Nacięła nadgarstki głęboko, na krzyż, i krew trysnęła wartko. Uniosła ręce do góry, pozwalając, by spływała wzdłuż ramion, na włosy, na policzki, na błękitną suknię. Dopiero kiedy woń posoki otoczyła ją ze wszystkich stron, słodka i kusząca, wykrzyczała wezwanie w ciemność ponad klasztorem.
Zwierzołak nie usłuchał od razu. Zobaczyła go na resztkach południowej wieży, jak leży zwinięty w kłębek na kolanach szalonego flagellanta. Mruczał i wysuwał pazury, a dłoń mnicha nie przestawała delikatnie gładzić jego futra. Obaj – człowiek i potwór – nie odrywali wzroku od wojowników, mordujących się u podnóża wieży. Jaśminowa wiedźma wiedziała, że zwierzołak będzie całą noc ucztował na ścierwie. Nie umiała jednak odgadnąć myśli człowieka, który niegdyś był przywódcą tego konwentu i patrzył na śmierć swoich współbraci.
Krew wciąż płynęła, jasna i spieniona. Spomiędzy wszystkich innych woni ryży kociak wyczuwał ją bardzo dobrze. Ostatecznie był zwierzołakiem, wiedźmią bestią, połączoną ze swoją panią potężną więzią. Silniejszą niż strach, duma i gniew. Jednak wciąż zwlekał. Tylko wściekłość wzbierała w nim coraz bardziej. Wiedźma nigdy wcześniej nie próbowała go naginać do swojej woli. Kiedyś będzie musiała zapłacić i za to. Ale jeszcze nie teraz. Nie tej nocy.
Szarka i Koźlarz dobiegali do brzegu. Połyskiwały ostrza sinoborskich mieczy.
A krew płynęła obficie i wiedźma naprawdę mogła umrzeć.
– Teraz! – wykrzyczała, wkładając w ten krzyk wszystkie swoje siły. – Rozkazuję ci. Teraz!
Zwierzołak wyprysnął w powietrze z kolan flagellanta jak wielki, skołtuniony kłąb futra. Jego ślepia zapłonęły jak dwa ogniste węgle, a całe ciało wydłużyło się i rozrosło w locie. Kiedy zatrzymał się na klasztornym murze i zaryczał – potężny, wygięty w łuk kształt na tle czerwonawej tarczy księżyca – wojownicy na dziedzińcu zmylili rytm bitwy i opuścili na moment ostrza. Wiedźma zobaczyła Suchywilka, rannego w ramię, jak z pochyloną głową klęczy na okrwawionych głazach, a Czarnywilk osłania go własną tarczą. Potem zwierzołak skoczył w dół, ku brzegowi morza. Przestrzeń i czas przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Był wiedźmią bestią, wysnutą z krwi, magii i mroku. Zabijanie leżało w jego naturze.
Obraz rozmywał się przed jej oczami. Nie poczuła, jak się osunęła na wilgotne kamienie wieży. Upłynęło bardzo wiele krwi, ale po prostu nie znała innego sposobu. Choć daleki od wszelkich bogów, zwierzołak był jednym z przedksiężycowych i jak oni został stworzony do wolności. Sam sobie wybierał towarzyszkę i nie pozwalał się zmuszać do niczego. Usłuchał dopiero, kiedy zrozumiał, że wiedźma jest gotowa się wykrwawić dla ocalenia tamtych dwojga. Ale była pewna, że jej nie wybaczy.
Spadł na wojowników z wysoka. Pierwszego zgruchotał uderzeniem łapy. Cisnął nim o kadłub statku, miażdżąc już w zębach czaszkę kolejnego. Pozostali z wrzaskiem rozbiegli się po plaży. Zwierzołak ścigał ich, przeskakując po wystających głazach, by ominąć połacie mokrego żwiru. Nie lubił wody. Ale wojownicy byli zbyt głupi i zbyt przerażeni, aby wejść głębiej w morze i zanurkować.
Szarka i Koźlarz spychali już łódź na fale.
Wiedźma chciała unieść rękę i zamachać im na pożegnanie. Zabrakło jej siły.
* * *
Kiedy ponad klasztorem rozległ się ryk zwierzołaka, Suchywilk opadł na kolana, czując, jak krew zalewa mu oczy. Jego wojownicy opuścili miecze i topory, wdzięczni za chwilę wytchnienia. Sinoborzanie jednak szybko otrząsnęli się z przestrachu. Kniaź z wysiłkiem podniósł się i stanął obok Czarnywilka. Uderzył toporem, zaczepił brodą o skraj sinoborskiej tarczy i szarpnął potężnie, odchylając ją ku sobie. Jego kuzyn skorzystał natychmiast. Siekł w odsłonięty korpus i cofnął się za mur z tarcz. Kolczugę miał poszarpaną i skrwawioną na boku. Całą noc walczyli ramię przy ramieniu, a Suchywilk nie umiał sobie przypomnieć, kiedy kuzyna raniono.
Kolejny Zwajca potknął się i upadł na ziemię. Kątem oka kniaź dojrzał sinoborskie ostrze, wbite głęboko u nasady jego ramienia. Zwajców zostało już nie więcej niż tuzin. Jeden z Warkowych wojowników wychylił się zbyt daleko ponad krawędź tarczy. Suchywilk z westchnieniem opuścił topór na głowę osłoniętą kapalinem. Ostrze ześlizgnęło się jednak, a Zwajca był zbyt powolny i zmęczony, aby je poderwać i poprawić cios. Krew z rany na czole znów przesłoniła mu oczy. Otarł ją niecierpliwie, lecz przez chwilę mógł jedynie dyszeć ciężko, oparty na stylisku topora i osłonięty murem tarcz.
Walka dobiegała końca. Rozumiał to bardzo dobrze.
Nie wiedział, czy Szarce udało się dobiec do brzegu. Po tym, co zobaczył na schodach wieży i jeszcze później, kiedy walczyła z Warkiem na klasztornym dziedzińcu, nie był pewien, czy ta istota, utkana z ognia i śmierci, nadal jest jego córką. A teraz posyłał swoich ludzi kolejno na śmierć, aby dać jej szansę. Być może gdyby na samym początku rzucił wojowników na brzeg, gdzie stały sinoborskie okręty, zdołałby ich jakoś wyrwać z tej przeklętej wyspy. Jednak Zwajcy zmitrężyli większość nocy, broniąc dostępu do komnaty, w której spała Iskra. Później zaś umierali kolejno z jej powodu. Nie sądził, aby w ogóle zauważyła ich śmierć. Utracił ją. Znów mu ją odebrano, tak samo jak wówczas, gdy skalmierska łódź porwała ją sprzed wrót ojcowskiego dworca. Ale teraz przynajmniej odchodziła wolna. Nie mógł dać jej nic więcej.
Czarnywilk otarł się lekko o jego ramię. Kiedy bitwa rozgorzała na dobre, wszystkie ich spory, kłótnie i przymówki straciły nagle znaczenie. Znów było jak dawniej, kiedy użyczali swoich mieczy skalmierskim dożom i prowadzili zbrojne wyprawy na południowe wyspy. Znali każdy swój ruch. Wyćwiczone uniesienie topora, nagły wyskok spoza zasłony tarczy, cios i odskok. Tyle że dzisiejszej nocy obaj wiedzieli bardzo dobrze, że nie opuszczą brzegów tej wyspy.
Był zmęczony. Tak potwornie zmęczony, że niemal pragnął, aby następny cios dosięgnął go wreszcie i aby ta upiorna walka dobiegła kresu. Jasnowłosy chłopak w sinoborskiej karacenie mignął mu w wąskiej szczelinie pomiędzy brzegami tarcz. Nie mógł mieć więcej lat niż trzej synowie Suchywilka, kiedy wsiedli na okręty i pożeglowali pomiędzy Żebrami Morza, aby odnaleźć swoją siostrę, a Wewnętrzne Morze pochłonęło ich na dobre. Przez moment kniaź pomyślał, że jest w wieku najmłodszego z jego synów, tego, który zbuntował się przeciwko ojcu i którego imienia nie można było wymieniać na Wyspach Zwajeckich. Podobno pływał teraz razem z piracką Skwarną na smoczej łodzi, wykradzionej własnemu rodzicowi. I spomiędzy wszelkich rzeczy, które Suchywilk utracił i które miały przeminąć tej nocy, najbardziej żałował, że jego syn dorastał z dala w obcym kraju i przepełniony nienawiścią do swego rodu. Ale teraz było zbyt późno, aby to zmienić. Było za późno na wszystko.
Czarnywilk wymierzył spokojny, flegmatyczny cios w szczyt sinoborskiego kapalinu i jasnowłosy chłopak upadł z głuchym charkotem. Kniaziowi wydało się nagle, że patrzy na to z wielkiej odległości. Wokół pozostało jeszcze czterech ludzi, tak znużonych, że ledwie mogli utrzymać tarcze. Nie robili już wypadów, jedynie parowali ciosy, czekając, aż ktoś da znak, by zakończono bitwę. Suchywilk wiedział jednak, że znak nie nadejdzie. Wark najpewniej nie żył, zamordowany przez rudowłosą dziewczynę, która była Iskrą. I nikt nie zamierzał tej nocy hamować jego drużyny.
Czarnowłosy Zwajca z brodą zaplecioną w dwa cienkie warkocze zwalił się pod nogi kniazia. Tarcza wojownika upadła, odsłaniając ich całkowicie na sinoborskie ataki. Suchywilk w rozpaczliwym wysiłku poderwał topór, odtrącając czyjś wielki kopiennicki miecz. Zakręcił toporzyskiem w powietrzu, lecz nie zdążył już zadać ciosu. Nie poczuł uderzenia. Po prostu ciemność rozprysła mu się przed oczami, pochłaniając wszystko.
* * *
Szarka poderwała się w łodzi, która rozkołysała się niebezpiecznie pod jej ciężarem. Książę rzucił wiosła na dno łodzi. Próbował ją pochwycić i ściągnąć na dół, lecz odepchnęła go z całej siły.
– Nie – powiedziała cicho.
Wicher pochwycił jej włosy i uniósł wysoko wokół głowy jak języki żywego ognia.
Lecz z Przychytrza nie nadeszła żadna odpowiedź.
Przez moment Koźlarz miał wrażenie, że wszystko poszło na darmo, ponieważ ona zaraz skoczy w morze i popłynie z powrotem na wyspę. Ale wtedy Iskra odwróciła znów się do niego. Jej oczy wciąż były wyzłocone od magii.
– Zabili mojego ojca. – W jej głosie nie było smutku, tylko niedowierzanie. – Przekłuli go oszczepem jak odyńca. A teraz będą chcieli odebrać mu jego królestwo. Wszystko, czym był.
Książę potrząsnął głową. Nie był pewien, czy Szarka mówi o Suchywilku. Nigdy wcześniej nie nazwala go ojcem. Jednak coś z pewnością wydarzyło się na Przychytrzu, ponieważ na klasztornych murach coraz obficiej pobłyskiwały ogniki łuczyw i latarni. Być może Wark zdołał wreszcie zakończyć rzeź. Jednak Szarka zraniła go dotkliwie. Jeśli leżał nieprzytomny, sinoborska drużyna mogła wyrżnąć Zwajców co do nogi.
– Nie chciałby, abyś z jego powodu utopiła się w morzu – rzekł łagodnie i wyciągnął do niej rękę.
– Fale mnie nie pochłoną – odparła, odtrącając go z niecierpliwością. – Fale poniosą mnie tak daleko, jak będę chciała. Poza Przychytrze. Poza ból. Ale najpierw… – Rozrzuciła szeroko ramiona. Wiatr targał jej suknią, plątał włosy. – Najpierw im zapłacę.
Zobaczył, że trzyma w ręku sztylet – proste zwajeckie ostrze z kościaną rękojeścią – i przestraszył się, że znów uczyni coś równie szalonego, jak tamta przerażająca walka na schodach wieży. Jednak w tej samej chwili kolejny podmuch zawiei zakołysał łodzią i nie zdołał pochwycić dziewczyny. Deszcz sieknął go po twarzy, a niebo było czarne od chmur i nie widział już czerwonego księżyca w pełni. Nadciągała burza, jeden z letnich sztormów, który zmieniał Wewnętrzne Morze w śmiercionośną kipiel. Nie umiał zgadnąć, na jaki brzeg pchnie ich burza. Jeżeli przeżyją.
Szarka wciąż stała pewnie w rozchybotanej łódce. Przynajmniej nie śpiewała. Po wszystkim, co zobaczył tej nocy, obawiał się jej pieśni bardziej niż sztormu. Schwyciła w lewą dłoń kłąb swoich włosów i odcięła je jednym pociągnięciem ostrza. Lśniły w ciemności jak złota przędza. Uniosła je i rzuciła na wiatr. Podmuch pochwycił je chciwie i uniósł ku Przychytrzu.