Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Jak przewidywała, udobruchał się szybko.

– Tedy ci powiem, jak było. Jest tutaj niedaleczko gospoda, Pod Wesołym Turem ją zowią, choć po prawdzie raczej nora to nędzna niźli rzetelna oberża. – Skrzywił się z odrazą, a Marchię rozbawił ten wyraz rzadkiej u Wyrwała dumy z rodzinnego interesu.

– I tam się właśnie wiedźma przytaiła wraz z towarzyszem swoim w hultajstwie, wielkim pleczystym drabem, co podobnoż niemało pachołków poturbował, kiedy ich chwytali.

– Kto ich pojmał? – przerwała żywo dziewczyna. – Straż?

Chłopak uśmiechnął się złośliwie.

– Tyle że świątynna. Powroźników mieli kilku ze sobą, żeby ich wiedźma podstępem jakowymi nie zwiodła i nie omamiła.

– Tedy pewnie więźniów do Wiedźmiej Wieży zabrali?

Spoważniał nagłe.

– No, tego to ja już nie wiem. Bo było między nimi też kilku kapłanów z wieży. I… – zawiesił głos, patrząc bacznie na kuzynkę – jeden pomiot Zird Zekruna.

Marchia przymrużyła oczy. Owszem, cały orszak Kiercha przeniósł się do świątyni Śniącego po tym, jak go książę Evorinth obraził. Jednakże niepomiernie zdziwiła ją komitywa pomiędzy sługami obu bogów. Zakon Nur Nemruta zwykle skrupulatnie strzegł swych tajemnic i nikogo nie dopuszczał do badania wiedźm. Może stało się tak z powodu najazdu szczuraków? Jej bystry umysł podpowiadał jednak, że intrygi snute przez kapłanów bywają nader skomplikowane.

Niespodziewanie pocałowała Wyrwała w policzek, odwróciła się na pięcie i puściła biegiem przez książęcy trakt – tym razem w górę, ku cytadeli.

* * *

Gierasimka zastanawiała się, czy to możliwe, że upiła się dwoma pucharkami wina i to na dodatek mieszanego, bo ze względu na wczesną porę chłopak za każdym razem dopełniał naczynie wodą. Dotąd zdarzyło się jej zaledwie raz skosztować podobnego trunku, kiedy sprzątając w sali po naradzie sług Zird Zekruna, ukradkiem osuszyła resztki z dna kielicha, i dlatego teraz nie potrafiła ocenić, jakim barbarzyństwem było rozcieńczanie przedniej Skalmierskiej małmazji. Po prostu rozkoszowała się bogatym, słodkim smakiem i wonią przywodzącą na myśl nagrzane latem wapienne skałki z jej wyspy. Z lekka kręciło się jej w głowie i strach przed pojmaniem ustąpił miejsca pogodnemu rozbawieniu. A kiedy chłopak zadawał pytania, przeraziła ją własna nieroztropna szczerość.

Zwykle ważyła każde słowo, dziś wszelako bez oporu wyjawiła tajemnicę, która mogła ją kosztować życie. I doprawdy nie umiała powiedzieć, czy sprawiło to wino, czy niewieście śmiechy, dobiegające znów z głównej izby, czy słoneczne refleksy, pełgające po sosnowych ścianach pomieszczenia. Czy też zwyczajnie bogowie odebrali jej rozum.

Skoro wiedział już, z kim go zetknął los, w oczach chłopaka widziała jedynie zachłanność. Och, nadal był uprzejmy. Nie zaniedbywał napełniać pucharka i dwornie nakładał jej na talerz co smakowitsze kąski pieczeni – pierwszy raz spotkała się z dziwacznym obyczajem, że mężczyzna usługiwał przy stole niewieście. Lecz bardzo dobrze znała owo szczególne, nienasycone spojrzenie; w podobny sposób dzieci przypatrują się chrabąszczom, zanim wyrwą im nóżki i zmiażdżą pancerze. Służki bogów, choćby tak mizernego stanu, jak ona, musiały prędko przywyknąć, że ich kondycja budzi ciekawość. Nawet na surowym dworze Wężymorda zawsze znaleźli się dworzanie, którzy za największy wyczyn poczytywali sobie uwiedzenie kapłanki. Bez względu na zakazy i klątwy, wyciągali rękę po zakazaną własność boga, po coś, co nie miało prawa do nich należeć. Gierasimka długo nie mogła tego pojąć, wszak wokół było wiele niewiast chętniejszych i bardziej radosnych od okutanych w brunatne szaty, milczących służek Zird Zekruna. I wnet wyuczyła się, że poprzez tę bluźnierczą kradzież choć przez chwilę stawali się potężniejsi od samego pana Pomortu. I zrozumiała też, że los uwiedzionej nie ma żadnego znaczenia ani dla kochanka, ani też dla kolegium kapłańskiego, które wymierzy jej karę.

Za jej bytności w uścieskiej cytadeli jedną ze służek boga przyłapano na zdrożnej poufałości z młodym dworzaninem. Chłopak okazał się synem jednego ze znaczniejszych rodów z paciornickiego pogranicza, zatem z łaski kniazia i za niechętnym przyzwoleniem kolegium kapłańskiego wysłano go na morze, aby zginął godnie w walce ze zwajeckimi poganami. Za jego kochanicą nikt się nie ujął. Gierasimka pamiętała, że było to dziewczę niespełna szesnastoletnie, które z wybałuszonymi ze zdumienia oczami podziwiało zamkowe dostatki, jakże odmienne od klasztornych porządków. Kiedy sprowadzono ją z więzienia na dziedziniec, jedynie w pokutnym gieźle i z odkrytą głową, potem zaś sądzono w obecności kniazia, żalnickiej księżniczki, dworu i pozostałych służek Zird Zekruna, płakała tylko po cichu i usiłowała zakryć rękami odstające uszy. Chyba niewiele zrozumiała z sentencji wyroku. Za to później, gdy zamurowano ją żywcem w podziemnej katowni, jej krzyki dochodziły aż do kwater kapłanek i nie milkły przez wiele dni. Jeszcze dłużej powracały do Gierasimki w snach. Budziła się w środku nocy, przerażona, że to ją zamknięto w celi z dzbanem wody i pojedynczą świeczką, która wypali się na długo przed tym, nim ona umrze z pragnienia. Wtedy właśnie obiecała sobie, że nigdy nie popełni głupstwa i nie skaże się na podobną śmierć. Dopiła wino, po czym podniosła się i wygładziła suknię.

– Czas na mnie – powiedziała. – Dziękuję wam za poczęstunek.

W tej właśnie chwili do alkierza wszedł oberżysta.

* * *

Szarka z roztargnieniem przeczesywała mokre włosy. Sztywne, wykrochmalone prześcieradło Krotosza miękło już na niej od wilgoci i układało się w coraz łagodniejsze fałdy.

– Jasenka? – rzucił z przekąsem gospodarz. – Kto was za nią weźmie, skoro ona o głowę mniejsza, na gębie smagława i włosy ma ciemniejsze. Przy tym cóż ona by u mnie w łaźni robiła, ni giezłem marnym nieokryta?

Rudowłosa obojętnie wydęła wargi.

– Co niby miałam powiedzieć? Prawdę może? Że chcę wybadać, kto mi wiedźmę pochwycił? Że muszę znaleźć sposób, by ją z cytadeli dobyć? A zastanowiliście się, co będzie, jeśli dzieciaka w Wiedźmiej Wieży wezmą na spytki?

Teraz dopiero Krotosz przeraził się na dobre. Niech no wyjdzie na jaw, pomyślał, co ta szalona dziewka knuje, a żadne z nas głowy nie uniesie.

– Dlatego kłamstwo bezpieczniejsze, a im większy zamęt z niego przyjdzie, tym lepiej – ciągnęła kobieta. – Chłopak zaś i tak we wszystko uwierzy, bez różnicy.

– Spichrza nie Traganka. Tu niewiernym trzeba schlebiać – ostrzegł ją. – Lepiej tedy wiedźmę własnemu losowi zostawcie. Pomóc jej nie zdołacie, tylko nas zgubicie.

Szarka ze zmarszczonymi brwiami skubała skraj prześcieradła. Włosy na jej skroniach przeschły i zaczynały skręcać się w drobne pierścienie.

– A wy jak dziecko. Wydaje się wam, że jeśli oczy szmatą nakryjecie, nikt was nie znajdzie. Nie widzicie, że ktoś na moje życie nastaje? Że nie bez przyczyny zadano sobie trud, aby spośród wszystkich, co do miasta ściągnęli, wyłuskać jedną wiedźmę?

– Mogło się przecież przytrafić, że ją kto rozpoznał – sprzeciwił się Krotosz.

Dziewczyna spojrzała na niego z politowaniem.

– Niby jak, skoro nikt żywy z miasteczek nie uszedł? Nikt więc wiedźmy nie oglądał, jak ze zwierzołakami wespół ludzi mordowała. Nie, jedna tylko niewiasta wydać nas mogła. – Zielone oczy błysnęły w półmroku. – I kiedy ją odnajdę, skrupulatnie mi się ze wszystkiego wytłumaczy.

Nieprzyjemny dreszcz przeszedł Krotoszowi po krzyżu.

– Może się wam o uszy obiło – ciągnęła – czy tu gdzie jakiegoś Psiego Źródła nie znają? Albo Psiego Strumyka? Albo jakiegoś innego miejsca, gdzie by i psy były, i woda?

Krotosz w osłupieniu wyłamywał palce.

– Naprawdę zamierzacie słuchać tych bredni? Wżdy wiedźma głupia, sama nie wie, co gada.

Dziewczyna wzruszyła ramionami.

– Was do wiary nie zmuszam. Ale pomyślcie, ilu takich mądrych i przemyślnych niedowiarków szczuracy zagryźli, a nas głupia wiedźma z opresji wywiodła. Nic, czas się zbierać. Zamierzałam spokojnie na Jaszczyka poczekać, ale widzę, że trzeba co prędzej ruszać. Bo skoro wiedźmę w wieży trzymają, wkrótce i o mnie wiadomość dostaną. Juki mi od skrzydłonia przynieście.

– I co? – zapytał z przekąsem. – Na ulicę wyjdziecie, przeciwko księciu ludzi burzyć? Czy samopas Wiedźmiej Wieży zamyślacie dobywać?

Zimne zielone oczy znów zabłysły i Krotosz pospiesznie zaprzestał kpin. Pamiętał, jak na Tragance pewien dri deonem ni z tego, ni z owego wpadł w szał. Zanim niewolnikom udało się go powstrzymać, wyrżnął na oślep dobry tuzin błagalników bogini.

Skrzydłoń wciąż drzemał na słońcu przy koniowiązie przed kantorkiem, a gromadka gapiów przyglądała mu się ciekawie z drugiej strony ulicy. Mógłby mi kark skręcić jednym uderzeniem skrzydeł, pomyślał Krotosz, z trwogą dotykając grzbietu zwierzęcia. Bestia zaświergoliła śpiewnie, odsłaniając rzędy ostrych zębów, bursztynowe ślepia łypnęły poprzez długie rzęsy. Kapłan szybko cofnął rękę.

Toboły Szarki okazały się zadziwiająco ciężkie, lecz nim zdołał o cokolwiek spytać, dziewczyna wydarła mu je z rąk i znikła za parawanem. Kiedy wychynęła z powrotem, wyglądała prawie jak jedna z najemniczek, co się ostatnimi czasy zbiegały ze wszech stron do Spichrzy, zwabione wieściami o rychłej wojnie. Wdziała coś niby nabijaną ćwiekami tunikę, brudną i osmaloną, aż strach brał. Do pasa przypięła dwa zakrzywione miecze w czarnych pochwach, podobne szabelkom, w jakich lubują się Servenedyjki. Nogi miała w wąskich, skórzanych nogawicach, biodra zaś ledwo przesłonięte postrzępioną spódniczką. Zamotana na szyi chustka kłuła w oczy czystym szkarłatem.

Przygnębiony Krotosz zmierzył wzrokiem całe to ochędostwo, po czym westchnął cicho, nic jednak nie rzekł, aby nie pogarszać sytuacji.

– Ujdzie – oceniła swój strój Szarka. – Dosyć się tu najemniczek kręci. Skrzydłonia puszczę wolno u was w ogrodach. Róże pewnie ucierpią, ale zwierz będzie bezpieczniejszy, niżby miał na gościńcu czekać.

106
{"b":"89211","o":1}