Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Koniec podróży – oznajmił, kiedy zajechali na dziedziniec oberży „Pod królem Jerzym". – To znaczy, na dzisiaj.

Miała nadzieję, że poda jej dłoń przy wysiadaniu, a ona będzie mogła ją ścisnąć, ale Rothgar ponownie zapomniał

0 etykiecie. A może zauważył jej pełne żaru spojrzenie

1 uznał, że nie powinien ulegać słabościom? Diana wyszła więc sama z powozu i z przyjemnością rozprostowała nogi.

Chyba po raz pierwszy od dawna chciała być kobietą. Tylko kobietą, skuloną słodko w jego ramionach.

– Pokoje już gotowe – oznajmił Rothgar po krótkiej rozmowie z oberżystą.

Podziękowała i przeszła z Clarą do swojej sypialni, która była jeszcze ładniejsza niż poprzednia. Ucieszyło ją zwłaszcza łoże z pościelą z gęsiego puchu. Jednak po chwili zasmuciła się na myśl, że spędzi tę noc samotnie.

Westchnęła ciężko i otworzyła szeroko okno. Jak tak dalej pójdzie, rzeczywiście trzeba ją będzie oddać do domu dla psychicznie chorych. Markiz miał rację, że przy takim nastawieniu czekała ich katastrofa. W ciągu ostatnich paru godzin nie mogła racjonalnie myśleć, a przecież choćby tu, na miejscu, mogli się gdzieś czaić kolejni szpiedzy króla Francji.

Po krótkim namyśle, zdecydowała, że zje kolację w swoim pokoju. Wysłała więc Clarę do markiza z informacją, że boli ją głowa. Nie miała ze sobą soli trzeźwiących. Nigdy ich nie używała. Teraz też była pewna, że ból przejdzie sam po krótkim odpoczynku.

Zjadła więc lekki posiłek, a następnie położyła się na zasłanym łóżku. Starała się o niczym nie myśleć. Po jakimś czasie stwierdziła, że czuje się lepiej. Ból ustąpił, a ona odzyskała psychiczną równowagę.

Posłała więc po swojego służącego i wydała mu dyspozycje. Willis powrócił po piętnastu minutach z informacją, że w oberży nie ma francuskich gości.

– A markiz? Sprawdziłeś, co robi?

– Tak, pani – odparł. – Jest u siebie w pokoju z gościem. Natychmiast przypomniała sobie to, co się działo z de

Couriacami. Czy Rothgar sam nie potrafił zadbać o swoje bezpieczeństwo?

– Czy… czy dowiedziałeś się kto to jest? – zadała kolejne pytanie.

Willis skinął głową.

– Dama, która jedzie do Nottinghamshire. Znowu? Rothgar chyba oszalał na punkcie kobiet! To prawda, że był atrakcyjny, ale nie aż tak, żeby jedna po drugiej wskakiwały mu do łóżka. Ta kobieta musiała być szpiegiem albo, co gorsza, morderczynią.

– Nazwisko? – spytała krótko. Służący skurczył się na swoim miejscu.

– Ee, pytałem oberżystę, ale ta dama jest jakaś dziwna. Powiedziała tylko, że nazywa się tak jakoś… – Zanim Wil-lis wymówił to imię, już je znała. – Syfona.

– Safona – poprawiła go.

– Możliwe, pani – zgodził się. – To chyba nie jest francuskie nazwisko, prawda?

Pokręciła głową, czując, że nie byłaby w stanie wydobyć z siebie głosu. Czyżby Rothgar zaplanował to spotkanie? A może specjalnie posłał po przyjaciółkę, żeby uwolnić się od wpływu Diany. Wszak mogła przypuszczać, że nie jest dlań obojętna.

– Bardzo sprytne, bardzo sprytne – powtórzyła pod nosem, odprawiwszy uprzednio Willisa.

Jedyne, co mogła teraz zrobić, to zejść na dół i poszukać sobie kogoś, z kim dałoby się poflirtować. Czuła jednak dziwną pustkę w sercu. Nie, nigdzie nie pójdzie. Zagra raczej w karty z Clarą, a następnie wypije kilka kieliszków dwudziestoletniego porto, które tuż po ich przyjeździe zachwalał oberżysta.

Rothgar nalał rubinowego płynu do kieliszka Safony.

– Wielka szkoda, że lady Arradale nie przyszła na kolację. Na pewno by ci się spodobała.

– A tobie się podoba? – W jej oczach zapaliła się iskierka zaciekawienia.

– Nawet bardzo.

Żałował, że Safona musi jechać na północ. Potrzebował kogoś, z kim mógłby poważnie porozmawiać. Dopiero teraz zrozumiał, jak był spięty podczas całej podróży.

– A co ci się w niej podoba?

No tak, stary kłopot z przyjaciółmi. Zwykle są w stanie aż nazbyt wiele się domyślić.

– Charakter, duma, inteligencja…

– Zawsze wydawało mi się, że większość mężczyzn docenia raczej duże biusty, krągłe biodra i… hojność.

– Pamiętaj, że ja nie jestem większością mężczyzn – powiedział z uśmiechem. – Ale jeśli idzie o te części ciała, które wymieniłaś i… inne, to muszę stwierdzić, że nie pozostawiają wiele do życzenia.

Safona wypiła kolejny łyk wina. Światło kandelabru oświetlało jej niezwykłą i piękną twarz. Miała ciemną skórę, wysokie kości policzkowe i duże orientalne oczy w kształcie migdałów. Od razu można się było domyślić, że przynajmniej część jej przodków nie pochodziła z Anglii. Była szczupła i gibka, z wąskimi biodrami, ale za to pięknie wysklepionym biustem. Jednak to nie uroda Safo-ny stanowiła podstawę ich wieloletniej przyjaźni.

Może powinien porozmawiać z nią o Dianie? W końcu była lekarką dusz i wiedziała więcej niż ktokolwiek o zawiłej ludzkiej psychice.

– Czy lady Arradale cię pociąga, Bey?

– Wcale tego nie powiedziałem. Przyjrzała mu się uważniej.

– Zmieniłeś zdanie?

Nie wiedział, czy chodzi jej o małżeństwo, czy o potomstwo. W obu wypadkach odpowiedź była jedna:

– Nie.

– Z czym walczysz, Bey?

– Z szaleństwem.

– Wygrać z szaleństwem, to znaczy przegrać – rzuciła. -Wiesz o tym?

Safona spokojnie dopiła swoje wino. Rothgar pochylił się w jej stronę i spojrzał głęboko w oczy przyjaciółki.

– Mówisz zagadkami.

– Jeśli nawet pokonasz własne słabości, to i tak nie dadzą ci one spokoju – wyjaśniła. – Będą wracać przez całe życie. Jedyna rzecz rozsądna w miłości, to ulec jej, chociaż wydawałoby się to szaleństwem.

Kto jej powiedział o miłości?!

Rothgar spojrzał na przyjaciółkę. Znali się od tylu lat. Znał jej umysł i ciało, chociaż był tylko jednym z jej kochanków. Być może najważniejszym, gdyż potrafił oprócz zmysłowości docenić też jej umysł. Markiz zaś lubił to, że nie musi przy niej niczego udawać. Safona była prawdziwym odpoczynkiem wojownika. Nigdy nie rozmawiali o miłości. Dlaczego teraz poruszyła ten temat w kontekście lady Arradale?

– Nie zmieniłem zdania – powtórzył twardo.

– Szkoda.

– Dlaczego?

Poprosiła gestem, żeby nalał jej jeszcze porto. Przez chwilę zbierała myśli, chcąc dać mu pełną odpowiedź.

– Nie chodzi mi tylko o lady Arradale – odrzekła w końcu. – Wiele się ostatnio wokół ciebie zmieniło.

– Plaga małżeństw i narodzin – mruknął ponuro. – Też to zauważyłaś?

Spojrzała na niego ciekawie.

– Bardzo żałuję, że nie mogę poznać lady Arradale -stwierdziła. – Dlaczego boli ją głowa?

– To pewnie przez tę podróż – stwierdził, patrząc w podłogę.

– A nie byłeś dla niej niemiły? Potrząsnął głową.

– Wręcz przeciwnie, zachowywałem się jak prawdziwy dżentelmen.

Przyjaciółka syknęła z dezaprobatą.

– A więc jednak byłeś.

Rothgar sięgnął po kieliszek i wypił całą jego zawartość. To również nie uszło jej uwagi.

– Tylko dla dobra lady Arradale.

Safona bawiła się przez chwilę jednym ze swoich pierścieni.

– To znaczy, że postanowiłeś zabić to uczucie – stwierdziła wreszcie.

– Tak. Skoro nie zmieniłem zdania, musiało zginąć -

przyznał.

– Zginąć młodo. Tak jak twoja siostra.

Grymas gniewu wykrzywił mu twarz. Z trudem udało mu się opanować.

– To nie było zbyt uprzejme – rzucił tylko.

– Czasami impertynencja jest jak skalpel – zauważyła Safona. – Pozwala przeprowadzić niezbędną operację.

Rothgar powściągnął gniew już na tyle, że nawet się do niej uśmiechnął.

– A czego chciałabyś mnie tym razem pozbawić?

– Twojej żelaznej zbroi.

– Nigdy!

– Wobec tego czeka cię szaleństwo – orzekła ze smutkiem. – Nie możesz w nieskończoność opierać się swoim naturalnym instynktom. Zwłaszcza teraz, kiedy poznałeś lady Arradale.

Cóż ona wiedziała o Dianie? Przecież się nawet nie spotkały!

– Na razie jestem zupełnie zdrowy.

– Na razie – powtórzyła. Nalał sobie znowu porto i wypił.

– Wystarczy, Safono. – To, co miało być rozkazem, zamieniło się w żałosną prośbę.

Jednak przyjaciółka, podobnie jak wytrawny chirurg, nie zważała na nic.

– Nie, Bey. Jesteś wspaniałym człowiekiem. Nie zniosłabym tego, gdybyś zwariował albo popełnił samobójstwo. A wiele wskazuje na to, że uruchomiłeś mechanizm autodestrukcji.

Spojrzał na nią podejrzliwie.

– Ja? Autodestrukcji?

– A czym miał być pojedynek z Currym?

Rothgar machnął ręką, jakby sprawa go zupełnie nie dotyczyła.

– To była kwestia honoru! Wcale nie szukałem śmierci. -

Jej brązowe oczy wciąż patrzyły na niego z przyganą. – Obiecuję ci, moja droga, że się nie zastrzelę ani nie powieszę.

– Nigdy w to nie wątpiłam. To nie w twoim stylu. Markiz wstał i położył rękę na sercu.

– Obiecuję więc, że nie skończę z sobą w świadomy sposób.

Safona również podniosła się z miejsca i podeszła do okna.

– Nawet nie wiesz, jak potężną siłą może być ludzka podświadomość – westchnęła.

Rothgar uwielbiał sposób, w jaki się poruszała. Nie szła, ale jakby płynęła w powietrzu. Nie było w tym nic sztucznego. Tak, jakby się już z tym urodziła.

Przez chwilę zastanawiał się, czy Safona będzie się chciała z nim kochać. Ze zdziwieniem stwierdził, że nie ma na to ochoty i to nie z powodu rozmowy. Gdyby zaprosiła go do siebie na noc, z pewnością by się zgodził. Na tym, między innymi, polegała ich przyjaźń.

Safona zbliżyła się do niego i dotknęła chłodną dłonią jego policzka.

– Boję się, Bey – wyznała. – Boję się, że zatrzymasz się nagle, jak jeden z tych twoich automatów.

– Nie jestem automatem!

– Nie, ale masz niektóre cechy tych maszyn – rzekła ze smutkiem. – Pewnie dlatego tak je lubisz. I też trzeba cię nakręcić, żebyś zaczął działać.

Pomyślał, że wspólnie spędzona noc nie byłaby taka zła. Pomogłaby mu się rozluźnić i zapomnieć choć na chwilę o lady Arradale.

– A ty jesteś w tym najlepsza – powiedział, patrząc jej zmysłowo w oczy.

33
{"b":"91893","o":1}