Литмир - Электронная Библиотека

– Dokąd? – Czarnywilk ucapił ją i przyciągnął do siebie. – Stąd panna popatrz.

Ocknęła się. Stała w załomie za ogromną przyporą, przyciśnięta bokiem do zimnych kamieni. Od razu rozpoznała jednak szczęk mieczy. Ktoś walczył na wewnętrznym dziedzińcu. Obok niej Suchywilk oddychał spazmatycznie, oczy miał ponad jej głową wbite w walczących. Wiedźma jednak była zbyt niska, mur zasłaniał widok. Wychyliła się ostrożnie.

Sorgo zabłysnął w porannym słońcu i Koźlarz sparował cios potężnego szarszuna i odrzucił Warka na dwa kroki. Sinoborski kniaź miał włosy pozlepiane od potu, koszulę porwaną, pobrudzoną krwią i ziemią. Zebrał się w sobie, zawinął młynka. Koźlarz uskoczył, lecz potknął się na kamieniu. Podobnie jak Wark, nie wdział kolczugi, głowę też miał odkrytą. Przetoczył się po kamieniach.

Wiedźma mimowolnie drgnęła na widok spadającego ostrza, ale brzeszczot minął o włos ramię żalnickiego księcia. Koźlarz poderwał się i przeskoczył nad kapitelem potrzaskanej kolumny. Cofał się, z ostrzem nisko przy ziemi. Wark zaśmiał się ochryple i znowu uderzył, wkładając całą siłę w następny cios. Koźlarz błyskawicznie poderwał Sorgo i zatrzymał brzeszczot na wysokości swojej piersi. Mocowali się, oddychając ciężko. Wiedźma widziała, jak twarz Warka pokrywa się coraz ciemniejszą purpurą.

Koźlarz podniósł głowę. Wiedźma miała wrażenie, że jego szare oczy spoczęły dokładnie na niej. Nie śmiała się poruszyć. W tej samej chwili książę przerwał zwarcie i odrzucił Warka. Sinoborski kniaź zatoczył się. Jednak zamiast upaść pomiędzy jasne wapienne kamienie, wyprowadził niski, podstępny cios w podbrzusze Koźlarza. Książę odtrącił brzeszczot pozornie lekkim muśnięciem Sorgo. Wyhamował miecz i wymierzył Warkowi potężnego kopniaka w brzuch. Wiedźma aż stęknęła, a tamci dwaj zatrzymali się, pochyleni, otwartymi ustami chwytali powietrze. Sinoborski kniaź poderwał się pierwszy.

Nie zobaczyła nic więcej, bo Czarnywilk złapał ją za suknię na plecach i wciągnął głębiej w cień.

– I co wy na to, kniaziu? – szepnął. – Iście radosne powitanie krewniaków, nieprawdaż?

– Od dawna się tak tłuką?

– Od samiusieńkiego świtu – nie bez satysfakcji objaśnił go Czarnywilk. – Zrazu jeno popróbować się chcieli. Ale sami widzicie, że wnet do czegoś innego przyszło.

– Ale żeby tak bez kolczug, bez szłomów nijakich mieczami się okładać. – Pokręcił głową. – Ktoś ich powinien powściągnąć.

– Znaczy się, kto? Wy, kniaziu? Bo ja ani myślę. Jeszczem rozumu nie postradał.

– A pachołkowie jacyś?

– Pachołków na samym początku Wark precz pogonił. – Czarnywilk wykrzywił wargi. – Jak go jeden, taki najgorliwszy, opatrzyć próbował, bo go Koźlarz ździebełko ostrzem po żebrach naznaczył. Kniaź zły był, aż iskrzyło. Nawet niewiele gadał, tylko pacholika mieczyskiem w łeb zdzielił, aż mu się krew z gęby puściła. Reszta pacholików sama uciekła, zabierając rannego towarzysza, i potem nikt się już nie mieszał.

– Pewnie i roztropnie – przyznał po namyśle Suchywilk. – Poczubią się i pogodzą, jak często między krewniakami bywa. Ja też wam nieraz łeb poszczerbiłem za młodu, ale waśni z tego nijakiej nie było.

– Wy, kniaziu, jak coś rzekniecie, to tak głupio, że aż zęby cierpną – żachnął się szpakowaty Zwajca. – Przecie o dziewkę się swarzą. A oba młode, gniewliwe jak kozły. Rozmówić się nie potrafią, więc mieczami się tłuką. Ot, pomyślunek.

– Może i ją zdałoby się o zdanie zapytać – wtrąciła cicho wiedźma.

– Oj, dziewczyno. – Czarnywilk żartobliwie zmierzwił jej włosy. – Kto by w Sinoborzu dziewkę o przyzwolenie prosił, choćby i Iskrę? Warkowi ani w głowie postanie podobna myśl.

– Jej się to nie spodoba. – Wiedźma pociągnęła nosem. – Bardzo się jej nie spodoba.

Czarnywilk wymownie popatrzył na krewniaka.

– Niby co mam zrobić? – Suchywilk szarpał rudą brodę. – Dziewkę toporzyskiem w łeb zdzielić i na okręt wpakować? Przecież nam Wark nie daruje, jeśli nocką niby złodzieje w łódź siądziem. Nie po to nas na Przychytrze prosił.

– Jam od początku gadał, żeby na tę przeklętą wyspę nie płynąć. – Czarnywilk splunął ze złością. – Ale was spichrzański karnawał niczego nie nauczył. Cięgiem sojuszy szukacie, a co jeden, to osobliwszy.

– Wark ma interes słuszny, żeby się z nami sprzymierzyć. Jego ojca przecie bojarstwo stare na tron wyniosło i panienki święte z treglańskiej świątyni. A Wark jest sam, jako łysy kołek w płocie, tedy musi sobie przyjaciół jednać między sąsiadami.

– Jeno co wy będziecie mieli z tego sprzymierzenia? Sinoborze zawdy się trzymało z dala od zagranicznych waśni. I tak mnie się zdaje, że Wark będzie wiele o pospólnym dobru gadał, ale na tę wojnę z Pomorcami ni okrętu, ni drużynnika pojedynczego nie użyczy. Wnet mu gdzie indziej potrzebni będą. W Tregli.

– Nie poważy się.

– Poważy – twardo powiedział Czarnywilk. – Poważy się, bez pochyby. Nie traf to ślepy, że nas na Przychytrze ściągnął, choć są na morzu miejsca pewniejsze i bardziej sposobne. Ale nie masz klasztorów biczowników na tyle choć zdatnych, by w nich ucztę nagotować i łeb przed burzą schronić.

– Haniebna była tutejsza rzeź i zgoła pogańska – zwajecki kniaź potrząsnął głową – choć pod boskimi chorągwiami szły skalmierskie hufce i z kapłanami przy boku. Ale to heretycy byli, przez boginię odrzuceni. Z treglańskimi panienkami inna będzie sprawa. Pierwej świątynię postrojono, nim tam kniaziowie nastali.

– Tedy po coście nas tutaj, kniaziu, wlekli? – Czarnywilk skrzywił się. – Skoro sami wiecie, jak nam bogini odpłaci za podobne przymierza?

– A co nam do sinoborskiej bogini? – zdziwił się Suchywilk. – My się Warkowi w wojowanie mieszać nie będziemy, ani on nam. A wedle Kei Kaella… – Zawahał się. – Nie wiedzieć jeszcze, na czyje się fortuna obróci. Treglańskie panny są dobrze z plugawymi sztukami obeznane i wiedźmy pono im służą z woli dobrej, nieprzymuszonej.

– Nieprzymuszonej? – błękitnooka niewiastka znów się odezwała, ale tak cicho, że jej głos prawie niknął w szumie morza. – Wiedźmy niewiele mają wolności, kniaziu. Ja też nie z woli dobrej z wami idę.

Suchywilk obrócił się ku niej lekko.

– Jeno dla córki mojej. Wiem.

– Która nie pozwoli wam odpłynąć teraz z Przychytrza. – Zmarszczyła brwi, z wysiłkiem próbując przypomnieć sobie te strzępki snów, które zdołała pochwycić, nim jeszcze jadziołek odpędził ją od posłania Szarki.

Z trudem znajdowała słowa.

– Fale zatrzymają się dla niej, kniaziu – powiedziała wreszcie przez zaciśnięte gardło. – Prawie umarła zeszłej nocy. Przez całą zimę śniła w waszym dworcu sny o oceanie i wiedziała, że morze upomni się o nią, kiedy tylko wsiądzie na statek.

– Nic mi nie rzekła. – Suchywilk ze złością zacisnął zęby. – Ni jednego słowa. Własnemu ojcu.

– Może nie winniście wiedzieć – jeszcze ciszej odparła wiedźma. – Może żadne z nas nie powinno. Chciała przypłynąć na Przychytrze, więc tak uczyniła. A teraz nie pozwoli tego zmarnować. Nie z powodu zadurzenia sinoborskiego kniazia… – urwała i podskoczyła z przestrachem, bo na dziedzińcu rozległ się głośniejszy szczęk żelaza i stłumiony krzyk.

Wychyliła się zza muru. Wark stał pośrodku placu, ściskając zranione ramię. Jego miecz z brzękiem potoczył się gdzieś pomiędzy strzaskane skałki. Koźlarz czekał bez słowa. Wark oderwał pas płótna od koszuli, przewiązał draśnięcie.

– Jeszcze raz – powiedział bezbarwnym tonem, podnosząc broń.

Ostrze Sorgo błysnęło w salucie rozpoczynającym walkę.

60
{"b":"89257","o":1}