Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Gospodarz, śniady, kurpulentny człowieczek w przybrudzonej koszuli, pierzchnął co sil w nogach. Trzej biesiadnicy – wnosząc ze strojów, urzędnicy pośledniego sortu albo celnicy – okazali się bardziej opieszali. Zapewne ich uczta trwała od ładnych paru godzin, bo oblicza mieli opuchłe i poczerwieniałe od trunku, a w komnatce wisiał ciężki odór kiepskiego wina. Na widok wchodzących kapłanów ożywili się nieco. Najroślejszy, ciemnowłosy drab w granatowym kubraku, wyciągnął palec ku Kierchowi.

– A ty gdzie, braciszku? – zapytał pogodnie. – Tutaj nie kaplica, a my nie mniszki. Jeszcze, nie dopuśćcie bogowie, jakąś nieobyczajną gadką urazimy wasze wrażliwe uszy.

– E, mniszkę sam przyprowadził! – Jeden z kamratów wskazał na Zarzyczkę. – Zdałoby się sprawdzić, czy urodziwa.

– I czy nie chce dla odmiany popróbować prawdziwego mężczyzny zamiast kapłańskiego rzezańca – dodał trzeci i rad by jeszcze coś więcej powiedział, ale właśnie w tej chwili wyczerpała się cierpliwość Kiercha.

Postąpił krok w tył i zza jego pleców wysypali się strażnicy.

– Wymiećcie tę mierzwę – rzucił przez zęby kapłan.

Zbrojni natychmiast pochwycili waszmościów i wywlekli z izby aż na dziedziniec, skąd jeszcze długo rozlegały się ich wrzaski. Księżniczka wzruszyła ramionami. Skoro kapłani wybrali ten sposób, aby nie ściągać na siebie uwagi i nie zrażać miejscowego ludku, nie zamierzała się z nimi spierać. Uniosła suknię nad stertą śmieci i weszła do środka, a świątynna niewolnica wsunęła się za nią ze spuszczonym wzrokiem. Kierch starannie zaparł drzwi.

– Co wam będzie potrzebne, pani? – spytał, z trudem maskując złość.

– Miska, ciepła woda, czyste szaty z mojego kufra. – Nie powinna go drażnić, ale nie umiała się powstrzymać. – Ręczę, że nic, co byłoby nienaturalne i obce waszej służce. A teraz zostawcie nas, abyśmy się mogły zająć niewieścimi przypadłościami.

Kiedy odszedł z ociąganiem, przysiadła na zydlu i omiotła wzrokiem pomieszczenie. Było niskie i okopcone, choć teraz ogień w kominie prawie wygasł i tylko zawieszony nad stołem kaganek słabo rozświetlał komnatkę. W ścianie z solidnych bali pozostawiono jedno niewielkie okienko, zamknięte okiennicą. Widać układano tutaj do snu co znaczniejszych gości, którzy nie chcieli się bratać z pospólstwem w dużej izbie, bo w kącie za przepierzeniem księżniczka dostrzegła łóżko, zaścielone wyblakłym kilimem, a obok na niskim stołku miednicę i dzbanek.

– Na co czekasz? – Zarzyczka obróciła się ku niewolnicy, która wciąż stała przy drzwiach. – Ogień rozpalaj albo wody ciepłej przynieś.

Służka zwlekała, niepewna, co dalej uczynić, bo zwykle Kierch sam wydawał jej polecenia. Po chwili jednak posłusznie ruszyła z dzbanem do kuchni. Księżniczka podeszła do okna, uchyliła okiennicę – zaledwie odrobinę, by strażnicy nie przyłapali jej na występku – i wyjrzała przez szparę. Tak rzadko zostawiano ją samą, że podobna okazja mogła się nie trafić do samej Spichrzy.

Niestety, z początku dobiegały jej zaledwie pokrzykiwania furmanów pojących konie. Gdzieś dalej dowódca poganiał zbrojnych, aby porządnie ustawili wozy w skrajnym kącie dziedzińca i wybrali spomiędzy siebie wartowników. Księżniczka uśmiechnęła się nieznacznie. Nie szło im sprawnie, ale też wszyscy byli już zdrożeni i marzyli tylko o gorącej strawie, napitku i posłaniu. Wprawdzie było wiadomo, że przy kapłanach Zird Zekruna pachołkowie nie poswawolą z poslugaczkami i nie popiją ponad miarę, lecz osłonięta od wiatru izba i dobre towarzystwo też miały swoją wartość. Wreszcie dowódca musiał sam wyznaczyć nieszczęśników, którym przypadła pierwsza warta, i ruszył do gospody.

– Zimna noc – zagadnął go ktoś, chyba tuż przy okienku, bo słyszała wyraźnie każde słowo. – Siwuchy chcecie? Przednia, spichrzańska.

Wojak zawahał się chyba, bo obcy odezwał się ponownie:

Bierzcie, bierzcie, wszak ze szczerego serca daję. W gospodzie takiej nie znajdziecie, nabożni braciszkowie kazali oberżyście całą okowitę pochować i młodym winem się raczą, a tak rozcieńczonym, że nieledwie sama w nim woda.

Znów nastała krótka cisza.

– Uch, prawdziwie siarczysta – ocenił zbrojny. – A wy czemu tak na chłodzie sterczycie?

– A, tak się świątobliwi bracia w izbie srożą, że trudno przy ogniu wysiedzieć – padła odpowiedź. – Ludzi też do wozów odesłałem, żeby do jakiś burdy nie przyszło, bo my utrudzeni, od dawna w drodze.

– Skąd ciągniecie?

– Spod samej paciornickiej granicy. Skórki wiozę, coby je w Książęcych Wiergach na sukno wymienić.

– Cenny towar. – W głosie dowódcy zabrzmiał szczery szacunek, bo handel futrami był niezmiernie zyskowny i każdy, kto się nim parał, musiał mieć zgodę samego kniazia.

– Ano, poszczęścili bogowie – przyznał kupiec. – Ale co się przy tym człek natrudzi, nakłopocze… W trwodze ciągle żyję, żeby nam gdzie na postoju gardeł nie poderżnięto. Was też zbrojna gromada, zląkłem się zrazu, czy z jakimś złym zamiarem do karczmy nie zjechaliście.

– E, nie trwóżcie się, panie! – Dowódca zaśmiał się pobłażliwie. – Zbójnicy z nas żadni, prędzej obronimy, gdyby tej nocy ktoś na wasz dobytek nastawa!. Byleście kapłanom w oczy za bardzo nie leźli – poradził w zaufaniu, pewnie chcąc się odwdzięczyć za poczęstunek. – Niechętnie obcych do konfidencji przypuszczają, a mają władzę, żeby okrutnie wam zaszkodzić.

– Od razum zmiarkował, że znamienite jakieś persony, kudy nam do nich, szaraczkom… Tylko zadziwienie bierze, czego w głuszy szukacie. Tu już prawie wiergowska dziedzina i nieczęsto się sługi Zird Zekruna ogląda. A jeszcze większa osobliwość, skąd w ich przytomności niewiasta – dodał chytrze.

Księżniczka wstrzymała oddech. Książęce Wiergi, potężna republika kupiecka, która wyrosła tuż pod bokiem Żal ników, wzbraniały służebnikom bogów wstępu na swoje ziemie. Kwitła w nich osobliwa herezja, jeden z wielu kultów, co rozpleniły się w Górach Żmijowych po odejściu Kii Krindara od Ognia. Tamtejsi mieszczanie otaczali szczególną czcią świątobliwą księżniczkę, która niegdyś panowała nad ich miastem, piętnując nieprawości ziomków i wieszcząc rychły koniec grzesznego świata. Przepowiedziana zagłada w żadnym razie nie przeszkadzała jednak wiergowskim obywatelom z wielką łapczywością gromadzić doczesnych dóbr. Ich potęga była solą w oku kapłanom Zird Zekruna, którzy od lat judzili przeciwko nim Wężymorda i sporo teraz ryzykowali, zapuszczając się tak daleko na południe. Oczywiście nawet wiergowscy mieszczanie nie ośmieliliby się obrazić pomorckiego kniazia i nie wtrąciliby do lochu kapłanów Zird Zekruna, podróżujących z samą dziedziczką tronu. Zawsze jednak mógł się trafić tępy komendant w przygranicznym forcie albo nadgorliwy sołtys, który potrzyma ich w ciemnicy, póki z Wiergów nie przyjdzie rozkaz od burmistrza Kościeja, co też należy uczynić z niecodziennymi wędrowcami.

– Widzicie – przywódca strażników zniżył głos – sekret to niezmierny i wbrew woli braciszków go zdradzę, ale zacny z was człowiek, nie chcę więc tajemnicami lęku waszego podsycać. Prawda, że dziewkę w ukryciu trzymamy, bo niezwykła z niej panna i wielce niebezpieczna.

– Zrazu zgadłem! – rzekł triumfalnie kupiec. – Zatem kto ona? Sierota majętna, której dobytek krewni próbowali rozgrabić, czy mniszka nabożna w pielgrzymce do świętych obrazów?

Księżniczka przysunęła ucho jeszcze bliżej do szpary i wydało się jej, że słyszy gulgotanie wódki, widać dowódca znów postanowił się pokrzepić.

– Gorzej, panie kupiec, znacznie gorzej – odparł po długiej chwili. – Dziewka prawdziwie z wielkiego pochodzi rodu, starego i zasobnego jak rzadko. Matka ją odumarła w kolebce, a ojciec, dla kraju się trudząc w odległych stronach, powierzył ją w opiekę babkom. Te wszelako, w podeszłym już będąc wieku, nie umiały dziewczyny w karbach utrzymać. Wyrosła krnąbrna, porywcza i chutliwa nad miarę, jak to zwyczajnie bywa, jeśli się białogłowy zawczasu do karności nie wdroży.

– Ano – zgodził się kupiec. – Jak kto baby nie bije, to wątroba w niej gnije.

– Wreszcie się ojciec zwiedział, że dziewka wciąż nowych miłośników w alkowie przyjmuje i co koń wyskoczy ruszył do domu, porządek zaprowadzić. Łotrów do wieży powtrącał, a córkę w ciemnicy zawarł, by do opamiętania przyszła. Niestety, panna nocką gaszków z lochu wypuściła. Zakradli się do komnaty ojca dobrodzieja i zarąbali go ciszkiem, kiedy w pościeli leżał.

– Zmiłujcież, bogowie! – wysapał kupiec. – Ojcobójczyni.

Zarzyczka zacisnęła pięści tak mocno, że paznokcie boleśnie wryły się jej w ciało. Wyczuwała w tej historii rękę Kiercha: zbrojny był zbyt głupi, by ją wymyślić i nieodwracalnie napiętnować Zarzyczkę. Ojcobójstwo uważano bowiem w Krainach Wewnętrznego Morza za najbardziej plugawą ze zbrodni, nieodmiennie karaną śmiercią. Jeśli kapłani rozgłaszali ją na każdym postoju – a zbyt gładko przeszła strażnikowi przez usta, aby opowiadał ją po raz pierwszy – nic dziwnego, że przygodni towarzysze podróży nawet nie próbowali się zbliżyć do księżniczki.

– Czemuż ona jeszcze dycha? – wysyczał nienawistnie kupiec.

– Ba! – rzekł dowódca. – Kniaź oddał zbrodnicę w pieczę świątobliwym braciszkom, aby ją gdzieś ukryli, w jakimś odludnym klasztorku, skąd się do śmierci nie wydobędzie. Żywcem ją zamurują w celi, żeby człek żaden nie miał do niej przystępu i słoneczne światło do niej nie dochodziło, a tylko głosy klasztornych dzwonów przypominały o grzechach i do pokuty skłaniały…

– Dość usłyszałaś? – za plecami księżniczki znienacka rozległ się głos Kiercha.

Zarzyczka odwróciła się, oddychając miarowo, aby choć trochę uspokoić rozgorączkowany umysł. Kapłan przyglądał się jej z kpiącym uśmieszkiem, ciekaw, jakie wrażenie wywarła na niej historia i wiedziała, że nie może wydać się przed nim z wściekłością. W istocie opowieść o ojcobójstwie, choć ohydna, nie znaczyła wiele. Ważny był jedynie sekretny cel wyprawy i dziwna gra, w którą postanowili wplątać ją kapłani.

A może, pomyślała z trwogą, oni bardzo dobrze wiedzą o liście mistrza Kośmidra i spotkaniu z Koźlarzem. Czyżby Wężymord rozkazał mnie zgładzić, a przy okazji pojmać mego brata? Ale zaraz skarciła się w duchu za nierozwagę, bo nie powinna się nawet nad tym zastanawiać przy Kierchu. Wprawdzie dorastając w cytadeli pełnej zauszników Zird Zekruna, nie wierzyła jak pospólstwo, aby mogli bez wysiłku przenikać do ludzkich umysłów. Jednakże czasami wypełniała ich obecność boga i wówczas potrafili wyłuskać cudzą tajemnicę z łatwością, która napawała ją lękiem.

46
{"b":"89211","o":1}