Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Kiedy się ocknął, niebo nad nim już szarzało. Wózek rześko turkotał na wyboistej drodze i nigdzie wokół nie pozostał ani cień szczuraków, otaczało go za to pięciu pachołków w barwie Zird Zesrana. Zdał sobie sprawę, że rana nie dokucza mu, jak wcześniej, i właściwie w ogóle jej nie czuje, najwyraźniej szamanka zwierzołaków naprawdę zdołała ją zaleczyć. Odkrycie owo natchnęło go pewną otuchą. Jeszcze większego animuszu nabrał na widok jasnych murów Spichrzy, urodził się bowiem w tym mieście i wystarczająco długo parał się tu handlem bławatnym, by znać je jak własną kieszeń. Dobrego humoru nie popsuły mu nawet więzy, które znów zadzierzgnięto mu na nadgarstkach i kostkach. Nic:o, powiedział sobie w duchu. Nie z takich opresji człek szczęśliwie wychodził.

Jednakże okazja do ucieczki jakoś się nie trafiała. Liczył na ciżję przy bramie, ale z wielkim uszanowaniem poprowadzono ich do specjalnej furtki, rozpędziwszy skłębione pospólstwo bykowca mi, aby przypadkiem byle chłystek nie otarł się o szlachetnych gości. Dwie Servenedyjki eskortowały ich świątynnym traktem aż d‹ samego muru świątyni. Skoro za wózkiem zatrzasnęły się podwoje przybytku Śniącego, Mroczek na nowo podupadł na duchu. Wciąż wszakże nie umiał pojąć, po co sługa Zird Zekruna zadaje sobie tyle trudu, aby go wpierw utrzymać przy życiu, a teraz w pętach.

Na razie o nic nie pytał. Bez sprzeciwu pozwolił się zamknąć w maleńkiej celi, na jego oko zdatniejszej na więzienie niż do mnisich modłów. Gdy pozostawiono go samemu sobie, natychmiast zajrzał pod opatrunek. Istotnie, rana zabliźniła się cudownym sposobem i pokryła delikatną, różową skórą. Mroczek, który podczas zbójeckich podchodów nieraz oberwał już sztyletem, ze zdumieniem obmacywał rozcięte miejsce, szukając zrostów i bolesności Na darmo. Wszystko przyschło na nim jak na psie w przeciągi jednej nocy, zupełnie jakby nigdy nie spotkał Twardokęska i ni‹ zawarł bliskiej znajomości z jego nożem.

Na wspomnienie dawnego kamrata wykrzywił się z wściekłością, jak szczur obnażając drobne, ostre zęby. Niech no się okazja trafi, pomyślał zawzięcie, a pokażę ci dowodnie, co znaczy zemst; Mroczka. Jeszcze będziesz pazurami ziemię darł i błagał o litość jako i ja ciebie o zmiłowanie prosiłem. I tyleż go, co ja, doświadczysz.

Młodziutki mnich przyniósł mu miskę polewki i kilka pajd razowca. Zrazu rabuś rozważał, czyby nie spróbować za szyję go ucapić i wyrwać się z komnaty. Ale zaraz w uchylonych drzwiach pokazał się drab i znacząco zamachnął się na więźnia bykowcem Pilnowano go zatem, choć nadal nie wiedział, dlaczego.

Zaspokoił pierwszy głód, a potem ułożył się na ławie. Czuł rwa nie w każdym mięśniu i znużone ciało domagało się odpoczynku Kiedy się ocknął, przed nim siedział znajomy sługa Zird Zekrun; i obserwował go bacznie.

– Co tak wytrzeszczacie gały? – Mroczek zeźlił się z miejsca a miał niewyparzony jęzor, co niejeden raz pchnęło go w kłopoty – Przez noc się nie napatrzyliście?

Kapłan puścił połajankę mimo uszu, tylko piętno skalnych robaków na jego czole poruszyło się żywo. Mroczek poczuł, jak n; wpół przetrawiona polewka podchodzi mu kwasem do gardła Wprawdzie na zbójeckim trakcie przywykł do rozlicznych łajdactw, ale pomorckim plugastwem brzydził się jak wszyscy.

– Zatem jesteś kamratem czarnobrodego – odezwał się zgrzytliwym głosem Pomorzec. – Zbója Twardokęska.

Mroczek się wzdrygnął, wspominając nagle rozmaite gadki, które krążyły po Górach Żmijowych o nadludzkich mocach sług Zird Zekruna, którzy podobno poprzez skalne robaki nieustannie czuli w sobie obecność boga i w razie potrzeby potrafili czytać w umysłach współziomków. Ale jam się nigdy nie pokłonił Zird Zekrunowi, pomyślał rozpaczliwie rabuś. Spichrzanin z dziada pradziada jestem, co jemu do mnie?

– Skąd wiecie? – zapytał, ukrywając strach.

Tamten skrzywił się z nieznaczną pogardą.

– Ano nie musiałem ci w rozumie gmerać. Szczuracy dobrze zapamiętali sobie szajkę z Przełęczy Zdechłej Krowy, bo nierzadko odbierała im zdobycz, zasadzając się na podróżnych tuż nad brzegiem Modrej. No, ale zbójcy przepadli, tedy więcej sporów nie będzie – zakpił. – W każdym razie widzieli waszą zasadzkę nad brodem i podsłuchali twoją pogawędkę z hersztem. Traf szczęśliwy, żeście się spotkali – błysnął w uśmiechu zębami – bośmy poznali godność tego czarnobrodego zbira. A tyś broczył jak zarzynana świnia, więc szczuraków krew nęciła. Kazałem, żeby ci rany opatrzono. Chyba winieneś mi wdzięczność, zbójco.

Niegdysiejszy kupiec bławatny milczał uparcie, nie odrywając wzroku od skalnych robaków, które przyczaiły się tuż pod skórą kapłana.

– Harda z ciebie bestyja – rzekł sługa Zird Zekruna. – No, ale pan mój lepszym stępiał już zęby – w jego głosie zadźwięczał jakiś dziwny ton, lecz prędko zniknął bez śladu. – Moi mali przyjaciele – uniósł brew i skalne robaki poruszyły się niespokojnie – łakną rozrywek, przeto powiadaj zaraz, kim jest ta niewiasta, którą miał przy sobie.

– Tego nie wiem – odparł bez zwłoki Mroczek, który po latach doświadczeń w bławatnym kramie potrafił oszacować człeka, wiedział więc, że kapłan nie odgraża się li tylko dla zabicia czasu. – Pierwszy raz ją nad Modrą widziałem i jeno z daleka. Może się z nią gdzieś w wielkim świecie Twardokęsek skamracił, bom na Przełęczy Zdechłej Krowy jej nie oglądał.

Kapłan przymrużył oczy i przechylił głowę. Mroczek miał nieodparte wrażenie, że tamten nasłuchuje jakichś głosów, choć w izbie panowała niezmącona cisza. Zrobiło mu się nieswojo.

– Prawdę gadasz – uznał w końcu sługa Zird Zekruna. – Aleś w obyczajach zbójcy obeznany, tedy łatwiej ci go przyjdzie spośród miasta wyłuskać.

Mroczek wyszczerzył zęby.

– A bo to trudność jaka? Jeśli się szczęśliwie do Spichrzy dotłukł, pewnie teraz w gospodzie leży, pijany jak żłób. Roześlijcie ludzi, niechże się dopytają, czy go gdzie nie widzieli, bo przecież chłop postawny i trudny do przeoczenia. No, tyle że karczem w mieście pod dostatkiem, a wszystkie narodem zapchane – zatroskał się fałszywie. – Sami rozumiecie, że tak to bywa w święto.

Łypnął bezczelnie na mężczyznę w brunatnej szacie. Może jeszcze się to wszystko opłaci. Ostatecznie w czasach, kiedy kupczył suknami na straganie, potrafił tak gracko obedrzeć ze skóry kupców z południa, że nawet tego nie zauważyli.

– Ale jeśli zapłata będzie godziwa… – znacząco zawiesił głos. – Spróbuję sobie przypomnieć, gdzieżeśmy w dawnych czasach popasali z moim starym druhem Twardokęskiem.

Nie zamierzał zdradzać Pomorcowi, że herszt, świadom nagrody nałożonej na jego głowę przez księcia Evorintha, nader niechętnie zapuszczał się w okolice Spichrzy i chyba nigdy nie dał się zaciągnąć w obręb murów miejskich, Mroczek nie miał więc pojęcia, gdzie go szukać, ale wiedział, że choćby się Twardokęsek zaszył pod ziemią, za odpowiednie odstępne żebracze bractwo zdoła go wytropić jeszcze przed zmierzchem. Nie zamyślał wszelako uświadamiać tutejszych subtelności cudzoziemskiemu kapłanowi. Zanadto pochłaniało go szacowanie, ile szczerego srebra uda się z niego wydusić. Uśmiechał się z lubością, nieomal słysząc w powietrzu rozkoszny brzęk monet.

Paskudnie się omylił.

– Wiemy już, gdzie jest Twardokęsek – osadził go kapłan – tedy w tej sprawie nam twoje służby na nic niezdatne. Co się zaś tyczy zapłaty… – jego ręka wyprysnęła nagłe do przodu. Schwycił rabusia za szyję z taką siłą, że Mroczek ani pisnął, gdy tamten poderwał go z ławy, po czym przyciągnął do siebie tak blisko, iż ich czoła się zetknęły. – Mój pan ocalił ci zeszłej nocy życie i na tym się jego łaskawość kończy. Bacz, byś go nie rozgniewał przedwcześnie, bo poznasz dotyk jego lewej, karzącej dłoni.

Zwolnił uchwyt i kamrat Twardokęska opadł bezwładnie na siedzisko, z charkotem łapiąc powietrze. Bolało go ściśnięte gardło, bolała zraniona duma, nade wszystko jednak przeraziły skalne robaki, które przez moment znalazły się tuż przy jego skórze.

Widać kapłan wyczytał ten strach w jego twarzy, bo odezwał się kpiąco:

– Widzę, że zaczynasz pojmować. A żeby cię w zrozumieniu wspomóc, jeszcze przed nocą pokażę, czego potrafią dokazać moje drogie maleństwa. Teraz wszelako czasu na sztuczki nie dosyć, zbieraj się więc szparko, bo już nas tam pewnie wyglądają.

Zszokowany Mroczek jak dziecko pozwolił się wyprowadzić z celi, a potem w asyście pachołków Nur Nemruta zawieść aż do Wiedźmiej Wieży. Zdumiewała go po trochu przychylność okazywana przez miejscowych kapłanów słudze Zird Zekruna – nosił on pospolite w Górach Żmijowych imię Ciecierki. Jednakże wiele lat przeszło, odkąd Mroczek przestał śledzić meandry spichrzańskiej polityki. Uznał więc po prostu, że wobec nadchodzącej wojny kapłani Nur Nemruta postanowili poprzeć Wężymorda, niezawodnie licząc, że w zamian za swe względy wytargują kawał pogranicza albo przynajmniej kilka wozów srebra. Na razie starał się jedynie słuchać i zapamiętywać, nie pominąwszy nawet nieistotnych z pozoru szczegółów. Kapłan Zird Zekruna mógł mu odebrać miecz i spętać ręce, wszakże Mroczek nadal ufał swej błyskotliwej inteligencji, dzięki której nieraz się wydobył z paskudnych opresji. I nie przestawał wierzyć, że trafi mu się jeszcze okazja do ucieczki – a jeśli bogowie spojrzą nań łaskawie, także do zemsty.

Nie rozpoznał od pierwszego rzutu oka babiny, do której przywiedli ich powroźnicy. Dopiero kiedy Ciecierka szarpnął ją do góry za włosy, zorientował się, że właśnie ona powoziła napadniętym nad Modrą furgonem. No, tyle że wtedy była to dorodna, zalotnie przyodziana niewiasta, teraz zaś zobaczył steraną, postarzałą kobiecinę, przy tym tak przerażoną, że ledwie śmiała oddychać. Ani pisnęła, gdy dwóch powroźników ujęło ją pod łokcie i poprowadziło do gospody, gdzie ponoć popasał Twardokęsek ze swymi towarzyszkami. Właściwie wyglądała tak, jakby żywcem wyprawiano ją do Issilgorol. I może, pomyślał nagle Mroczek, istotnie tak jest, skoro słudzy Zird Zekruna i Nur Nemruta połączyli siły, aby przydybać mego nieocenionego herszta. W cóż też on mógł się wplątać?

A kiedy stanęli pod bramą Twardokęskowej karczmy, przeszło mu przez myśl, że już kapłan Zird Zekruna dopilnuje, aby i on utkwił w tym samym bagnie. I że z każdą chwilą błoto będzie mu podchodziło coraz wyżej, aż wreszcie na dobre zaleje usta.

101
{"b":"89211","o":1}