Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Markiz doczytał wiersz do końca. Opisywał on wojnę, jaką bogini łowów wypowiedziała Kupidynowi. Był zabawny, a także pouczający. Wprawdzie Dianie udało się przepędzić posłańca miłości ze swego królestwa, ale zakochała się, zraniona jego zabłąkaną strzałą. Hrabina z pewnością doceni kunszt poety oraz wymowę wiersza.

Tak, musi dać ten wiersz do przepisania. Przy okazji powinien zachować jeden egzemplarz dla siebie. Diana West-mount była taka, jak jej poetycki odpowiednik – odważna, mądra i wyjątkowo piękna. Trzeba było wiele wewnętrznej siły, żeby się w niej nie zakochać.

Oczywiście miała też i wady. Rothgar nigdy nie spotkał osoby równie władczej i impulsywnej. To powinno wystarczyć, żeby się od niej trzymać z daleka. Tymczasem on, wciąż do niej powracał, jeśli nie dosłownie, to chociaż myślami

Jako kuzynka narzeczonej Branda, stanie się wkrótce jego daleką powinowatą.

– Człowiek rozumny unika niebezpieczeństw – powtórzył głośno jedną z maksym, którymi się kierował.

Przez chwilę bawił się pierścieniem z rubinem, zastanawiając się, czy jechać na ślub Branda. Nikt nie miałby mu za złe, gdyby się na nim nie pojawił. Wszyscy wiedzieli, żei ma na głowie mnóstwo ważnych spraw.

Jednak, z drugiej strony, była to rzadka okazja, żeby spotkać się niemal z całą rodziną. I z Dianą Westmount, dodał w myśli.

Wstał od biurka i zaczął przechadzać się po pokoju. Sprawy związane z Francją mogą poczekać. Carruthers zostanie w Londynie i w razie czego prześle mu wieścił przez posłańca. Zobaczy tylko szczęśliwy koniec przygody Branda i będzie wracał. W końcu i on przyłożył ręki do pomyślnego zakończenia tej całej historii.

Stanął przed oknem, jak zwykle, gdy miał już gotową decyzję. Pojedzie na trzy dni i, przy odrobinie szczęścia, w ogóle nie zobaczy się z hrabiną.

Rothgar wyszedł, żeby przygotować się do serii wieczornych spotkań. W głębi duszy wiedział, że trzy dni to bardzo dużo. Wystarczy, żeby spowodować nawet największą katastrofę.

Trzy dni, pomyślała Diana, nasłuchując, czy jej odźwierny nie obwieszcza trąbieniem przybycia Mallore-nów. Będą tu tylko trzy dni. Musi uważać, żeby w tym czasie unikać wszelkich starć.

W końcu usłyszała daleki sygnał. Jej serce zatrzepotało w piersi niczym ptak. Usiłowała tłumaczyć sobie, że to dlatego, iż w dawnych czasach właśnie w ten sposób zapowiadano nadciągających wrogów.

Potrzebowała chwili, żeby się uspokoić. Przecież to nie najazd, tylko zwykła wizyta. Ona będzie się zachowywać jak dama, markiz jak dżentelmen, a na koniec uścisną sobie dłonie i się rozstaną. Najchętniej na zawsze.

– Diano.

Aż podskoczyła, słysząc głos matki. Starsza pani nie traciła nadziei, że córka jednak wyjdzie za mąż. Teraz zapewne chciała zobaczyć, jak zareaguje na przyjazd Mallore-nów, a właściwie jednego z nich.

– To chyba goście weselni, Diano – powiedziała. – Nie zejdziesz ich przywitać?

– Tak, mamo.

Starsza pani uśmiechnęła się chytrze.

– Przewróciłaś zamek do góry nogami, żeby ich godnie przyjąć. Przez ostatnią godzinę stałaś i czekałaś na sygnał trąbki. A teraz zwlekasz z powitaniem. Co się z tobą dzieje?

– Nic, mamo – odparła, unikając jej wyblakłych nieco, zielonych, tak jak jej, oczu.

Matka nigdy tak naprawdę nie rozumiała jej motywów. Wydawało jej się, że panna, która nie jest ani brzydka, ani ułomna, co umożliwiałoby jej krzewienie cnoty bez wyrzeczeń, powinna w końcu wyjść za mąż. Poza tym, uważała tytularne obowiązki hrabiowskie za ciężar, a nie wyzwanie. Markiz wydawał jej się idealnym kandydatem na męża i w skrytości ducha wierzyła, że Diana w końcu go poślubi.

Nigdy w życiu! pomyślała hrabina, zbiegając po schodach.

Kiedy znalazła się na dole, przystanęła na chwilę, żeby złapać oddech. Spojrzała przelotnie do wielkiego lustra wiszącego w holu i stwierdziła, że jest zarumieniona. Najwyżej powie, że to puder.

Poprawiła jeszcze swoją bladożółtą suknię w kremowe kwietne wzory i prosty naszyjnik z pereł. Nie może zapominać, że jest damą. Włosy wydawały się w porządku, chociaż parę niesfornych kosmyków wyśliznęło się spod muślinowego czepeczka. Jednak nic nie mogła już na to poradzić.

Powozy Mallorenów zaturkotały na podjeździe i zatrzymały się na zamkowym dziedzińcu. Diana po raz kolejny przypomniała sobie ostatnie spotkanie z markizem.

Chciał wówczas porwać jej kuzynkę Rosę, a ona wraz z niewielkim oddziałem swoich ludzi zdołała mu się przeciwstawić. Nie żałowała tego, co zrobiła, chociaż Rothgar należał do najpotężniejszych osobistości w królestwie.

Ciekawe, czy zauważy, że ma na sobie tę samą suknię, co wtedy?

Markiz miał opinię bystrego obserwatora, co mogła parę razy potwierdzić. Powinien zauważyć jej strój i, co więcej, zrozumieć jego znaczenie. Wciąż była gotowa walczyć i zwyciężać. Nie miała zamiaru się poddać, mimo złożonej przez niego propozycji.

Uznała, że nadszedł odpowiedni moment, żeby powi-tac gości i podeszła do drzwi. Dwóch lokajów otworzyło je na oścież. Na zamkowym podwórzu stały aż cztery podróżne powozy. Trzy inne, z bagażami i służącymi, pojechały dalej, w stronę pomieszczeń kuchennych.

Część przybyłych już wysiadła. Wśród nich znajdowały się zmęczone dzieci, które będą wymagały dodatkowej opieki. Tylko Mallorenów stać było na równie absurdalne pomysły.

Diana uśmiechnęła się uprzejmie i już szykowała krótką przemowę powitalną, kiedy nagle zobaczyła postać wysiadającą z drugiego w kolejności powozu.

– Rosa! – krzyknęła uradowana i pospieszyła, żeby ją uściskać. Nie widziały się przez długich dziewięć miesięcy.

Dopiero po chwili przypomniała sobie o obowiązkach gospodyni i wyzwoliła ze swych objęć ukochaną kuzynkę. Podniosła chustkę do oczu, a kiedy ją opuściła, zobaczyła przed sobą rozbawionego tym, co zaszło lorda Branda Mallorena. Wysoki i przystojny, z ciemnorudymi włosami zaczesanymi do tyłu, wydawał się idealnym partnerem dla Rosy. ale to nie on wprawił ją w drżenie. To nie z jego powodu miała problemy z wysłowieniem się. Rothgar był w pobliżu. Diana czuła na sobie jego wzrok. Raz jeszcze poprawiła nerwowo suknię, która miała być jej zbroją przeciwko markizowi i powiedziała drżącym głosem:

– Witamy w Arradale.

9
{"b":"91893","o":1}