Литмир - Электронная Библиотека

ROZDZIAŁ SZESNASTY

Szarka ocknęła się przed świtem. Kiedy otworzyła oczy, jej źrenice były złote, pełne ciekłego ognia. I wiedźma od razu zrozumiała, że coś poszło nie tak. Zupełnie nie tak, jak należało.

Iskra podniosła się płynnym ruchem. Nie spojrzała nawet ku żalnickiemu księciu, który usnął na ziemi, z głową na skraju jej posłania.

– Moje odzienie – rzuciła bezbarwnym głosem, ściągając suknię przez głowę.

Wiedźma nie odważyła się dłużej zwlekać. Podbiegła do skrzyni, podniosła wieko i spod zwałów rozmaitych szat wydobyła nabijany żelazem kubrak norhemnów, spódniczkę i wysokie buty. Wyciągnęła ku Iskrze strój południowych wojowników, modląc się, aby Szarka nie postanowiła jej dotknąć i nie pociągnęła w nowe szaleństwo. Jednak rudowłosa nie dostrzegła jej wcale. Stała pośrodku komnaty, wysoka i smukła jak ostrze miecza, a złotorude pasma włosów unosiły się wokół niej jak płomienie.

– Miecze – zażądała i wiedźma pospiesznie podała jej pakunek.

Ruchy Iskry były wprawne, bez cienia zawahania. Dociągnęła rzemienie i zapięła sprzączki. Głowice jej zakrzywionych mieczy połyskiwały słabo, kiedy zapinała pas na biodrach. Właśnie taką wiedźma zobaczyła ją pierwszy raz, konającą na Przełęczy Skalniaka. Niebieskooka niewiastka pomyślała wówczas, że jest jedną z południowych wojowniczek w służbie spichrzańskiego księcia. Potem jej dotknęła. I wszystko się odmieniło.

Żalnicki książę również się obudził. Zamrugał powiekami, jakby nie mógł sobie przypomnieć, co się wydarzyło poprzedniego wieczoru. Ale Sorgo leżał tuż obok na kamiennej posadzce i kiedy palce Koźlarza napotkały chłodną rękojeść, mężczyzna poderwał się gwałtownie i wyciągnął ramię ku dziewczynie.

Szarka nic nie spostrzegła. Odwrócona do niego tyłem, mocowała nóż w cholewie buta.

– Nie! – wykrzyknęła wiedźma, odtrącając jego dłoń, zanim musnął skraj kubraka Iskry. – Popatrz! – pokazała skrzynię, na której rudowłosa oparła rękę.

W miejscu, gdzie spoczywała dłoń Szarki, żelazne okucia roztopiły się jak wosk i spłynęły z wieka, ryjąc w drewnie głębokie, ciemne bruzdy.

Książę odskoczył gwałtownie.

– Co to?

– Nie wiem – odparła głucho wiedźma. – Zdołaliśmy ją przywołać z głębi śmierci. Ale nie potrafię zgadnąć, kim wróciła.

– Ogniem – rzekł bez zawahania książę. – Taką ją widzę, z twarzą wichrowej sevri i płomieniem wplecionym we włosy. Po prostu odpowiedziała na moje pragnienie. Niech bogowie się nad nami zlitują.

– Nie tej nocy. Tę noc przyszykował Zird Zekrun, a on nie jest skłonny do miłosierdzia.

Książę uczynił krótki, pytający ruch brodą w kierunku Szarki, która wkładała na głowę srebrną obejmę, dar Suchywilka. Wiedźma przypomniała sobie, że wcześniej rudowłosa nosiła obręcz dri deonema, ale zeszłej jesieni rzuciła ją w odmęt Wewnętrznego Morza.

– Moc Pomortu jest w niej – wyjaśniła szeptem wiedźma. – Na razie słaba, zduszona, ale rychło wybuchnie świeżym płomieniem. I będzie gorzeć, póki Iskra nie wejdzie w głąb Hałuńskiej Góry. Tego właśnie pragnie Zird Zekrun. Mieć ją dla siebie i sprawdzić, jakim sposobem znalazła się w Krainach Wewnętrznego Morza.

– Czy można to zatrzymać?

Wiedźma potrząsnęła głową.

– Wtedy umrze.

Książę zacisnął zęby.

– Więc nie pozwoliliśmy jej otruć, aby należała do Zird Zekruna.

Szarka podeszła do drzwi i z głową przechyloną na ramię wsłuchiwała się w odgłosy walki.

– Nie, nie tylko po to – odrzekła wiedźma.

Nie mogła jednak przerażać go jeszcze bardziej i wyjaśniać, jakie tropy i ślady widziała tej nocy w ogniu i popiele. Czas się kończył, a każde wędrowało tej nocy inną ścieżką – i nie wszystkie z nich wyznaczył pan Hałuńskiej Góry.

Iskra odsuwała sztaby, którymi zaparto drzwi. Koźlarz uczynił gest, jakby chciał ją odsunąć w bok, ale bezradnie zatrzymał się w pół kroku. Wiedźma podała mu bukłak z wodą, sakwę i płaszcz, przez moment szczęśliwa, że może mu odpłacić za tamtą noc, gdy otulił ją własną opończą.

– Po co? – zdziwił się.

Szarka otworzyła drzwi i ku wiedźmie buchnął odór świeżej krwi. Zakręciło się jej w głowie.

– Wyprowadź ją na morze – odezwała się chrapliwie. – Fale przytłumią ogień. I nie pozwól jej płynąć na Pomort. Za żadną cenę nie pozwól.

A cena będzie wysoka, dodała w myślach, patrząc, jak zapina pas. Wyższa, niż możesz przypuszczać.

Szarka stanęła na progu, oparła się lekko o ościeżnicę. Drewno dymiło pod dotykiem jej palców.

Koźlarz spojrzał na wiedźmę jeszcze jeden ostatni raz – jego oczy były siwe jak żelazo i poważne – po czym krótko skinął głową.

Iskra zaczęła zbiegać po schodach.

* * *

Kiedy Wark zobaczył Iskrę na szczycie zrujnowanych schodów, miał wrażenie, że słońce zaświeciło mu znienacka w oczy. Omal nie przypłacił tego życiem, bo zwajecki wojownik uderzył błyskawicznie, wymierzając niski, podstępny cios w podbrzusze. Wark sparował uderzenie, strącił Zwajcę kilka stopni w dół i przez moment nie widział córki Suchywilka. Inni jednak musieli ją dostrzec, ponieważ szczęk żelaza przycichł. Wojownicy wahali się, spoglądając niepewnie ku ciemnej postaci w obramowaniu drzwi do komnaty. Zza jej pleców biło światło – odblask ognia z paleniska albo jej włosy, Wark nie był pewien.

Dopiero gdy się poruszyła, ujrzał, że zastąpiła jasną suknię barbarzyńskim południowym strojem. Wark znał go bardzo dobrze. Kiedyś skalmierski doża podarował jego ojcu Servenedyjkę. W Sinoborzu niewiasty nie chadzały pod bronią ani w sukniach bezwstydnie odsłaniających kolana. Krobak nie był nawet pewien, czy wojowniczka jest człowiekiem – sine tatuaże i ostro spiłowane zęby przeraziły go bezmiernie. Nie zwykł jednak przyznawać się do strachu. Rozkazał zamknąć dzikuskę w klatce i zawiesić u powały w wielkiej sali posłuchań treglańskiego dworca, innym niewiastom na przestrogę. Wreszcie zagłodzono ją jak wiele rozmaitych dziwadeł przed nią.

Wark pamiętał pokrytą tatuażem twarz Servenedyjki, kiedy miotała klątwy zza żelaznych sztab, z każdym dniem cichsze i słabsze. Chyba dlatego strój zwajeckiej kniahinki wstrząsnął nim bardziej, niż był skłonny przyznać. Owszem, pamiętał plotki, jak pokonała dri deonema na placu przed wielką świątynią Traganki i została kochanką bogini. W tawernach treglańskiego portu wiele mówiono, że wędrowała poprzez Krainy Wewnętrznego Morza w obręczy Zaraźnicy. Jej rozpuszczone włosy również były wyzwaniem, bo nawet sinoborskie ladacznice nosiły się skromniej. Jednak Szarka była Iskrą i wybaczano jej więcej niż innym. Nie sądził wszakże, aby jego wojownicy kiedykolwiek zapomnieli, że stanęła przed nimi półnaga, z dwoma nagimi mieczami.

Nie sądził, aby sam zdołał to zapomnieć.

Wtedy przypomniało mu się, że kapłanka otruła ją sokiem ze źródła Ilv, który niweczy wszelkie moce. Córka Suchywilka nie była już Iskrą, widmową towarzyszką kohorty Org Ondrelssena od Lodu, tylko śmiertelną kobietą. Wreszcie mógł ją pochwycić.

Iskra odrzuciła głowę do tyłu i roześmiała się, zupełnie jakby usłyszała jego myśli. Jej głos był zmieniony, matowy i ciemny jak dym.

Przez większość nocy Sinoborzanie zmagali się w półmroku, wyrąbując sobie poprzez Zwajców kilka stopni w górę, zanim ci znowu ich odepchnęli w dół. Wark nie wiedział nawet, ile czasu minęło, odkąd Irys podała Szarce kielich trucizny. Nie chciał myśleć ani o zdradzie kochanki, ani o tym, że treglańskie kapłanki zabawiły się nim jak kuglarze kukiełką w jarmarcznym teatrze. Walka pochłonęła go bez reszty. A teraz stał na skrwawionych schodach z wielkim sinoborskim pałaszem w ręku, dysząc ciężko. Rany od Sorgo otworzyły się i czuł, jak opatrunki pod kolczugą powoli pęcznieją od krwi. Nie dbał o rany. Było za późno. Teraz chciał Iskry – tym lepiej, że na końcu okazała się żywa – i nie zamierzał pozwolić, aby powstrzymała go garść zwajeckich wojowników.

Wciąż nie widział jej twarzy. Na schodach pozostało zaledwie kilka pochodni, zatkniętych na ścianach w żelaznych obręczach, a światło zza jej pleców biło mu w oczy. Poruszyła się. Płomienie pochodni zamigotały. Niewiarygodnie szybko Iskra sięgnęła ku rękojeściom mieczy. Zalśniły zakrzywione ostrza, a ona mknęła już w dół po schodach, lekko przeskakując ponad trupami.

Jakiś wojownik obok Warka chrapliwie wciągnął powietrze. Jemu zaś przypomniało się, że córka Suchywilka pokonała siedmiu zwajeckich kniaziów, którzy przybyli prosić o jej rękę. Nigdy wcześniej w to nie wierzył.

Najbliższy z Sinoborzan, siwobrody wojownik jeszcze z drużyny Krobaka, nie zdołał się poruszyć. Po prostu stał, gapiąc się z rozdziawioną gębą, kiedy jeden z zakrzywionych mieczy musnął jego pierś i samym piórem rozpłatał brygantynę. Cios nawet nie szarpnął jej ramieniem. Wyglądało, jak gdyby nie napotkała żadnego oporu.

Siwobrody stęknął głucho. Spróbował wczepić się w mur. Potem upuścił miecz i charcząc, upadł w mrok pod ścianą.

Szarka odsunęła się lekko. Blask ognia padł na jej twarz, gdy ponad umierającym wojownikiem spoglądała prosto na Warka.

Zwajcy i sinoborska drużyna wciąż stali jak zaklęci, bez zrozumienia wpatrując się w rudowłosą kobietę.

Drobiąc kroki, niemal tanecznie, zbiegła kilka kolejnych stopni. Rudowłosy Zwajca cofnął się pod ścianę, osłonił ułamkiem tarczy. Być może sądził, że rozpozna go pomiędzy obcymi. Pomylił się. Cięła nisko, w rękę zaciśniętą na stylisku topora. Zwajca zawył – ból w jego głosie mieszał się z niedowierzaniem – ale jednocześnie uderzył, mierząc ostrym kolcem umba prosto w jej nieosłoniętą twarz. Zbyt wolno. Uchyliła się ze śmiechem i cięła go z półobrotu w bok. Ostrze weszło głęboko. Z paskudnym chrupnięciem rozcięło kolczugę. Nie zwalniając, wyrwała miecz z rany i potężnym kopniakiem rzuciła konającego Zwajcę na kolana. Buty miała podkute.

– Oszalała – odezwał się ktoś kilka kroków za Warkiem.

Rozpoznał głos Czarnywilka, doradcy i krewniaka zwajeckiego kniazia. Jakiś czas temu widział go w bitwie, kiedy Zwajcom udało się na kilka chwil odepchnąć sinoborską drużynę aż na dziedziniec. Czarnywilk trzymał się blisko zwajeckiego kniazia. Walczyli ramię przy ramieniu – wielcy, w rogatych szłomach, z brodami posklejanymi od krwi i potu – osłaniając się wzajemnie i wyłuskując ofiary spomiędzy sinoborskich wojowników. Wark wiedział, że prędzej czy później przyjdzie mu zmierzyć się z jednym z nich.

77
{"b":"89257","o":1}