Литмир - Электронная Библиотека

Na razie jednak jego myśli zaprzątała Iskra. Znów przystanęła. Wciąż z mieczami w obu dłoniach, oparła się o mur i przekrzywiwszy głowę, przyglądała się Warkowi. Na jej ustach igrał słaby uśmiech. Wydało mu się, że z niego szydzi.

Strząsnęła posokę z ostrza. Pochodnia zasyczała, kiedy kropelki krwi wpadły w płomień.

Najbliżej miała do zbrojnego w brunatnej przeszywanicy i kapalinie, spod którego wystawały dwa płowe warkocze. Był synem drobnego bojara i dopiero zeszłej wiosny przystał do kniaziowskiej drużyny. Wark nie umiał przypomnieć sobie jego imienia. Niezmiernie powoli wojownik uczynił krok do tyłu. Oczy utkwił w głazie, o który oparła się Iskra. Cofał się. Nie więcej niż pięć stopni dzieliło go od Szarki.

Pojedynczy, drobny kamień wysunął się spod jego obcasów i ze stukotem potoczył się po schodach.

Wystarczyło.

Szarka drgnęła. Jej uśmiech poszerzył się i przeszedł w grymas.

Zakrzywione miecze mignęły jak dwa srebrnołuskie żmije, kiedy wznosiła je do ciosu. Chłopak w kapalinie nie czekał dłużej. Na oślep rzucił się do ucieczki. Ale Wark wiedział już, że na próżno. Iskra nie próbowała go ścigać. Jeszcze raz zaśmiała się gardłowo, niemal z czułością – tak jak kobieta śmieje się do kochanka, gdy ten zakrada się do jej komnaty pod letnim czerwonym księżycem – i jej głos znów przeniknął Warka do głębi. Potem wyskoczyła w powietrze. Jak żar – ptak. Jasna smuga włosów uniosła się nad nią jak wachlarz.

Nie wierzył, że to możliwe.

Wylądowała pewnie, na przygiętych kolanach, o dwa stopnie przed chłopakiem. Ten pędził przed siebie w obłąkańczym przerażeniu, byle dalej. Wystarczyło, że nadstawiła miecz. Niedbale, nie mierząc. Po prostu pozwoliła, aby nadział się na ostrze.

Gdzieś ponad wieżą wrzasnął jadziołek.

Ostrze weszło w szyję, z paskudnym chrupnięciem przecięło kręgi.

Wark poczuł na języku krew. Przygryzł wargę – jakby ból mógł przywrócić przytomność i stłumić wrzask przerażenia, który powoli podchodził mu do gardła.

Iskra nie wyrwała miecza. Stała na wąskim podeście w połowie schodów, patrząc przed siebie niewidzącym spojrzeniem. Przez moment sądził, że ostrze się zakleszczyło. Uniósł ramię, dając znak, aby ją pojmano. Wreszcie miał szansę dostać ją żywą, a pomimo wszystkiego, co zobaczył na tych mrocznych schodach, nie zamierzał pozwolić jej umrzeć. Nawet w szaleństwie wydawała mu się cała złota, roziskrzona. Podobna do błyskawic, które zeszłej nocy rozrywały się na burzowym niebie ponad jej okrętem.

Trzech wojowników, których wiele lat temu przyprowadził jeszcze z Czerwienieckich Grodów, z ociąganiem ruszyło naprzód.

Iskra czekała z ramionami opuszczonymi wzdłuż ciała. Na ostrzu jednego z mieczy wciąż tkwił zewłok chłopaka, który przestał już nawet kopać kamienie.

Wark poczuł rozpaczliwą, irracjonalną nadzieję, że ocknęła się z szaleństwa.

Jednak oczywiście tak się nie stało.

Dwóch wojowników szło ku niej po prawej, tuż przy murze. Pierwszy miał wielki pałasz, ten nieco z tyłu dzierżył w ręku bojowy topór o wydłużonej brodzie. Stąpali ostrożnie, zasłaniając się kałkanami. Wark skrzywił się ironicznie. Nie sądził, aby miały im się przydać.

Z lewej powoli skradał się jeden z najstarszych wojów w sinoborskiej drużynie, wielki pleczysty chłop, który był zausznikiem Krobaka i zasłynął przy tłumieniu bojarskich buntów. Nie wziął tarczy. Wiedział, że Iskra jest zbyt szybka i że trafi mu się tylko jedna szansa, bo nie zdąży się zasłonić, jeśli pierwszy cios chybi celu. Ale dopiero kiedy stary się pochylił, Wark dojrzał jego gizarmę o paskudnie zakrzywionym haku. Mimowolnie wyobraził sobie, jak ostrze wchodzi w Szarkę, rozrywa nabijany żelazem kaftan, druzgocze żebra i sięga ostrym szpikulcem aż do serca. Wojownik miał dość siły, aby przebić ją na wylot i martwą wlec na gizarmie aż na dół schodów. W Tregli wojownicy często ku uciesze kniazia i jego świty unosili po egzekucji nadziane na haki ścierwa buntowników.

Stary rzucił półgłosem komendę, nadstawiając ostrze. Zbrojny z pałaszem wysunął się jeszcze bardziej do przodu. Tylko trzy stopnie dzieliły go od Iskry. Wark zrozumiał, że wojowie nie będą próbowali wytrącić jej ostrzy. W ogóle nie zbliżą się bardziej niż konieczne. Dlatego przodem puszczono człeka z pałaszem, dłuższym od jej mieczy. Wystarczy jeden cios. Jeśli chybi pałasz, gizarma dokończy dzieła. Topornik był jedynie po to, aby ją dobić, zarąbać na skrwawionych schodach jak świnię.

Nie mógł ich powstrzymać. Wiedział, że teraz nikt go już nie posłucha.

Ale to Iskra zaatakowała pierwsza. Zwinęła się w miejscu jak kot, wyrwała miecz spomiędzy kręgów martwego chłopaka. Wypadem w prawo zmyliła woja z pałaszem. O włos ominęła głownię i w jednej krótkiej chwili, kiedy zbrojny nie mógł się zatrzymać, cięła go przez ręce. Pałasz z brzękiem upadł na podest.

Jakby nie rozumiejąc, co się stało, zbrojny zatrzymał się i zamachał kikutami ramion, odrąbanych na wysokości łokci. Krew padła na twarz Iskry i czarny kaftan norhemnów. Wark bezwiednie zatrzymał oddech. Włosy Iskry wirowały jak złocista przędza, kiedy skręciła w piruecie i znalazła się za plecami rannego. Ten nie krzyknął już. Gizarma kamrata zagłębiła się w jego piersi, przyszpilając do kolczugi pojedynczy kosmyk złotych włosów. Stary uczynił rozpaczliwy wysiłek, aby wydobyć broń. Przez mgnienie oka Wark sądził, że mu się uda, lecz pchnięcie było silne i hak utkwił pomiędzy kośćmi. A Iskra już wynurzyła się z lewej strony. Cięła od góry, przez pierś od obojczyka. Nie miał się czym zasłonić.

Topornik cisnął broń pod ścianę i runął w dół, potykając się o trupy zamordowanych wcześniej.

Iskra go nie goniła. Znów stała pośrodku podestu, z rękoma wyzywająco opartymi na biodrach. Okrwawione pasemko włosów przylgnęło jej do policzka. Potem rzuciła jeden z mieczy na ziemię. Wark aż podskoczył. Brzęk był głośny jak uderzenie dzwonu.

Szarka sięgnęła do pasa. Coś zalśniło w jej palcach. Nie zdążył spostrzec, co. Dopiero kiedy topornik zwalił się na ziemię o dwa kroki przed nim, ze srebrną gwiazdką wbitą w tył czaszki, przypomniał sobie, od czego wzięło się jej imię. Tak samo zabiła zeszłego roku kochanka Zaraźnicy. Śpiewali o tym wszyscy minstrele Krain Wewnętrznego Morza.

Przełknął ślinę. Wiedział, że wojownicy oglądają się na niego i powinien wydać rozkaz, aby ruszyli na nią wszyscy razem. Była niewiarygodnie szybka, ale wciąż mogli przyprzeć ją do muru i rozsiekać. Straciłby najwyżej kolejnych ludzi. W potyczce u wieży zginęło już tylu, że kilku więcej nie czyniło różnicy. Tyle że wciąż nie potrafił się na to zdobyć.

Ostatecznie Szarka przemówiła pierwsza. Podniosła miecz, złożyła mu niezgrabny, szyderczy parat, jakim w Sinoborzu rozpoczynano święte pojedynki na placu przed świątynią bogini. Potem uśmiechnęła się dziwnym krótkim uśmiechem, który przejmował grozą.

– Chciałeś wiedzieć, czym jesteś, mój książę – powiedziała, a jej oczy wciąż były podobne do dwóch złotych monet. W Sinoborzu kładziono je na powieki zmarłych, aby mieli się czym wykupić na ścieżce do Issilgorol. – Czy teraz, kiedy zatańczyłam dla ciebie, czujesz się uhonorowany moim tańcem? Czy nadal pragniesz mnie zatrzymać?

Nie odpowiedział. Mówiła prawdę, lecz jego ludzie nie powinni tego słuchać. Nie po tym, jak zamordowała pięciu z nich.

Szarka zrobiła naprzód kilka szybkich kroków, przesuwając ostrzem po murze. Miecz zagrzechotał na okopconych głazach, a kniaź zobaczył wreszcie, co przeraziło młodego wojownika tak dalece, że zginął.

Kamienie topiły się jak wosk w miejscu, gdzie musnął je czubek miecza.

– O bogini – szepnął ktoś przejmująco obok Warka. – Bogini, ocal nas, zachowaj nas od złego.

Szarka potrząsnęła przecząco głową. Miała rację. Dzisiaj bogowie nie słuchali modłów.

– Nie należy rozpalać ognia, którego nie umie się okiełznać, mój książę – choć mówiła bardzo cicho, Wark słyszał wyraźnie każde słowo. – Nie należy przyzywać mocy, których imię jest zagładą. Jednak obudziłeś mnie i teraz chcę tańczyć. Chcę zatańczyć z tobą, mój słodki książę. Teraz. Tej nocy. Tak, jak pragnąłeś.

– Nie dostaniesz go, wiedźmo! – wykrzyknął heretycki kapłan, wysuwając się zza zbrojnych. Wark zobaczył, że prowadzi czterech wojowników z wielkimi sinoborskimi łukami. – Zastrzelimy cię jak psa. Jak zasługujesz, dziewko.

Wark uciszył go niecierpliwym gestem.

– Jak pragnąłeś, mój książę – powtórzyła Iskra. – Tylko ty i ja. Na dole, na dziedzińcu. Tak, żebym słyszała śpiew morza.

Nie wątpił już, że sok źródła Ilv bezpowrotnie popchnął ją w szaleństwo. Ale nagle zrozumiał również, że odgadła jego pragnienie. Chciał z nią walczyć, poczuć ją na wyciągnięcie ostrza, całą złotą, roziskrzoną, i słyszeć przy twarzy jej oddech, zadyszany od wysiłku. Nawet jeśli miałaby go przy tym zabić.

– Kniaziu! – Kapłan pociągnął go za rękaw. – Nie zrobicie chyba tego, kniaziu?

Wark odepchnął go szorstko. Wahał się jednak. Była bardzo szybka i tak szalona, że nie dbała o nic. Wtedy podniósł wzrok i na szczycie schodów napotkał wysoką sylwetkę Koźlarza. Żalnicki książę stał, oparty o ościeżnicę, i Wark był całkowicie pewien, że widział całą walkę. Nieoczekiwanie wściekłość uderzyła mu do głowy. Koźlarz walczył z Iskrą na Przełęczy Skalniaka i niemal ją zabił. I nawet jeśli żalnicki książę miał Sorgo, ostrze pozostaje ostrzem, choćby nie wykuto go w kuźniach Kii Krindara od Ognia.

– Dajcie jej przejście! – rzucił ostro.

Najbliżsi wojownicy, Zwajcy i Sinoborzanie jednako, usłuchali. Rozstąpili się z trwogą i niedowierzaniem. Gdy Szarka przeszła pomiędzy nimi, Wark ruszył za nią, z uniesionym mieczem, aby nikt nie spróbował znienacka ugodzić jej w plecy.

– Panie! – Siwobrody wojownik, jeszcze z drużyny jego ojca, wczepił mu się w ramię. – Pozwólcie ją ustrzelić, kniaziu. To wiedźma, ona was za…

Nie dokończył. Ostrze Suchywilkowego topora wbiło mu się w czerep, aż wszystkie soki, mózg i krew, prysnęły Warkowi w twarz.

– Zabije was – dokończył spokojnie najwyższy kniaź Zwajców. – Ale w uczciwej walce. A jeśli chybi, ja was dorżnę. Nie za moich wymordowanych ludzi ani nie za okręty spalone na brzegu morza. Tylko za to, coście obudzili w mojej córce sokiem Ilv. I niech bogowie wam wybaczą. Bo ja tego nie uczynię.

78
{"b":"89257","o":1}