– Odeślij je. – Sinoborska niewiasta, która dotychczas bezwolnie poddawała się zabiegom służby, przysiadła na skraju łoża zaścielonego lnianymi prześcieradłami i wskazała na trzy stare czerwienieckie niewolnice skulone pod ścianą. – Nie będą więcej potrzebne.
– Owszem, będą – odparła oschle Selveiin. – Nie kształcono mnie na położną, a i w rodzeniu dziatek nie bardzom doświadczona.
– Ale będziesz, prawda? – Błagalniczka spojrzała ku niej spod opuszczonych rzęs. – Urodzisz dziecko o oczach koloru Wewnętrznego Morza, w którego żyłach popłynie krew sorelek. Przepowiedziano też inne rzeczy, księżniczko, tamtej nocy, kiedy upadła wyniosła wieża Nur Nemruta od Zwierciadeł. Czy teraz odeślesz niewolnice? Czy wystarczy?
Selveiin odprawiła służki skinieniem, nie odwracając nawet głowy, i bez słowa nalała świeżo zaparzonego krwawiennika w porcelanowe czarki. Jałmużniczka odmówiła przeczącym skrzywieniem ust. Kolejny z północnych zwyczajów, pomyślała Selveiin. Nie będziesz jadł ni pił w domu swego wroga, byś nie stał się jego dłużnikiem.
– Nie – odpowiedziała cicho Sinoborzanka. – To nie to co myślisz, księżniczko. Co ranek pomorccy kapłani odprawiają w cytadeli błogosławieństwo nad pokarmem. Jeśli nie chcę, aby Zird Zekrun dostrzegł mnie tej nocy, nie mogę dotknąć ani źdźbła poświęconego mu jadła. Poza tym – uśmiechnęła się, tłumiąc grymas bólu – moja bogini mogłaby mieć za złe. Czy zechcesz to wziąć, księżniczko? – Odwiązała przytroczoną na plecach sakwę z grubego sukna. – A także to. – Sięgnęła pod poły płaszcza i wcisnęła jej w dłoń drobny, połyskliwy przedmiot.
Selveiin odruchowo zacisnęła palce i zaraz wydała okrzyk bólu, kiedy ostrze przecięło jej skórę.
– Danina dla bogini – wyszeptała brzemienna. – Zawsze ta sama, kiedy pierwszy raz bierzesz je w dłonie.
Księżniczka z niedowierzaniem patrzyła na wąską strużkę krwi wijącą się wokół jej nadgarstka. Srebrzyste wrzeciono Kei Kaella ze stukotem potoczyło się po chropowatych deskach i zatrzymało u jej stóp. Nie śmiała go podnieść. Nazbyt dobrze zapadły jej w pamięć uczta Hurk Hrovke i Jabłko Niezgody, ukryte teraz głęboko w kufrze przykutym żelaznymi pierścieniami do ścian w podziemiach wieży uścieskich alchemiczek.
– Nie widziałam okrętu – odezwała się. – Nie widziałam sinoborskich okrętów w porcie Uścieży i nie wiem, jakim sposobem wykradłaś wrzeciono ze świątyni Kei Kaella…
– Wykradłaś? – Sinoborzanka zaśmiała się cicho. – Znaku bogini nie można wykraść, księżniczko. Jest śmiercią dla każdego, kto po nie sięgnie bez pozwolenia najwyższej kapłanki Kei Kaella. Ale ty masz moją zgodę, księżniczko, jakąkolwiek karę naznaczy mi bogini.
Księżniczka przycisnęła do ust zakrwawioną dłoń. Na chwilę zabrakło jej słów.
– Dość o tym – ucięła położnica. – Są takie łodzie, których nie dostrzeże ludzkie oko, mnie zaś prowadził Mel Mianet od Fali. Nie mogłaś mnie widzieć. Teraz otwórz sakwę, księżniczko, bo musimy jeszcze mówić, a mój czas jest bliski.
Selveiin drżącymi palcami rozsupłała potrójny węzeł, nagle bardzo dobrze rozumiejąc, co znajdzie w środku. Nie omyliła się. Na dnie troskliwie owinięte szarą przędzą spoczywały znaki bogów: Fletnia Wichrów, żebracza miska Cion Cerena i wojenny róg Mel Mianeta. A także resztki kryształowego naszyjnika, który Selveiin widziała na szyi Krawęska, nim spadł nań jeden z zakrzywionych mieczów Szarki.
– Jakim sposobem? – spytała bardzo cicho. – Jak tego dokonałyście?
– Naprawdę chcesz wiedzieć? – Kapłanka zacisnęła palce na poręczach łóżka. – Chcesz wiedzieć o każdej złamanej przysiędze, o każdym mordzie i przeniewierstwie, które stoją za tymi znakami? Jak córce skalmierskiego doży obiecano śmierć Iskry w zamian za Fletnię Wichrów? O wszystkich wołwach, które wolały rozbić głowę o kamienie, niż służyć zamysłom Lelki? – Jej głos załamał się nieoczekiwanie, po policzkach płynęły łzy.
Strząsnęła je czubkami palców. Z gniewem.
– A może wolisz posłuchać, jak ranny kniaź stał pod bramami świątyni, błagając schronienia, a ona mu nie otworzyła, nie otworzyła własnemu ojcu, gdyż musiała posadzić na tronie jego syna? Jak umierała powoli, dzień po dniu toczona przez śmiertelną chorobę, gnijąc za życia? – Z wysiłkiem uniosła się na łokciu, by widzieć dokładnie twarz księżniczki. – Lub o tym, jak popchnęła kniaziowego syna ku jednej z własnych kapłanek jedynie po to, by spłodził z nią dziecko, pierworodnego syna władcy Sinoborza, który może wezwać boga Wewnętrznego Morza kosztem własnego życia? Czy chcesz usłyszeć o tym, jak sprzedałam własne dziecko za róg Mel Mianeta? O tym też chcesz usłyszeć? – dokończyła chropowatym szeptem.
– Po co mi to przyniosłaś? – Selveiin przełknęła ślinę.
– Bo moce rzeźbią własne koryta w powierzchni krain. – Skurcz znów targnął ciałem kapłanki i jej zaciśnięte palce zbielały z wysiłku. – A to jest najdziksza magia. Niespętana moc bogów przemieniona w metal. I ktoś, ktoś lub coś, popycha je ku tobie, księżniczko. Nie jest przypadkiem, że fale Wewnętrznego Morza przyniosły ci obręcz Fei Flisyon i nie bez powodu Hurk Hrovke objawiła się pośrodku biesiady z Jabłkiem Niezgody. Rychło bzy przekwitną i nie będziesz mogła dłużej zwlekać.
„Powrócę, nim bzy skończą kwitnąć”, z przerażeniem przypomniała sobie pożegnalną obietnicę Wężymorda.
– Skąd wiesz? – wybuchnęła. – Skąd możesz wiedzieć podobne rzeczy?
– Księżniczko. – Sinoborzanka przymknęła na moment powieki. – Ja nie jestem wioskową wołwą, która wypatruje przyszłości w trzewiach czarnego kozła i poda ci w glinianej czaszy napar z lubystki na złamane serce. Jestem najwyższą kapłanką Kei Kaella i słuchałam skowytów wiedźm w najgłębszych komnatach treglańskiej świątyni. Wiem, że Zird Zekrun szuka ścieżek prowadzących poza tamto ciemne jałowe pole, na którym Annyonne pozostawiła martwe ciała Stworzycieli. A pragnienia bogów sięgają daleko, więc zagłada żmijów i śmierć żalnickiej bogini nie nasyciły go ni odrobinę. Teraz dopełni obietnicy złożonej przed wiekiem Wężymordowi. I będzie czekał, aż staniecie się dla siebie nawzajem śmiertelną pułapką.
– Jesteś szalona, kapłanko – Selveiin zaśmiała się krótkim gorzkim śmiechem – sądząc, że którekolwiek z nas miało w tym wybór.
– Szalona? – Zwinęła się z bólu i dobra chwila minęła, nim na nowo zdołała przemówić. – Wiem, kim była Thornveiin, księżniczko. Ale moja miłość także okazała się jak gorzkie ziele i nie mam dla ciebie ani słowa pociechy.
Zaciśnięte wokół kruchej czarki palce Selveiin zadrżały. Kilka kropel wywaru z krwawiennika spadło poza krawędź naczynia, potoczyło się po jej sukni.
– Thornveiin była obłąkana z woli Fei Flisyon – ciągnęła kapłanka. – Lecz wewnątrz część jej umysłu pozostała na tyle rozumna, by pojmować, że powoli ogarnia ją szaleństwo. To trwało długie lata, księżniczko, bo przekleństwa rzucane przez bogów na tych, którzy sprzeciwiają się ich woli, nie są lekkie. I nie sądzę, by którejś z nas ofiarowano więcej miłosierdzia.
Selveiin odwróciła się od niej bez słowa. Tuż przy oknie, wąskim i przesłoniętym jedynie ciężką oponą, która falowała na wietrze, przeciągle krzyknął morski ptak. Morze coraz mocniej uderzało o skały i szum fal zdawał się ze wszystkich stron omiatać komnatę.
Tak właśnie będzie na końcu, pomyślała. Będę tkwiła na brzegu Wewnętrznego Morza, nieruchoma, zamknięta w kamieniu, słysząc jedynie śpiew morza i krzyki mew. Będę opłakiwać zmarłych, lecz mój lament stłumi szary granit, który co świt pokrywa się świeżą rosą. Nikt go nie usłyszy.
Wzdrygnęła się.
– Nie uczyniłam nic przeciwko bogom, kapłanko. Nawet przeciwko Zird Zekrunowi, jeśli o to pytasz.
– To prawda. Ale przez jedną krótką chwilę szłaś przez Krainy Wewnętrznego Morza z Sharkah, Sierpem Bogini, i fala przepowiedni zagarnęła cię jak swoją. Bóg, który przewiódł mnie suchą stopą przez całą otchłań oceanu, kazał, bym spytała cię o wizerunek Annyonne. A także dokąd wiodą ścieżki pośród gwiazd.
Selveiin zamrugała, jakby ostry okruch utkwił jej pod powieką. Pamiętała szkic nakreślony ostrą kreską na karcie jednej z ksiąg Thornveiin. W zimowe niebo wpisano postać zabójczyni bogów z sierpem i pękami gwiazd na głowie, na czubkach palców i smudze włosów.
Jak Szarka w wieży Nur Nemruta, pomyślała przelotnie księżniczka, z zakrzywionym mieczem nad głową i odłamkami zwierciadeł, które rozpryskiwały się światłem za jej plecami.
A później kolejno zaczęły się jej przypominać alchemiczne symbole wpisane szybkimi, nerwowymi ruchami w obrysy konstelacji. Jedenaście znaków dla jedenastu bogów zaklętych w metalu. Symbole rozpalały się w jej pamięci jak ogniste smugi. Jedenaście kolejnych transmutacji i biała kobieta na niebie, której imię brzmi Annyonne. Thornveiin wyrysowała je w języku spichrzańskich alchemiczek, aby ktoś zdołał je odczytać na długo po tym, jak przekleństwo bogów pochłonie ją bezpowrotnie.
Jak mogłam być równie ślepa? – zdziwiła się tępo. Jeżeli zwrócisz przeciwko bogu jego własną moc, przypomniała sobie słowa Wężymorda, musi ugiąć się lub umrzeć. Nie ma innego sposobu.
– Jedenaście znaków – powtórzyła szeptem. – Jedenaście, ni mniej, ni więcej.
I ich imiona zapisane ręką Thornveiin w kształtach konstelacji, dodała w myślach. Harfa Org Ondrelssena od Lodów o strunach jasnych od gwiazd. Miecz Bad Bidmone, który nosi na plecach mój brat, z Gwiazdą Zaranną osadzoną w jelcu rękojeści. Kamień Zird Zekruna, czy też nieledwie jego zarys, ciemny pośrodku jesiennego nieba. I na koniec słońce, jedenasty ze znaków, sfera, w którą wpisano całą postać. Słońce. Niebieski ogień, który nie ma żadnego innego imienia w tajemnym języku uścieskich alchemiczek, chociaż w nim właśnie ukryto sekret mocy Kii Krindara.
– Czyżbyś wreszcie zaczynała rozumieć, księżniczko? – Twarz kapłanki była blada jak chusta, a po policzkach znów płynęły łzy.
Księżniczka ocknęła się.
– Czy już nie czas…?
– Ono i tak się urodzi. – Głos Sinoborzanki drżał od tłumionego cierpienia. – Bogowie potrafią zadbać o swoje długi, a to dziecko ofiarowano Mel Mianetowi od Fali za jeden ze znaków, których będziesz potrzebowała. Zatrzymał je tylko w mym łonie, dopóki nie dokończę dzieła.