Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Pochyliła się, zatykając sztylet za cholewę buta.

– Co dalej zamierzacie? – zaniepokoił się.

– Przejdę się zaułkami. – Jej misterne, srebrne kolczyki pobrzękiwały przy każdym słowie. – W karczmach rozpytam o to psie miejsce.

Krotosz się zaperzył.

– Nie licuje wam podobne obejście, sami pojmujecie, że nie licuje! Obręcz dri deonema nosicie! Wam nie przystoi jak byle gamratce po gospodach się włóczyć! Was pokornie u bram winni witać i po szkarłatnym suknie do księcia na zamek prowadzić!

– Kuszące! – Roześmiała się – Ale ja już po szkarłatnym suknie chadzałam i mierna to rozkosz. Księcia Evorintha też nieciekawam. A tak, może co przydatnego usłyszę. Nie uwierzylibyście, ile ludzie w oberżach plotą. Czy wy mnie bierzecie za głupią? – podjęła zmienionym głosem. – Czy też chcecie, żebym po tym czerwonym suknie prosto w tiurmę wlazła? Macie nadzieję, że mnie tutaj usieką, a wy odeślecie na Tragankę obręcz i pisanie, że, ot, głupia była dziewka, tedy ją usiekli, co łatwo przeboleć? Naprawdę sądzicie, że wam życie darują i jeszcze po tym krasnym suknie do bram powiodą, a potem na Tragankę wyprawią? Z obręczą dri deonema w garści? Tedy samiście głupi – hardo zadarła brodę – i z gruntu nieprzydatni.

Ma rację, pomyślał niechętnie Krotosz. Nazbyt wiele ścieżek zbiegło się tego roku w Spichrzy, i każdy próbował ugrać coś dla siebie. A obręcz dri deonema jest niemałą gratką. Niechby tylko wpadła w ręce któremuś z moich drogich konfratrów, sług Nur Nemruta, albo – uchowaj bogini! – samego Zird Zekruna. Srodze mogliby nam wtedy zaszkodzić.

– Sam wam Psi Wykrot pokażę – zdecydował z ociąganiem – bo odwieść was od tego nie potrafię. Ruczaj tam płynie, co do niego brudy ludzie zewsząd znoszą, odkąd zaraza porządnie miasto przetrzebiła i książę pod grzywną zakazał nieczystości na ulice wywalać. Zawżdy się przy nich kręci gromada zdziczałych psów, stąd nazwa poszła. Plugawe miejsce, ale skoro was to ma uszczęśliwić, tedy chodźmy. Choć nic z tego wiedźmiego gadania nie przyjdzie – zastrzegł się.

* * *

Karczmarz nieśmiało zajrzał do pomieszczenia. W dłoni trzymał glinianą, pokrytą woskiem tabliczkę, na której rylcem wydrapano skomplikowane wyliczenie. Innego dnia Nacmierz byłby go pogonił za podobną bezczelność, skoro nieproszony pcha się do izby, gdzie dostojny gość ucztuje sam na sam z niewiastą. Teraz jednak ucieszył się, że oto ktoś wybawi go od dziwacznego milczenia, jakie zapadło w alkierzu. Dał zatem znak, aby gospodarz się przybliżył i oddał mu tabliczkę. Miał taki nawyk, wyrobiony w kantorze ojca, że zawsze sam sprawdzał rachunki. Nielicho warzyło to humor oberżystom i sklepikarzom, ale uleganie choćby najbardziej kłopotliwym kaprysom klientów było wpisane w ich profesję.

Syn bankiera liczył więc w skupieniu, na chwilę pozostawiwszy kapłankę Zird Zekruna samej sobie, gospodarz zaś niespokojnie przestępował z nogi na nogę. Modlił się w duchu, aby jego połowica – leniwe, tłuste babsko, które nawet teraz, kiedy do oberży zawitało tylu gości, nie zwlokło zadka ze stołka w kuchni, by pomóc posługaczkom w głównej izbie – nie pomyliła się w rachunkach. Nacmierz nie grzeszył skąpstwem i dobrze ugoszczony potrafił czasem dodać do zapłaty pół srebrnego grosza – pod warunkiem wszelako, że się go nie próbowało oszukać. Ale dzisiaj trzeba o naddatku zapomnieć, pomyślał karczmarz, rzuciwszy spod obwisłych brwi spojrzenie na towarzyszkę chłopaka. W zbyt obszernej brunatnej szacie przypominała mu kuropatwę; zresztą miała coś ptasiego w ruchach, może płochliwość, z jaką odwracała głowę, by uniknąć patrzenia mu w oczy. Oj, nie pożywisz ty się na niej, chłopcze, rzekł sobie w duchu. A i ja przy tobie poposzczę.

Jednakże okazałby się kpem, nie zaś cenionym adeptem swej profesji, gdyby przynajmniej nie spróbował poprawić gościowi humoru i sięgnąć do jego sakiewki. Zagaił więc ostrożnie:

– A słyszeliście, mości Nacmierzu, co ludzie po targowiskach powiadają?

Chłopak pokręcił głową, nierad, że mu się przeszkadza. Gierasimka zerknęła nad jego ramieniem w rachunek, lecz zaraz odwróciła wzrok.

– Ano, szczuracy się jakoby ruszyli z Gór Sowich – ciągnął niezrażony oberżysta – i ponoć na Spichrze z wielką siłą idą.

Syn bankiera znów potrząsnął głową, jakby się oganiał od utrapionej muchy, i gospodarz z rozgoryczeniem skonstatował, że ani słucha, choć wieść była przecież świeża i bardzo smakowita. Na wszelki wypadek gadał dalej:

– Mówiła mi stara Gałkowa, co chleb do świątyni wozi, że się tam zeszło dzisiaj wielu kapłanów i to najprzeróżniejszych bóstw, ani chybi na naradę. Choć może z powodu święta ściągnęli, aby w przeddzień Żarów przed Nur Nemrutem się pokłonić.

– Nie – odezwała się niespodziewanie dziewczyna. – Żaden nie odda czci obcemu bogu. Lecz z pewnością nie spotkali się bez przyczyny.

Oberżysta popatrzył na nią zaskoczony, nie oczekiwał, że przemówi, zwłaszcza w podobnej rzeczy! Niewiasty powinny się modlić, nie zaś rozprawiać o uczynkach kapłanów. Zawsze tak powtarza! swojej połowicy, którą niezmiernie pasjonował romans – wedle karczmarza czysto urojony – jaki od lat łączył Krawęska, najwyższego kapłana Nur Nermuta, z księżną Egrenne.

– Jakkolwiek było – rzekł w końcu z lekkim skrzywieniem, aby pokazać, że nie przywiązuje wagi do słów płochej niewiasty – to i tak nie kapłanom, lecz księciu naszemu Evorinthowi przyjdzie dać odpór plugastwu. A w cytadeli też zamęt, odkąd tam żalnickie poselstwo zjechało. Widziałem całkiem niedawno Marchię, żoniną siostrzenicę, co jest u Jasenki za pokojową, jak z miasta do cytadeli biegnie. A tak gnała, jakoby jej ktoś soli na ogon nasypał, ani się obejrzała, choćem za nią krzyczał. – I dodał z przyganą: – Ech, pustota dziewczyńska…

Umilkł, kiedy Nacmierz machnął na niego ze złością ręką. Chłopak, wyraźnie niezadowolony i bardziej rozkojarzony niż zwykle, mruczał pod nosem:

– Dwa półgęski po ćwierć halerza… polewki trzy kwarty za trzy czwartaki… Skalmierskiego dzbanek za trzy Skalmierskie półgrosze… co w książęcych groszach daje razem…

– Dwa i trzy czwarte grosza – poddała lekko dziewczyna. – Chyba że w tych nowo bitych, one z pośledniejszego kruszcu.

Obaj mężczyźni odwrócili się ku niej tak zdumieni, jakby stół z nagła przemówił ludzkim głosem.

Kapłanka z pochyloną głową wyskubywała drzazgę z krawędzi stołu, nieświadoma osłupienia, w jakie wprawiła oberżystę i Nacmierza. Zawsze prędzej od innych wiedziała, ile kwaterek da się wybrać z worka mąki i dla ilu gąb starczy połeć słoniny, a przełożona zabierała ją na targ, jeśli potrzebowała pomocy przy większych zakupach. Ale Gierasimka nigdy nie przywiązywała wagi do swej biegłości w rachunkach. Była to zwyczajna umiejętność, dzięki której jej życie w klasztorze stawało się znośniejsze. Tylko raz, kiedy dawno temu posłano ją do sprzątania wieży alchemiczek, gdzie księżniczka oddawała się zakazanym kunsztom, kapłanka spostrzegła na stole manuskrypt pokryty długimi rzędami cyfr. Nie potrafiła ich zrozumieć, jednakże zamarła nad nim ze szmatą i kubłem pomyj w rękach, zastanawiając się, jak też wyglądałoby jej życie, gdyby jak Zarzyczka znała tajemne znaki arytmetyków. Po chwili wzruszyła ramionami. Nie da się przeliczyć ryb w morzu ani chmur na niebie, choć niegdyś, jako dziecko, próbowała to czynić w rzadkich chwilach odpoczynku, gdy ani ojciec, ani matka nie mieli dla niej zajęcia.

– Zgadza się – powiedział powoli Nacmierz. – Osobliwe, doprawdy.

Dziewczyna uniosła brew i spojrzała na niego podejrzliwie, jakby obawiała się szyderstwa. Ale nie. Chłopak wydawał się szczerze zaintrygowany. Oberżysta poczuł przypływ nadziei; być może ta brunatna kokoszka miała jakieś zalety i trud włożony w sporządzanie rachunków jeszcze mu się opłaci.

– Od razum zmiarkował, że panienka z zacnej bankierskiej familii – skomplementował ją gładko. – Dobrą krew każdy prędko rozpozna.

– Gdzie cię tego nauczono? – zapytał chłopak. – Obrachowałaś w myślach szybciej niż ja na tabliczce.

– Nigdzie – odparła obojętnie. – Po prostu tak potrafię.

* * *

– Jakimże sposobem tak szybko Kiercha znalazłaś? – Jasenka odłożyła inkrustowaną srebrem szczotkę do włosów.

W jej głosie brzmiał chłodny, wystudiowany spokój, lecz Marchia znała ją zbyt dobrze, by ulec złudzeniu.

– Nie spotkałam go – odparła szybko, po czym na jednym oddechu wyrzuciła z siebie: – Lecz mam dla was inną wieść, miłościwa pani. Szczuracy na Spichrze idą. I wiedźmę kapłani pojmali.

Faworyta odwróciła się ku niej jak atakujący wąż.

– Pewnaś?

Marchia wzięła głęboki oddech, jak pływak, który zaraz skoczy w kipiel. Przemknęło jej przez myśl, że jeśli Wyrwał z niej zakpił, jest już martwa.

– Tak, miłościwa pani – potwierdziła gładko.

– Czemuż zatem od rana do księcia nie wezwano żadnego gońca?

Nie stanowiło tajemnicy, że połowa pokojowców władcy Spichrzy donosiła jego kochance.

– Wiem tylko, pani – Marchia pochyliła głowę – że o poranku pochwycono wiedźmę, co ponoć zwierzołaków na nasze ziemie szczuła. Słudzy Nur Nemruta powiedli ją do Wiedźmiej Wieży… a był przy nich i jeden Pomorzec – dodała ciszej, nie potrafiła bowiem zgadnąć, jakie miejsce w planach Jasenki przeznaczono kapłanom Zird Zekruna. – Ale nowina już szerzy się między pospólstwem i po targowiskach ją powtarzają. Przed wieczorem pozna ją cała Spichrza.

– Ach tak… – powiedziała metresa. – Zatem to tak.

Przymknęła powieki, rozmasowała palcami skronie, po czym podniosła się powoli.

– Posil się! – rzuciła przez ramię. – Śniadanie jest na stole. Ja jeść nie będę.

Zdumiona Marchia wybełkotała niewyraźne podziękowanie. Książęca nałożnica odprawiła ją niedbałym gestem i wyszła na taras. Wsparła się mocno dłońmi o balustradę i przechyliła przez krawędź balkonu, licząc, że chłodny poranny wiatr pomoże jej rozeznać się lepiej w tych nieoczekiwanych nowinach. Stała więc w bezruchu, zapatrzona w panoramę Spichrzy, a jej myśli bezwiednie pomknęły do dnia, kiedy przybyła tutaj po raz pierwszy.

107
{"b":"89211","o":1}