Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Diana pomyślała, że nic nie denerwuje jej bardziej niż rozmowy o porodach. Albo o przeziębieniach dzieci!

Nie należała do tego świata.

Nie chciała mieć z nim nic wspólnego.

– Tak, masz rację – zwróciła się do Rosy. – Markiz powinien się ożenić. To dziwne, że nikt go jeszcze nie przekonał.

– Ze jego matka nie była szalona? Diana pokręciła głową.

– Że warto zaryzykować.

– Słyszałam, że lord Bryght próbował to zrobić, ale doszło do przykrej sceny – poinformowała ją Rosa.

Diana z całą pewnością wypytałaby przyjaciółkę o szczegóły, ale w tym momencie w stodole pojawił się lord Brand.

– Zdaje się, że mąż już się za tobą stęsknił – powiedziała, czując ukłucie w sercu.

Rosa wyciągnęła ku niemu ręce i pocałowała go mocno, gdy wziął ją w ramiona.

– Ten rok nauczył nas cierpliwości, prawda kochanie? -zwróciła się do męża.

Diana wiedziała, że po gwałtownym wybuchu namiętności oboje postanowili czekać z rozpoczęciem miłosnego życia aż do ślubu.

Brand pocałował ją raz jeszcze.

– Mnie nie nauczył niczego! – stwierdził z łobuzerskim uśmiechem. – Chodźmy już, kochanie.

Rosa przylgnęła do niego niemal całym ciałem. Wystarczyło na nich spojrzeć, żeby wiedzieć, jak są szczęśliwi. Przez moment Diana żałowała, że nie ma ukochanego. Chciała, żeby ktoś tak na nią popatrzył przynajmniej raz w życiu.

– Muszę już iść, Diano – zwróciła się do niej przyjaciółka. Zabrzmiało to, jak zapowiedź rozstania. – Dziękuję za to, co dla mnie zrobiłaś i życzę ci, żebyś znalazła swoje szczęście. Być może wcale nie jest tak daleko – dodała z tajemniczą miną.

Hrabina chciała wyjaśnić, że kobieta z jej pozycją i władzą musi zapomnieć o własnym szczęściu, ale tylko uśmiechnęła się do nowożeńców.

– Bądźcie zawsze zdrowi i tacy dla siebie, jak dzisiejszego dnia – powiedziała. – A mnie wystarczy polityka i rachunki. Nie uwierzycie, ale bardzo mnie to zajmuje.

Rosa zrobiła minę, jakby chciała coś jeszcze dodać, ale po chwili zrezygnowała. Przytuliła się tylko ciaśniej do męża i po chwili zniknęli wśród tłumu otaczającego stodołę. Diana znowu została sama.

Po następnym tańcu zarządziła przerwę. W najlepszym możliwym momencie, ponieważ Brand zbierał się już wraz z żoną do odjazdu. Mieli stąd spory kawałek do swojego nowego domu w Wenscote i dlatego zdecydowali się wyjechać wcześnie. Ich powóz już czekał, a woźnica kończył zapinanie uprzęży.

Zebrani obsypali nowożeńców kwiatami, wyjmowanymi z koszy przygotowanych uprzednio przez Dianę. Teraz, żeby godnie pożegnać przyjaciółkę, sama chwyciła jeden z tych koszy i chodziła wśród tłumu, by każdy mógl z niego zaczerpnąć. Podsunęła go też markizowi, który, ku jej zdziwieniu, wziął aż dwie garście kwiecia, podążył w stronę nowożeńców i wysypał je prosto na ich głowy.

Brand śmiejąc się, próbował usunąć płatki z włosów młodej żony, a potem swoich. Na próżno. Sporo kwiatków zostało, tworząc wokół ich głów coś w rodzaju korony, czy może raczej aureoli.

Na ten widok Diana poczuła ściśnięcie w gardle. Nie chciała jednak płakać. Będzie się przecież nadal widywać z przyjaciółką. Zebrała resztę kwiecia z kosza i rzuciła na Rosę.

– Szczęśliwej drogi!

Łzy same popłynęły jej po policzkach.

– Czy małżeństwo to tak wielkie nieszczęście, hrabino?-Usłyszała głęboki męski baryton tuż koło swego ucha.

Zamarła nagle, świadoma bliskości Rothgara.

– To są łzy szczęścia, markizie – odparła, wycierając policzki. – Zresztą, już nie płaczę.

W obliczu zagrożenia udało jej się szybko powstrzymać

– Wciąż płaczesz, pani. Tylko w myślach.

– Masz inklinacje do metafizyki, panie – stwierdziła, rając się, by jej głos zabrzmiał kpiąco.

Rothgar potraktował to jednak poważnie.

– Być może metafizyka jest w życiu najważniejsza.

– Co by znaczyło, że jesteśmy jak piórka na wietrze.

– A nigdy się tak nie czułaś, pani? – Markiz patrzył na nią uważnie.

Gdyby chciała powiedzieć prawdę, musiałaby wyznać, przez cały dzień miotały nią dziwne, nieznane jej po uczuć. Tak, jakby stała się nagle zupełnie innym człowiekiei

– A ty, panie?

Wstrzymała oddech. Myśl o tym, że markizem kierowało coś poza jego wolą, wydała jej się mało prawdopodobna,

– Chodźmy, bo zaraz odjadą – powiedział po chwili wahania. – Z pewnością będzie ci brakować przyjaciółki, pani.

– A tobie, panie, brata – zauważyła, tknięta nagłą myślą. -To przecież ostatni.

Wiedziała, że trafiła w jego słaby punkt. Markiz też czasami musiał się czuć jak miotane wiatrem piórko.

– Ostatni? – powtórzył, chcąc zyskać na czasie.

– Inni twoi bracia są już żonaci – wyjaśniła. – Zdaje się, że sam ich swatałeś, prawda, panie?

Rothgar pokiwał tylko smutno głową.

– Masz, pani, doskonałą pamięć.

– I co będziesz robił teraz? – zapytała prowokacyjnie.

– Swat pozostaje swatem. Będę się starał dobrze wyswatać naszą ojczyznę – odparł po dłuższym namyśle.

– Komu?

– Cóż, przede wszystkim, pokojowi – odrzekł po następnej minucie. – W kraju musi być spokojnie, żeby mógł się prawidłowo rozwijać.

Hrabina sama wiedziała o tym aż nazbyt dobrze. Pokój miał zawsze swoją cenę.

– Czy nie powinniśmy odebrać Francji tego, co do nas należy?

Tym razem nie musiał zbyt długo szukać odpowiedzi.

– Raczej wzmocnić to, co już mamy. To i tak dużo. Pochylił się, żeby wyjąć coś z kosza na kwiaty. Kiedy

się wyprostował, zauważyła, że trzyma w ręku mak. Purpurowy kwiat mógł zesłać kojący sen albo wywołać potworne uzależnienie. Skinęła głową.

– Zgadzam się.

Rothgar zbliżył się do niej i zatknął kwiat za jej stanik. Tak głęboko, że poczuła łaskotanie między piersiami. Dianie zabrakło refleksu, żeby zaprotestować. Spojrzała najpierw na kwiat, a potem w oczy markiza.

– O co ci chodzi, panie?

W odpowiedzi wymamrotał coś po grecku.

– Arystoteles. – Bez trudu rozpoznała cytat. – Łatwiej zrozumieć innych niż siebie. Łatwiej też ich osądzić.

Zaskoczony Rothgar spojrzał na nią z podziwem. Dopiero po chwili pokiwał ze zrozumieniem głową.

– To jasne, jako jedynaczka i dziedziczka otrzymałaś, pani, męską edukację.

– Czasami było to potwornie nudne, ale jak widać, się opłacało – rzekła, a złośliwy uśmieszek pojawił się na jej wargach.

Markiz spojrzał na nią swoimi błękitnymi oczami, w których igrały wesołe iskierki.

– Przy tobie, pani, muszę pamiętać, że kobiety mają też głowy – stwierdził.

Diana nie wiedziała, czy potraktować to jako komplement pod swoim adresem, czy też bronić honoru kobiet.

– Już Safona stanowiła tutaj dobry przykład – rzekła surowo, żeby się zaraz zawstydzić.

Markiz jedynie machnął ręką.

– Safona nie napisała niczego nadzwyczajnego. Można by nawet powiedzieć, że była typową kobietą. Pisała z głowy, ale nie o głowie, że się tak wyrażę.

Diana zaczerwieniła się jeszcze bardziej.

– Ty, pani, jesteś znacznie bardziej interesująca – dodał po chwili.

Znowu poczuła na sobie jego spojrzenie. Ponieważ zauważyła, że podstawiono już jej powóz, postanowiła uciec, ratując się w ten sposób z opresji. Nie lubiła, kiedy to właśnie ona stawała się tematem rozmowy. Och, gdyby miała przy sobie pistolet, z którego mierzyła do niego rok temu.

– Tylko ci się tak wydaje, panie. Zegnaj – rzuciła jeszcze, wciskając się na miejsce obok ciotki Mary.

Powóz ruszył w kierunku zamku. Hrabina spojrzała na mak, który wciąż miała zatknięty za dekolt. Śmiałe posunięcie. Ciekawe, co miało znaczyć?

A może, po prostu, nic?

Nie, lord Rothgar nie należał do ludzi, którzy robią coś ot tak sobie. We wszystkim był jakiś cel. Zaniepokoić ją? Zbić z pantałyku? A może był to gest przyjaźni? Jeśli tak, to zbyt erotyczny, jak na jej gust.

Powoli zaczęło narastać w niej przekonanie, że markiz również jej pragnie. Być może oboje musieli walczyć z pożądaniem.

Diana zobaczyła piórko na rękawie ciotki i dmuchnęła. Delikatny puszek uniósł się w powietrze i poleciał do góry, wprost w niebo. Płynął sobie delikatnie, aż w końcu uderzył w niego podmuch wiatru i puszek pofrunął daleko przed siebie.

Woźnica pogonił konie. Powóz potoczył się szybciej. Piórko zniknęło jej z oczu.

Rothgar odwrócił oczy od powozu, którym odjechała lady Arradale. Pomyślał, że popełnił wielkie głupstwo, wtykając jej kwiat za stanik. Bliskość ciała hrabiny rozpaliła go do białości. Miał wrażenie, że śluby i wesela coraz gorzej działają na jego mózg.

Przez chwilę jeszcze przechadzał się wśród ostatnich gości. Widział szczere, przyjazne twarze i roześmiane oczy. Wszyscy się tu znali. To był inny świat i markiz pomyślał ze smutkiem, że nigdy nie będzie do niego należał.

Podobnie, jak lady Arradale.

Tyle, że ona przynajmniej miała z nim jakiś kontakt. Paru ziemian, z którymi rozmawiał, wspominało, że odgrywa dużą rolę w północnej części kraju. Niektórzy nie kryli też, że woleliby na jej miejscu mężczyznę, ale nawet oni chwalili ją za dobre i mądre decyzje. Tak, wieś nie znała jeszcze intryg. Ciekawe, czy hrabina potrafi to docenić.

Jeszcze raz pomyślał o niej ciepło. Rozumna, pełna wdzięku, piękna, wykształcona. I niebezpieczna, dodał zaraz. Bardzo niebezpieczna.

Wczoraj wieczorem przyszła do jego sypialni.

Co dalej? Czy następnym razem wypuści ją, tak jak wczoraj?

Rothgar zażądał konia pod wierzch. Stajenny osiodłał go w ciągu paru minut. Markiz dosiadł wierzchowca i ruszył w stronę zamku.

15
{"b":"91893","o":1}