły się nieliczne obłoki, a na zachodnim zboczu Mount Palomar Minor dostrzegł gnaną fenem ścianę ciężkich chmur, których część przesuwała się za szczyt. Dalej, na zachodzie widział wielką, czarną warstwową chmurę deszczową oraz kłębiasto-warstwowe stratocumulusy; nad wybrzeże nadchodziła burza. Burza go nie martwiła. Miał plan kontynuować lot podstawowy, wzbogacony o obroty i wznoszenia na górskich prądach termicznych, aż będzie na bezpiecznej wysokości dwóch i pół tysiąca metrów, a potem chciał się zmierzyć ze strefami noszenia i opadania, które znalazł na stronie zawietrznej dużych szczytów. Manewry te, nazywane szybowaniem falowym, wymagały nieco więcej doświadczenia i talentu niż proste latanie na prądach.

Minął pasmo górskie, znalazł silniejsze prądy termiczne na zalanych słońcem płytach skalnych, wzniósł się nieco, po czym gwałtownie opadł znów wraz z wiatrem ku wschodowi, wreszcie wykorzystał efekt Venturiego, wzniósł się i poszybował wśród szczelin między niższymi wierzchołkami, rozglądając się potem za kolejnym prądem termicznym. Szukanie punktów anabatycznych i prądów na wschodnim stoku oznaczało lot w odległości sześćdziesięciu, a nawet trzydziestu metrów od stromych zboczy, czasami jeszcze mniejszej. Porastające te zbocza wysokie daglezje zielone i sosny żółte wydawały się bardzo bliskie za każdym razem, gdy Dar leniwie przechylał szybowiec w prawo i w górę; wariometr wskazał wznoszenie w metrach na sekundę. Spojrzał przez lewe ramię za siebie, na pasmo, które właśnie minął, i dostrzegł tam trzy jelenie przebiegające spokojnie pagórek. Wokół siebie słyszał jedynie cichy szum wiatru muskającego osłonę kabiny i aluminiowy kadłub. Poranne słońce grzało coraz goręcej i Darwin rozsunął leciutko pleksiglasowe okienka po lewej i prawej, a wtedy poczuł ciepło wznoszących go wiatrów. Wyczuł też drobny spadek osiągów związany z zakłóceniem przepływu powietrza nad osłoną kabiny.

Przeleciał nad ostatnimi stromymi grzbietami przed poważnymi szczytami górskimi, zbliżając się do nich wraz z wiatrem, czyli bardzo szybko. Nabrał też dodatkowej wysokości, niemniej jednak przez cały czas gotów był do nagłego przechyłu, zwrotu i ucieczki, jeśli tylko lot w zstępujących prądach powietrza okaże się dla niego zbyt trudny. Zawsze udawało mu się minąć grzbiet wzgórza – czasami zaledwie dziesięć czy dwanaście metrów nad tym czy innym skalnym szczytem lub wierzchołkami sosen – później zaś wznosił się i szybował ku następnemu. Tym razem także trafił na zachód od linii wysokich wzgórz, ponad tysiąc osiemset metrów nad powierzchnią doliny i zbliżał się do zbocza Mount Palomar, odchylając się na boki wobec coraz silniejszych wiatrów. Planował wzniesienie z równoczesnym podejściem. Poprzez chmury soczewkowe w kształcie latających spodków, które wyglądały jak sterta ułożonych na półce półmisków, zobaczył strefę wzniesień.

Spojrzał przez ramię, zanim zaczął skręt pod kątem dwustu siedemdziesięciu stopni. Dzięki temu zwrotowi zyskał nieco wysokości i zupełnie nieoczekiwanie zauważył inny szybowiec, który nadlatywał z góry po prawej stronie. Piloci wyczynowych szybowców nie lubili latać w formacjach, gdyż groziło to poważnymi, niebezpiecznymi kolizjami w powietrzu, toteż pojawienie się tej maszyny tak blisko solo naprawdę zaszokowało Darwina. Coś takiego było niezwykłe, a może nawet nieuprzejme ze strony tamtego pilota. Szczególnie że cała przestrzeń powietrzna wokół niego miała być dzisiaj pusta.

Kiedy jednak błękitnobiały szybowiec podleciał jeszcze bliżej, Dar natychmiast zidentyfikował go jako twin astira Steve’a: ładny, dwumiejscowy szybowiec, którym właściciel portu latał z klientami, jednych szkoląc, innych po prostu zabierając na krótkie wycieczki. Chwilę później na siedzeniu obok Steve’a Minor rozpoznał Syd.

Przez sekundę czuł rozdrażnienie, ale zaraz odprężył się i poluźnił rękę, którą ściskał drążek sterowniczy. Dzień był prawdziwie piękny. Skoro Sydney chciała się przelecieć, czyż mógł jej tego zabronić?

Tyle że twin astir Steve’a zbliżał się coraz bardziej, kołysząc skrzydłami. Kołysanie skrzydłami stanowiło sygnał używany podczas holowania powietrznego i oznaczało „zwolnij zaczep”, ale Darwin nie miał pojęcia, o czym Steve chciał go teraz poinformować. Szybowce leciały naprzeciwko siebie, końcówki skrzydeł dzieliła odległość zaledwie dziesięciu metrów. Oba wznosiły się szybko, wykorzystując falę znad Mount Palomar.

Syd dawała Darowi jakieś znaki. Trzymała w ręce telefon komórkowy, udawała, że mówi coś do słuchawki, po czym wskazała za siebie, na dolinę Warner Springs.

Minor kiwnął głową. Steve oderwał się jako pierwszy, przyspieszył nad pogórzem, a następnie najprostszą drogą skierował się ku lądowisku. Darwin leciał kilkaset metrów za nim. Gdy wyleciał z obszaru wzgórz i znalazł się nad rozległą doliną, poszybował za twinem astirem do zwykle używanego, południowego punktu wlotowego portu Warner Springs. Widząc, że druga maszyna opada ze wschodnim wiatrem, opadł na dwieście kilkanaście metrów nad ziemię, na wysokości stu dwudziestu metrów skręcił na północ, przez chwilę obserwował Steve’a lądującego gładko na trawie, na prawo od asfaltowego pasa, a w końcu wybrał odpowiedni punkt na wyrównanie przed przyziemieniem i sam zaczął opadać – jakieś czterdzieści pięć metrów za tamtym.

Wiatr był teraz porywisty, lecz Dar leciał w dół równo, utrzymując podczas końcowego podejścia równomierną prędkość. Kolorowy sznurek trzepotał, sugerując minimalną prędkość przeciągnięcia, a także wskazując szybkość wiatru, która wynosiła obecnie około dwunastu węzłów.

Steve wybrał dość stromy kąt zejścia, Dar poszedł w jego ślady. Dzięki użyciu spojlerów i klap zachował właściwą ścieżkę schodzenia, przez chwilę sunął na torze idealnie równoległym do powierzchni, na wysokości dokładnie trzydziestu centymetrów. W ostatnich sekundach przed osadzeniem maszyny poczuł lekki wiatr boczny. Za pomocą drążka sterowniczego wyrównał dziób czeskiego solo i wreszcie osiadł tak delikatnie, że ledwie wyczuł kontakt kół z podłożem. Skupił teraz uwagę na sterze, łagodnie hamując na porośniętym krótką trawą pasie, aż w końcu zatrzymał się gładko niecałe dwa metry za twin astirem Steve’a. W kilka sekund otworzył osłonę kabiny, zdjął spadochron i odpiął pasy. Sydney już ku niemu biegła.

– Dzwonił Dickweed – zawołała, zanim Dar zdążył się odezwać. – Jorge Murphy Esposito nie żyje. Jeśli się pospieszymy, może zdołamy dotrzeć na miejsce zbrodni, zanim inni je zadepczą.

***

Kiedy przyjechali na miejsce wypadku w południowej części San Diego, intensywnie padało. Postanowili zabrać z sobą bagaże, dokumenty i kasety wideo, więc stracili nieco czasu na powrót do domku, pakowanie, załadunek i dokładne zamknięcie wszystkich drzwi. Jechali do miasta szybko, ale gdy dotarli na teren budowy, ciało Esposito zabrał już koroner, a miejsce wypadku otaczała żółta taśma policyjna. Wokół kręciło się jeszcze kilku mundurowych i techników.

Ludźmi dowodził kapitan Frank Hernandez, który również uczestniczył w środowym spotkaniu w biurze Dickweeda. Był to mężczyzna o interesującej twarzy, niski, lecz mocno zbudowany – z lekką nadwagą, chociaż sprężysty i zawsze wyprostowany. Nie marnował na głupców ani słów, ani czasu. Darwin wiedział od Lawrence’a, i nie tylko od niego, że Hernandez jest uczciwym policjantem i doskonałym dochodzeniowcem.

– Co tu robicie oboje? – spytał kapitan Dara i Syd, którzy przebijali się w ulewnym deszczu ku owiniętemu żółtą taśmą załamanemu podnośnikowi nożycowemu.

– Telefonowali z biura prokuratora okręgowego – wyjaśniła Sydney. – Esposito był potencjalnym świadkiem w naszym śledztwie.

Hernandez odchrząknął i nieznacznie się uśmiechnął, słysząc słowo „świadek”.

– Rozumiem pani zainteresowanie panem Esposito, główna oficer śledcza – stwierdził. – Był na pewno najlepszym z tutejszych ubezpieczeniowych naganiaczy.

Syd pokiwała głową i przyjrzała się podnośnikowi nożycowemu. Ciężka platforma wznosiła się na wysokość dziesięciu metrów. Teraz podtrzymywały ją lewarki po obu stronach. Podczas gdy wszędzie wokół ziemia była błotnista, pod samym urządzeniem wydawała się niemal zupełnie sucha – z wyjątkiem widocznych tam plam krwi, kawałków mózgu i śladów jakiegoś ciemniejszego płynu. Drobinki i krople substancji mózgowej znajdowały się także na ścianie z pustaków za podnośnikiem.

– Jest pan tutaj, kapitanie, ponieważ podejrzewacie zabójstwo? – spytała kobieta Hernandeza.

Mężczyzna wzruszył ramionami.

– Mamy świadków, którzy twierdzą coś innego. – Skinął głową ku miejscu, w którym stał kierownik budowy. Mężczyzna trzymał w rękach notes i mówił coś do funkcjonariusza w mundurze. – Na terenie znajdowało się dziś tylko kilku pracowników – kontynuował kapitan. – Vargas… czyli kierownik budowy… nie widział, kiedy mecenas Esposito się zjawił, zauważył go jednakże w pewnym momencie przy podnośniku, pogrążonego w rozmowie.

– Czy rozpoznał osobę, z którą rozmawiał Esposito? – zapytała Sydney. Hernandez znów skinął głową.

– Paulie Satchel. Kiedyś tu pracował, ale później miał wypadek i pozwał firmę…

– Pozwoli pan, że wysunę odważne przypuszczenie – wtrąciła Syd. – Esposito był jego pełnomocnikiem. – Hernandez uśmiechnął się, choć w jego ciemnych oczach nie było rozbawienia. – Czy ten Satchel jest podejrzany? – spytała.

– Nie – odparł Hernandez z całym przekonaniem. – Szukamy go jedynie z zamiarem przesłuchania. Ma być po prostu świadkiem. Kierownik, to znaczy Vargas… widział Satchela, jak wychodził, jeszcze zanim zaczęło padać. A Esposito stanął pod podnośnikiem, ponieważ chciał się schować przed deszczem. Platforma podnośnika znajdowała się wówczas na wysokości trzeciej kondygnacji. Mecenas był zupełnie sam, kiedy Vargas widział go tam po raz ostatni. Potem nagle nożyce się ugięły, podnośnik załamał, a Esposito najprawdopodobniej uskoczył w niewłaściwą stronę, czyli pod ścianę… No i głowa utknęła mu w nożycach.

39
{"b":"96997","o":1}