Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Bo robisz wszystko, żeby mnie przekonać, że sobie nie poradzę – odparła. – A jeśli tak, to pozostaje mi tylko skorzystać z twojej propozycji małżeństwa.

– To by znacznie uprościło sytuację – przyznał. – Ale nie poddawaj się, pani. Myślałem, że masz więcej woli walki.

Słońca nie było już prawie widać zza linii horyzontu. Diana odwróciła się do markiza.

– Zrobiłeś wszystko, panie, żeby ją zniszczyć.

– Jest wiele różnych sposobów walki i wiele strategii. Nie zawsze ten, kto się wycofuje, jest pokonanym. Zwykli ludzie nie są tego w stanie zrozumieć.

– Czy to znaczy, że uważasz mnie za niezwykłą? – Aż otworzyła szerzej oczy.

– Nie napraszaj się, pani, o komplementy – upomniał ją. -

– Kiedy potrzebuję czegoś, na czym mogłabym się oprzeć. Czuję się stłamszona i niemal pokonana – poskarżyła się, a łzy niemal stanęły jej w oczach. Nie chciała jednak płakać. Nie przy Rothgarze.

– Tak, pani, jesteś niezwykła – przyznał. – Na tym, między innymi, polega twój problem.

W czasie tej wyczerpującej lekcji osiągnęli stan, który trudno by było nazwać przyjaźnią. Czuli się raczej jak dwoje spiskowców, walczących o wspólną sprawę. Połączył ich jeden cel, a także coś głębszego, czego nie potrafiła jeszcze nazwać

– Bo jestem takim monstrum, którego powinni się strzec mężczyźni?

Pochylił się w jej stronę. W półmroku widziała jedynie błękit jego oczu.

– Jesteś pani niezwykle inteligentną, ale i piękną kobietą – stwierdził. – To już drugi komplement. A właściwie drugi i trzeci.

Diana poczuła, że serce skoczyło jej do gardła.

– Ale na tobie, panie, nie robię jakoś wrażenia – powiedziała prowokacyjnie.

Wziął jej dłoń i złożył na niej solenny pocałunek. Diana zadrżała, czując jego usta. Tak bardzo chciała mieć je bliżej, znacznie bliżej.

– Robisz. I to duże.

Diana nie była w stanie się poruszyć. Dobrze, że głos jej jeszcze nie odmówił posłuszeństwa.

– Wcale tego nie okazujesz… Wyprostował się i pochylił nad hrabiną.

– Wiesz, pani, że nie byłoby to zbyt rozsądne.

– Nic nie wiem – szepnęła, czując na twarzy jego gorący oddech.

Rozchyliła wargi, w każdej chwili spodziewając się pocałunku. Na próżno.

– Nasza… przygoda już prawie skończona, pani – ciągnął Rothgar. – Po jutrzejszej wizycie na dworze nie będziemy sie już musieli spotykać.

Nie chce mnie, pomyślała Diana. I natychmiast przypomniała sobie Safonę. Czy to z jej powodu markiz traktował ja tak ozięble? Czy rzeczywiście pojechała na północ, tak jak mówiła? A może wróci szybko do swego londyńskiego gniazdka, żeby się z nim spotkać? I, na koniec, czym miałaby być rozczarowana? Czy tym, że markiz zgodził się jej pomóc?

– Gdzie spędzę dzisiejszą noc? – odezwała się po dłuż-zej przerwie.

– W Malloren House. Ale nie w pokojach przylegających do moich – dodał zaraz.

– Wobec tego unikniemy wszelkich niebezpieczeństw. Możesz mnie, panie, teraz pocałować na pożegnanie. -Wskazała palcem swoje usta.

– Nie, pani. Takie pożegnanie mogłoby się stać powitaniem.

Nie mógł się jednak powstrzymać i dotknął jej nabrzmiałych oczekiwaniem warg. Cóż to była za rozkosz czuć je pod palcami. Jakie były ciepłe i pełne.

– Mam wrażenie, że nie dokończyłeś jeszcze mojej edukacji – szepnęła.

– Uważaj, pani, bo rozpalisz płomień, który trudno będzie zgasić.

Miała wrażenie, że jego oczy pociemniały, a może sprawił to półmrok nadciągającej nocy. Rothgar pochylił się jeszcze bardziej i dotknął ustami jej warg. Nie mogła się powstrzymać i przylgnęła do niego całym ciałem.

Diana całowała się już wcześniej i nie sądziła, że ten pocałunek zrobi na niej aż takie wrażenie. Była w błędzie! To, co nastąpiło, przekroczyło jej najśmielsze oczekiwania. Był w tym żar rozkoszy i prostota miłości. Był błękit nieba i zieleń trawy. Miała wrażenie, że znalazła się gdzieś daleko od realnego świata.

Kiedy w końcu się od siebie oderwali, Diana dotknęła swych ust.

– C… co to było?.

Głupie pytanie. Przecież był to pocałunek. Ale Rothgar nie użył tego słowa:

– To byliśmy my. – Położył nacisk na ostatnie słowo. -Czy rozumiesz teraz, pani?

Potrząsnęła głową.

– Wiem tylko, że chcę jeszcze.

– To oczywiste – powiedział i odsunął się od niej na swoje miejsce. Chciała zaprotestować, ale powstrzymała się po krótkiej walce wewnętrznej.

– Wiedziałeś, że tak będzie. Skinął głową.

– Domyślałem się.

– Od kiedy?

– Pamiętasz ten wieczór, kiedy dotknąłem twoich stóp?

Jak mogłaby o nim zapomnieć. Niedługo przestanie reagować na nazwisko de Couriac, a wciąż będzie pamiętać delikatny masaż.

– Moglibyśmy zostać kochankami – zauważyła po chwili milczenia.

Markiz westchnął ciężko.

– Ten ogień mógłby nas pochłonąć – stwierdził z mocą. -Musimy pilnować, by nigdy nie połączyć naszych płomieni.

Diana zakryła twarz rękami. Nie chciała protestować. Wiedziała, że Rothgar ma rację. Liczyła jednak na to, że znajdzie sposób, żeby móc się z nim kochać bez zobowiązań.

A jeśli nie?

Wówczas będzie musiała uciec na północ i zamknąć się w swojej wieży. Może po jakimś czasie spłynie na nią ukojenie? Może zdoła pogodzić się z losem?

Powóz zatrzymał się nagle. Rothgar otworzył drzwiczki. Wiedziała tylko, że chce ją opuścić. Z trudem powstrzymywała okrzyk rozpaczy.

Czyżby już przyjechali do Londynu? Wyjrzała na zewnątrz. Wokół szczere pole.

– Co się stało? – krzyknął markiz.

– Coś z końmi, panie – odkrzyknął jeden z woźniców. -

Nie chcą iść dalej.

36
{"b":"91893","o":1}