Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Z okien wieży alchemiczek Selveiin spoglądała na nieruchomą sylwetkę kobiety przy studni. Szczelnie okutana płaszczem, w kapturze głęboko nasuniętym na twarz, stawała się w ostrych promieniach słońca niemal czarna. Księżniczka nie widziała twarzy, ale wydęty ciężarny brzuch błagalniczki rysował się pod opończą. Dłonie miała ciasno splecione na podołku i tak delikatne, że z pewnością nie pracowała przy sianokosach ni żniwach. W jakiś niezrozumiały sposób właśnie te nieruchome cierpliwe dłonie o delikatnych palcach najbardziej przerażały Selveiin.

Mozolne czuwanie u studni trwało już cztery dni, jeśli nie dłużej. Księżniczka była boleśnie świadoma obecności nieznajomej nawet wówczas, kiedy odwracała wzrok od jej ciemnej postaci na wewnętrznym dziedzińcu cytadeli. Nawet głęboko za murami cytadeli Selveiin zdawało się, że słyszy głuchy dźwięk miedziaków wpadających do mosiężnej miseczki i krzyk dzikiego ptactwa. Mewy każdego dnia podchodziły coraz bliżej, by pochwycić kęs zeschniętej bułki czy kołacza, podarowanego brzemiennej przez litościwą podkuchenną.

Sama błagalniczka nic nie jadła. Po prostu czekała u studni.

Selveiin dobrze znała obyczaj, który nakazywał stać u wrót swego wroga bez napoju i jadła, póki ten nie wysłucha prośby. Wprawdzie nie potrafiła zgadnąć żadnego powodu, dlaczego ktoś pragnąłby błagać o litość przeklętą żalnicką księżniczkę, którą obwołano wiedźmą we wszystkich Krainach Wewnętrznego Morza. Lecz o świcie jej oczy nieodmiennie znajdowały u studni ciężarną niewiastę, zastygłą w oczekiwaniu niczym owad w bursztynie.

Księżyc zniknął i odmienił się na nowo, odkąd Wężymord pożeglował ku ciemnej ziemi Pomortu na wezwanie Zird Zekruna. Nie zostawił swej małżonce nic prócz obietnicy, że powróci, nim bzy skończą kwitnąć. Kiedy odpływał, uścieski port był pełen smoczych okrętów o żaglach w pupurowo – szafranne pasy, jakże podobnych tym, które budowali Zwajcy. Księżniczka pamiętała bardzo wyraźnie, jak wiatr łopotał płaszczem jej męża, stojącego na burcie okrętu o dziobie rzeźbionym na kształt morskiego orła. Ale nie odwrócił się i nie spojrzał ku niej, kiedy wypłynął poza palisadę z potężnych drewnianych bali, która miała chronić uścieski brzeg przed rozszalałymi falami Cieśnin Wieprzy.

Nie powiedział żonie, co wzywało go w dziedzinę Zird Zekruna. Po prostu pewnego ranka wetknął jej w zgrabiałe z przestrachu palce klucze do cytadeli i oznajmił, że odpływa. Selveiin wiedziała, że nie powinna się dziwić. Ostatecznie zawsze z wiosną odpływał na Pomort, by dopełniać rytuałów przemiany. Jednak tego roku wszystko było inne – z powodu rebeliantów przyczajonych na Lipnickim Półwyspie, szalonego proroka i wszystkich przepowiedni, które coraz ciaśniej zaciągały się nad murami uścieskiej cytadeli.

Gdybym zdołała odgadnąć choć część zagadek ukrytych w proroctwie Nur Nemruta i słowach rudowłosej kniahinki, pomyślała, wpatrując się w fale Cieśnin Wieprzy. Ale nie potrafię.

Wiedziała, że Wężymord dawno odnalazł sens przepowiedni. Jednak milczał. Jak w baśniach, pomyślała, mimo woli uśmiechając się do siebie. Nikt nie może pomóc człowiekowi, gdy ten gra w zagadki z bogiem, bo z pierwszym słowem podpowiedzi obaj, ten, który podpowiada, i ten, który słucha podpowiedzi, zmieniają się w kamień. Tyle że ja zmienię się w kamień, cokolwiek nastąpi, i nie mam żadnych sojuszników. Nie znam języka bogów i nie odnalazłam żadnego sposobu, by ich oszukać.

Znów wychyliła się z okna i spojrzała na dziedziniec. Brzemienna niewiasta wciąż tkwiła przy cembrowinie studni. Wychudzony ryży kundelek podszedł ostrożnie i polizał jej palce.

Och, ostatecznie jakie ma znaczenie, że raz wystawię się na niebezpieczeństwo, pomyślała niecierpliwie Selveiin, wygarniając ze szkatułki garść srebra. Narzuciła na ramiona płaszcz. Niebo było jasne i nad kamiennym dziedzińcem wisiał nieznośny upał, lecz kniahini nie mogła ukazywać się obcym w lnianej spodniej sukni. Strażnik, który jej dzisiaj towarzyszył, uczynił gest, jakby chciał ją powstrzymać. Ostatecznie jednak nic nie powiedział. Odsunął się jedynie nieznacznie, by nie padł nań cień księżniczki. Był jednym z Pomorców zostawionych przez Wężymorda dla jej obrony, bo żalniccy strażnicy nazbyt dobrze pamiętali szarańczę Hurk Hrovke i nie kwapili się do podobnej służby. Jednak i frejbiterzy bali się, a ich wiara w opiekę Zird Zekruna gwałtownie słabła, kiedy przekraczali progi komnat Selveiin.

Na kamiennym dziedzińcu gorąco uderzyło ją w twarz.

– Z woli bogów uczyniono mnie żalnicką kniahinią – pokonując suchość gardła poczęła recytować rytualną formułę powitania – bym skłaniała serce mego pana ku prośbom poddanych. Ofiaruję ci ogień, sól i wybaczenie, jeśli w imię bogów pragniesz któregoś z nich.

– Pani. – Żebraczka uniosła opuchnięte powieki.

Selveiin aż wstrzymała powietrze ze zdumienia, kiedy z zupełnie obcej twarzy spojrzały na nią przejrzyste szare oczy Koźlarza.

– Pani, przewędrowałam długą drogę, by prosić o wstawiennictwo. – Niewiasta oblizała popękane spieczone wargi. – Mój czas nadchodzi. Przybyłam prosić, żebyś świadczyła przed bogami o moim dziecku i nadała mu imię.

Za plecami księżniczki Pomorzec zaśmiał się cicho. To była chytra prośba, błaganie kobiety pozbawionej opieki krewnych i dachu, by powić dziecko. Od wieków było zwyczajem, że gildia uścieskich ladacznic zwracała się do kniahini z podobnym życzeniem. Nazywają je dziećmi kniahini, przypomniała sobie Selveiin, i przyjmują imię kniazia lub jego małżonki. Na znak łaski, która je spotkała, dostają jedenaście złotych monet, po jednej na pamiątkę każdego z bogów Krain Wewnętrznego Morza. Dość, by skuszony groszem chłopek zabrał je i wychował we własnej zagrodzie, wraz z gromadką kóz, prosiąt i wiejskiego drobiu.

Tak, prośba była zrozumiała, o ile ktoś nie wzdrygał się nazwać dziecka imieniem przekleństwa, dodała w myślach. Jednak to nie będzie moje imię. Nikt ze śmiertelnych nie zdoła zapamiętać mojego prawdziwego imienia.

– Proszę – powiedziała miękko błagalniczka.

Jej palce zacisnęły się na podołku gestem, który przypomniał księżniczce Servenedyjkę, umierającą w zaułku w Spichrzy, i jej dziecko urodzone z grudką krwi w dłoni.

– Pani. – Pomorzec przestał się nagle bać i przypatrywał się księżniczce nieledwie z rozbawieniem. – Nie moja rzecz, ale jeśli nie chcecie odbierać tego bękarta przy studni, każcie ją zanieść na pokoje.

– Niech zaniosą ją do niskiej świetlicy – zdecydowała Selveiin. – I sprowadźcie jakąś babę świadomą wedle porodów.

– Nie! – krzyknęła błagalniczka. – Nie pod jego dachem. Nie oddam mojego dziecka Zird Zekrunowi.

Pomorzec wzruszył obojętnie ramionami. Na północy powszechnie wierzono, że jeśli niewiasta urodzi w murach poświęconych obcemu bogu, dziecko na zawsze pozostanie w jego mocy.

Selveiin przygryzła wargę. Tak wiele gadano o krwawych biesiadach w uścieskiej cytadeli, gdzie wilkołakowie i wiedźmy wieczerzali pospołu ze śmiertelnikami i pili krew niemowląt z kielichów poświęconych Annyonne, że rozumiała strach położnicy.

– Przygotujcie izbę przy wschodniej strażnicy. Jedną z tych, których okna wychodzą na morze – dodała. – I wóz, bo żadna z nas nie zajdzie tam piechotą.

Wojownik skrzywił się nieznacznie, gdyż rzadko kto w Uścieży lubił ową budowlę z szarego kamienia. W czasach pradziadów Selveiin służyła za morską latarnię. Potem jednak morze cofnęło się mocno w głąb Cieśnin Wieprzy, odsłaniając cokół wieży i potrzaskane skałki u jej podnóża. Zresztą po kolejnych pożarach został jedynie wysoki, toporny postument. Wężymord kazał nadbudować na nim dwa piętra. Architekt, sprowadzony z samego Pomortu, uczynił to z właściwym swej nacji brakiem wdzięku, zamieniwszy latarnię w coś w rodzaju pomniejszego bastionu o grubych murach i okienkach tak wąskich, że niemal nie przepuszczały światła.

Selveiin pamiętała jej pierwszego komendanta. Siwobrody frejbiter miał nogę pogruchotaną w dawniejszych potyczkach, a jego okuta laska posępnie stukała po kamiennych posadzkach cytadeli. Powierzono mu tuzin żołnierzy, takoż zbyt poranionych, by mogli tego roku wyruszyć na morze, i przykazano wypatrywać na Cieśninach wrogich okrętów. Lecz jeżeli Wężymord zapragnął zmienić strażnicę w szpital czy przytulisko dla weteranów, jego zamysły obróciły się wniwecz jeszcze tego samego roku. Pewnego ranka znaleziono frejbitera powieszonego na żelaznym haku. Jego ludzie rozbiegli się pospiesznie, tak że nikt nie doszedł, czy sam postanowił skończyć z nędznym bytowaniem, czy też dopomógł mu jaki zły człowiek.

Odtąd jednak Pomorcy lękali się strażnicy. Gadano, że nawiedza ją duch komendanta, a piraci nazywali wieżę trupiarnią. Z czasem coraz bardziej popadała w ruinę. Ostatnio zaglądali tam jedynie świniopasi, którzy szukali schronienia na kilka nocy podczas wielkich świńskich targów.

Strażnica była wszak wystarczająco oddalona od cytadeli i przybytku Zird Zekruna, by uspokoić sinoborską niewiastę. Zresztą żadne inne miejsce nie przychodziło księżniczce do głowy.

Położnica nie wyglądała mimo wszystko na zanadto wylęknioną. Kiedy służba poczęła się krzątać wokół nich w zadziwionym milczeniu, przymknęła tylko oczy. Kosmyk rdzawobrązowych włosów wysunął się jej spod kaptura i łagodnie spłynął wzdłuż krzywizny szyi. Miała opalone, śniade policzki, delikatną twarz w kształcie serca. Gdy tak spoczywała lekko oparta o cembrowinę, z rękoma splecionymi na piersi i na wpół uśpiona w letnim upale, Selveiin poczuła przelotne ukłucie zawiści. Tak musiała wyglądać Thornveiin, kiedy nosiła w łonie syna kopiennickiego księcia.

Na podwórcu u stóp strażnicy dwie służebne wylewały właśnie brudną wodę z cebrzyka. Na widok księżniczki ukłoniły się prędko i jeszcze chyżej odwróciły wzrok.

We wnętrzu strażnicy było niemal czysto. Drewniane posadzki wyszorowano pospiesznie i zarzucono tatarakiem, zmiótłszy resztki śmieci pod kobierce zwiezione z cytadeli. Selveiin z westchnieniem rozpoznała kilka sprzętów z własnych pokojów, dwa karła, podnóżek, krzesło inkrustowane macicą perłową i srebrną miednicę. Jakby dziecko ladacznicy nie mogło być wykąpane w zwyczajnej drewnianej misie, pomyślała ze zmęczeniem. Jednak była przekonana, że służebni nie wierzyli w życzenie błagalniczki. Dla nich szykowała się kolejna krwawa ofiara dla przeklętej kniahini, która wybrała odludne miejsce, by, jak to już wiedźmy mają we zwyczaju, wytoczyć krew z niewinnego dziecięcia.

61
{"b":"89257","o":1}