Na salę wszedł zastępca prokuratora okręgowego i zajął krzesło u szczytu stołu. Richard Allen Weid miał ambicje politycznie, był drażliwy na punkcie swojego nazwiska, które wielu wymawiało identycznie jak „weed”, czyli chwast. Ojciec zastępcy prokuratora był sławnym sędzią, więc Richard nie zamierzał zmieniać nazwiska, zakazywał jednak ludziom nazywać się „Dickiem”, nawet częściej niż Lawrence protestował przeciwko imieniu „Larry”. Ten zakaz oczywiście obrócił się przeciwko niemu, toteż za plecami wszyscy w biurze prokuratora okręgowego, w Centrum Sprawiedliwości w San Diego i w całej południowej Kalifornii nazywali go „Dick”, a jeszcze częściej „Dickweed”.
Syd z kolei niesamowicie zaskoczyła Darwina. Okazała się kobietą niezwykle atrakcyjną, pod czterdziestkę, z lekką nadwagą, która dodawała jej wdzięku, bardzo zadbaną i dobrze ubraną. Jej mina wyraźnie sugerowała wielką inteligencję przebijającą przez spokojnie rozbawionę podejście do życia. Przypomniała Darowi pewną aktorkę charakterystyczną, którą naprawdę lubił, lecz której nazwisko zupełnie wyleciało mu w tej chwili z głowy. Przypuszczał, że wymawiała swoje nazwisko coś jak „Sydney” przez dwa igreki i że – ponieważ zajęła miejsce na końcu stołu, czyli dokładnie naprzeciwko Dicka Weida – była najwidoczniej jakąś ważną figurą w tej rozgrywce.
Zebranie rozpoczął zastępca prokuratora okręgowego Weid.
– Wszyscy wiecie, po co się dziś tutaj spotkaliśmy. Ci, którzy akurat pełnili wtedy służbę i przeoczyli wczorajsze lub dzisiejsze poranne wiadomości, powinni przejrzeć kopię oświadczenia pana Darwina Minora. Macie je przed sobą… Całość zarejestrowana jest też na kasecie.
„Cholera” – pomyślał Dar, gdy asystent asystenta przyniósł z kąta standardowy magnetowid i stary monitor, stawiając je na honorowym miejscu tuż obok krzesła Weida. Asystent włożył do magnetowidu kasetę, a zastępcy prokuratora okręgowego wręczył pilota.
Darwin nie widział jeszcze wczorajszego nagrania dokonanego przez Kanał 5. Teraz oglądał nakręconą pogoń: od wyjazdu z międzystanowej, przez jazdę krętą drogą w górę, ponad Lake Elsinore, aż po zadziwiającą końcówkę, gdy w helikopter „Wiadomości”, unoszący się trzydzieści metrów nad tarasem restauracji Lookout, o mało nie uderzył przelatujący mercedes E 340. Można było odnieść wrażenie, że samochód szuka u hałasującej maszyny schronienia. Na szczęście zastępca prokuratora okręgowego Weid znacząco przyciszył dziką narrację reporterów. Kamera telewizyjna ze wszystkimi szczegółami pokazała twarze obu zabójców (ponieważ obaj pchali się do okna od strony kierowcy, jak gdyby chcieli się przez nie wydostać i wskoczyć do helikoptera) i Dar wyraźnie zobaczył wargi snajpera poruszające się w krzyku. Słów nie słyszał.
Kiedy mercedes spadł, znikając z pola widzenia, pilot maszyny Kanału 5 natychmiast wprowadził helikopter w spiralne nurkowanie, dzięki czemu ustabilizowana żyroskopowo kamera mogła nieczule nakręcić cały upadek samochodu, aż uderzył dachem w stok, przynajmniej sto pięćdziesiąt metrów pod tarasem Lookout, odbił się od zbocza, a następnie osunął wśród drzew i krzewów o kolejne trzydzieści metrów. Karoseria auta pozostawała przez cały czas zdumiewająco nietknięta, lecz na bok wylatywały koła, zderzaki, lusterka, osie, tłumik, kołpaki, przednia szyba, elementy zawieszenia, katalizator, a także ludzie. W końcu wrak zniknął we własnej chmurze kurzu, gruzu i zgniecionych drzew w stromym wąwozie na ścianie urwiska.
Zastępca prokuratora okręgowego Weid wdusił przycisk powolnego cofania nagrania i szczątki auta na ekranie zaczęły się ponownie składać w całość. Przez chwilę mercedes unosił się w powietrzu, a wtedy Weid wcisnął pauzę, zatrzymując obraz na twarzach dwóch mężczyzn, z których jeden jawnie coś wrzeszczał, najprawdopodobniej błagając o pomoc lecących helikopterem reporterów. Dar kątem oka dostrzegł, że głowy wszystkich osób w sali odwracają się ku niemu – nawet głowy Lawrence’a i Trudy – i poczuł wagę ludzkich spojrzeń. Przez głowę przemknęło mu pytanie: „Czyżby nie uratowały ich poduszki powietrzne?”, postanowił jednak zachować milczenie i dlatego nie wyraził swych wątpliwości głośno. Zresztą, co było widać na taśmie, do momentu „lotu” mercedesa trzy z czterech przednich poduszek powietrznych najpierw się otworzyły, a potem pękły, toteż przód części pasażerskiej wyglądał żałośnie – jak pomieszczenie wyłożone ogromnymi, wiotczejącymi prezerwatywami. Dwaj mężczyźni zatem na pewno zginęli, ich śmierć zaś spowodował właśnie on, Darwin Minor. Było mu z tego powodu ciężko na duszy, nie potrafił jednak odczuwać szczerego żalu. Zbyt dokładnie zapamiętał sobie terkot karabinu mac-10, odgłos pocisków roztrzaskujących szybę acury od strony kierowcy, a także ich świst w pobliżu głowy. Przypomniał sobie swój wczorajszy gniew, który wydawał się teraz niesamowicie odległy, choć wiedział doskonale, że gdyby ci dwaj dranie przeżyli upadek, pewnie zbiegłby z góry i roztrzaskał im łby pierwszym znalezionym przedmiotem. Nic nie powiedział, a minę zachował obojętną, dlatego w końcu ludzie siedzący przy stole odwrócili od niego wzrok.
– Zanim przejdziemy do dalszych kwestii – przerwał ostatecznie ciężkie milczenie zastępca prokuratora okręgowego – powinienem dodać, że zatrudniliśmy specjalistę ze szkoły dla głuchoniemych, który potrafi czytać z ruchu warg. Mężczyzna miał poddać analizie ostatni krzyk jednego z mężczyzn – wskazał na ekran, na którym widać było wąsatego snajpera z szeroko otwartymi ustami – niestety ustalił jedynie, że słowa wypowiedziane przez niego przypominają… hm… gave nooky. [To give nooky (ang.) – dać dupy.]
Wszyscy zagapili się bezmyślnie przed siebie z wyjątkiem Sydney, która głośno się roześmiała.
– Gawnuki - powiedziała, nadal chichocząc pod nosem. Wymówiła to słowo z akcentem. – Znaczy po rosyjsku „gówniarze”! Sądzę, że facet wyraził swoją opinię na temat dziennikarzy z Kanału 5.
– Całkiem możliwe – przyznał zastępca prokuratora okręgowego i wyłączył kasetę.
– Fakt ten potwierdzałby ustaloną przez FBI tożsamość tych dwóch mężczyzn – oświadczył przystojniak z fryzurą agenta. – Mercedes został skradziony w Las Vegas dwa dni temu. Ustaliliśmy, że obaj mężczyźni, którzy zginęli w tymże kradzionym pojeździe, to obywatele rosyjscy. Kierowca, Wasilij Plawinksy, przebywał w naszym kraju od trzech miesięcy na podstawie wizy tymczasowej. Drugi osobnik…
– Ten, który usiłował zastrzelić mojego klienta z broni automatycznej – wtrącił gładko Du Bois.
Przedstawiciel Federalnego Biura Śledczego zmarszczył brwi.
– Drugi osobnik – podjął bez komentarza – także Rosjanin, przyleciał do Stanów… przez Nowy Jork… zaledwie przed pięcioma dniami. Nazywa się Kliment Ritko.
– To może być pseudonim – zasugerował Dar.
– Dlaczego pan tak sądzi? – spytał agent specjalny FBI protekcjonalnym tonem. – W swoim oświadczeniu stwierdził pan, że nigdy wcześniej nie spotkał żadnego z tych mężczyzn. Czy teraz twierdzi pan, że wie coś na temat tożsamości jednej z dwóch… ofiar?
– Raczej niedoszłych morderców – poprawił go natychmiast W.D.D. Du Bois. – Wynajętych zabójców.
– Mówię jedynie – odparł Minor – że mężczyzna mógł się posługiwać pseudonimem, ponieważ żył kiedyś taki niesławny rosyjski malarz o nazwisku Kliment Ritko. Jego obraz z 1924 zatytułowany Powstanie przepowiedział stalinowskie rządy terroru. Ów Ritko namalował nawet Lenina, Stalina, Trockiego, Bucharina i resztę bolszewickich przywódców na krwistoczerwonym tle i w otoczeniu oddziałów żołnierzy, którzy strzelali do bezbronnych ludzi na ulicy.
Przez dobre trzydzieści sekund panowała kompletna cisza: pełne konsternacji milczenie, jak gdyby Dar nie popisał się swoją wiedzą lecz zerwał się z miejsca i nasikał na stół. Postanowił zatem nie odzywać się więcej do końca zebrania, chyba że ktoś spyta go o coś wprost. Obrócił nieznacznie głowę i zobaczył, że Sydney, kimkolwiek była, wpatruje się w niego, wyraźnie go oceniając.
– Może w tym momencie przedstawię wszystkich uczestników naszego spotkania – powiedział szybko zastępca prokuratora okręgowego, próbując znów przejąć kontrolę nad zebraniem. – Większość z państwa zna agenta specjalnego Jamesa Warrena, dowodzącego oddziałem Federalnego Biura Śledczego w San Diego. Kapitan Bill Reinhardt reprezentuje Departament Policji Los Angeles, który współpracuje przy południowokalifornijskiej operacji „Czystka”. Kapitan Frank Hernandez jest przedstawicielem naszego Departamentu Policji San Diego. Obok kapitana Hernandeza – kapitan Tom Sutton… Dziękuję ci, że się dziś zjawiłeś, Tom, chociaż przyznam, że zawiadomiłem cię w ostatniej dosłownie chwili… Wiem, że miałeś wziąć udział w konferencji w Las Vegas. Kapitan Tom Sutton jest z kalifornijskiej policji drogowej. Obok Toma siedzi szeryf Paul Fields z Hrabstwa Riverside, który wspaniale współdziałał z nami podczas tej operacji. Większość z was zna szeryfa Buzza McCalla stąd, z hrabstwa San Diego. A na końcu… witaj, Marleno… szeryf Marlena Schultz reprezentuje hrabstwo Orange. – Zastępca prokuratora okręgowego Weid zaczerpnął wielki haust powietrza, po czym obrócił się w lewo. – Niektórzy z państwa spotkali już Roberta… Boba… Boba Gaussa ze Stanowego Wydziału do Spraw Oszustw Ubezpieczeniowych. Witaj, Bob. Obok Boba siedzi pani adwokat z Waszyngtonu, Jeanette Poulsen, reprezentantka Narodowego Biura do Spraw Przestępstw Ubezpieczeniowych. Po lewej stronie pani Poulsen widzę Billa Whitneya z Kalifornijskiego Departamentu Ubezpieczeń. Za Billem zaś siedzi… hm… hm… – Weid musiał zerknąć w notatki. Była to pierwsza skaza jego wypowiedzi.
– Lester Greenspan – przedstawił się mężczyzna w zmiętoszonym ubraniu, który wyglądał na urzędnika. – Główny pełnomocnik obywatelskiej grupy o nazwie Koalicja Przeciwko Oszustwom Ubezpieczeniowym. Również przyjechałem z Waszyngtonu, oficjalnie współpracując przy południowokalifornijskiej operacji „Czystka”. Dar skrzywił się, słysząc imiesłów „współpracując”.
– Obok pana Greenspana mamy kogoś, kogo wszyscy znamy i kochamy – kontynuował zastępca prokuratora okręgowego, wyraźnie zamierzając dodać nudnemu zebraniu energii, serdeczności i humoru. – Cieszący się zasłużoną sławą wiecznie zwycięski obrońca z Los Angeles W.D.D. Du Bois.