Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Tak będzie lepiej – zapewnił ją.

– No tak, to jeszcze nie zimna obojętność, ale już racjonalne zachowanie.

Wyciągnął ręce, zapraszając ją do łóżka. Położyła się obok, chociaż goły siennik nie był już tak wygodny, jak wykrochmalone prześcieradło.

– Przestań – poprosił. – Ja też tego nie chciałem. Przysunęła się i wtuliła w jego ciało.

– Jeśli teraz zaszłam w ciążę, to będę mogła jedynie skarżyć się na ślepy los – zauważyła.

Markiz pokręcił głową.

– Powstrzymaj się ze skargami chociaż parę dni – zaproponował. – Nie sądzę, żeby cokolwiek mogło się stać. – Nie wiedzieć czemu te słowa wprawiły ją w jeszcze większe przygnębienie. Czy to możliwe, żeby żałowała straconej okazji? Czyżby naprawdę chciała dać Rothgarowi dziecko? To dziecko, którego nie chciał. Którego wręcz się obawiał!

Diana westchnęła, stwierdziwszy, że powinna być racjonalna. Tak, jak Bey. Tak, jak inni ludzie. W zasadzie niemal cały świat.

Miała wrażenie, że płynie gdzieś w łóżku. Że unosi się na falach, żeglując daleko, daleko. Musi się spieszyć, żeby zdążyć przed zmrokiem. Musi uważać.

Rothgar patrzył z uśmiechem na zasypiającą Dianę. Tyle jej chciał powiedzieć, ale wciąż nie mógł znaleźć odpowiednich słów. Teraz, kiedy położył jej głowę okoloną kasztanową aureolą na poduszce, Diana wyglądała jak anioł. Czy ma prawo brukać niebiańskie istoty? W tej chwili sprawiała też wrażenie osoby całkowicie zaspokojonej i odprężonej. Z całą pewnością potrzebowała odpoczynku po tak ciężkim dniu.

Podparł się łokciem i przez dłuższy czas patrzył na nią z góry. Na pełne usta i jasną cerę, która tak bardzo kontrastowała z jego karnacją. Liczył na to, że sen przyniesie Dianie ukojenie.

Widział jej zmagania wewnętrzne.

Bez trudu zrozumiał symbolikę pierścienia.

Co dalej?

To pytanie nie dawało mu spokoju. Gdyby Diana nie należała do osób, które naprawdę cenił, nie miałby z tym problemów. Ale już rok temu zaświtało mu, że może być kimś wyjątkowym. A teraz ocaliła mu życie i nie robiła przy tym żadnego hałasu, jakby to było coś zupełnie naturalnego. Większość kobiet, które znał, zemdlałaby już na początku strzelaniny.

Diana otarła się dzisiaj o śmierć i miłość. Dwie najpotężniejsze siły tego świata. Miał nadzieję, że nie wpłynie to źle na jej stan.

Wyglądała zresztą uroczo.

Nie, nie należała do osób, które by wpadały w histerię po zabiciu człowieka, czy utracie cnoty. Jest niezwykła. Niesamowita.

To aż dziwne, że uchowała się gdzieś na północy.

Przypomniał sobie ich wcześniejszy pocałunek, a potem to, co wydarzyło się w jego sypialni i raz jeszcze spojrzał z miłością na śpiącą. To niezwykłe, że oddała mu się z taką odwagą, chociaż nie miała żadnego doświadczenia. A jak cudownie się kochali! Poznał cieleśnie wiele kobiet, ale żadna, nawet Safona, nie potrafiła być tak namiętną kochanką.

Tylko, co dalej?

Nagle zdał sobie sprawę, że tuż obok leży ktoś dla niego ważny. Zastanawiał się, jak powinien nazwać Dianę. Nie była jego żoną. Nie chciał, żeby stała się kochanką. Więc może przyjaciółką albo towarzyszką?

Safona twierdziła, że nie potrafi żyć bez rodziny. Czy Diana mogłaby mu zastąpić rodzinę? A jeśli tak, to w jaki sposób? Jednego był pewny. Jeśli jest płodna, to choćby najbardziej uważali, prędzej czy później poczną dziecko.

Rothgar skrzywił się boleśnie.

Dopiero teraz zaczął rozumieć, że lepiej było zostawić Dianę w spokoju. Mógł przecież spić ją winem, żeby uspokoić jej skołatane nerwy, a później odnieść ją z powrotem do pokoju. Nie musiał korzystać z okazji.

Co dalej? Co dalej? Co dalej?

Najgorsze było to, że w całą historię wplątali się jeszcze Francuzi. Nie dbał o własne bezpieczeństwo, ale bał się o Dianę. Być może ten, który uciekł, dobrze ją sobie zapamiętał.

Pochylił się i pogłaskał głowę leżącej. Spała jak dziecko. Nawet jedna zmarszczka nie pojawiła się na jej czole. Usta miała pełne, jakby stworzone do pocałunków.

Nie, nie, wystarczy.

Wstał z łóżka i zaczął się ubierać. Potrzebował stroju, żeby chronił go przed własnymi żądzami. Naciągnął pończochy i włożył atłasowe spodnie, których troczki związał pod kolanami. Ścisnął je mocno również w pasie, włożywszy w nie uprzednio koszulę. Podróżny surdut dopełnił stroju.

Teraz on był ubrany, a ona naga. Ta świadomość nie podziałała na niego kojąco. Wciąż przecież mógł ją pieścić. Wciąż mógł na nią patrzeć. Przykryła się wprawdzie kołdrą, ale jej brzeg zsunął się, odsłaniając krągłą pierś.

Rothgar wstał i zaczął krążyć po pokoju. Na nogach miał tylko pończochy, żeby nie robić hałasu.

Usłyszał turkot na zewnątrz i wychylił się ostrożnie, żeby sprawdzić, czy to nie Francuzi. Okazało się, że to przybyły z Londynu jego posiłki. Będą więc mieli bezpieczną podróż. A jutro Diana spotka się z królową, a potem przeprowadzi się do jej części pałacu. Będą się widywać tylko w czasie oficjalnych spotkań.

Pewnie szybko o sobie zapomną.

Markiz odszedł od okna i spojrzał na śpiącą. Nagły skurcz wykrzywił mu twarz. Zrozumiał, że stanie się inaczej, nie zapomni o niej nigdy. Czas być może trochę uśmierzy ból. Ich życie potoczy się swoim torem.

W końcu pomyślał, że czas odpocząć. Przez chwilę zastanawiał się, czy nie spocząć na podłodze. Nie miał jednak żadnych dodatkowych pledów. Po krótkim namyśle położył się więc w ubraniu obok Diany, która, jakby wyczuwając obecność Rothgara, obróciła się w jego kierunku i chwyciła go za rękę.

Trzymała mocno. Nie chciał się ruszać, żeby nie zbudzić Diany. Spała tak rozkosznie z rozchylonymi wargami. Z trudem się powstrzymał od pocałunku.

42
{"b":"91893","o":1}