Литмир - Электронная Библиотека

Po pogrążonej w ciemnościach mieścinie snuł się dym, szczekały psy, ryczały woły. Jedynym zaś oświetlonym – i to rzęsiście – budynkiem był nakryty trzcinową strzechą kompleks karczmy, mimo późnej pory hałaśliwy, gwarny i pełen kręcących się ludzi. Reynevan szybko dość wypatrzył rzucającego się w oczy szymela Kuropatwy i karosza Ostrogskiego przy nim. Kryjąc się w mroku, miał zamiar zbliżyć się, gdy wtem pod karczmę zajechał z tętentem i brzękiem liczny dość orszak, eskortujący kolebę. Na podwórze wyległa czeladź z pochodniami, w krąg rzucanego przez łuczywa światła wstąpił, wysiadłszy z koleby, bogato odziany, postawny, czerstwo i rycersko wyglądający mężczyzna. Na stopnie karczmy, aby go powitać, wyszedł mężczyzna w obszytej sobolami szubie, nieco młodszy, wzrostu i postawy równie rycerskiej, lekko pucołowaty. Reynevan westchnął. Znał obu.

Gościem był Konrad, biskup Wrocławia. Witającym Zbigniew Oleśnicki, biskup Krakowa.

Biskupi, wymieniwszy pozdrowienia, weszli do środka. Zbrojni i pachołcy z pochodniami obstawili budynek szczelnym kordonem, strzelcy konni ruszyli patrolować okolicę. Reynevan, głaszcząc konia po chrapach, wycofał się w mrok. Należało wracać. O tym, by podkraść się i podsłuchać, o czym dostojnicy będą rozmawiać, nie było nawet co marzyć.

* * *

– Polskie mrzonki – powiedział biskup wrocławski. – Polskie mrzonki o Śląsku. Nareszcie wylazło szydło z wora. Heretycy, apostaci i sprzymierzeni z nimi polscy odszczepieńcy splądrowali księstwo raciborskie, spustoszyli ziemię kozielską, spalili Krapkowice, Brzeg i Ujazd, ograbili i zrujnowali klasztor cystersów w Jemielnicy, napadli na Bytom, teraz idą na Gliwice i Toszek. A na granicy stoi polskie wojsko koronne, gotowe do zbrojnej interwencji i aneksji Górnego Śląska. A ty, krakowski biskupie, miast w Krakowie klątwę rzucać na króla poganina, miast Szafrańców, Zbąskich, Melsztyńskich i innych polskich popleczników herezji na stosach palić, ze mną się na spotkania umawiasz, rokować chcesz, umowy zawierać. Jakie? Względem czego? Rzekłem rok temu twemu posłowi, Bnińskiemu Łodzicowi, że o polską interwencję nie poproszę. Nigdy.

– Wojsko polskie na Śląsk nie wkroczy, póki król Władysław rozkazu nie wyda.

– Też mi gwarancja. Jagiełło to stary grzyb. Słucha tego, co mu w uszy nasączą.

– Fakt – zgodził się Zbigniew Oleśnicki. – A sączą różni. W tym fautorzy herezji, ruscy schizmatycy i ci, co radzi by widzieć Litwę oderwaną od Polski. A wasz król, Zygmunt Luksemburski, pomaga im, złoszcząc Jagiełłę obietnicami korony dla Witolda.

– Król Zygmunt – dumnie uniósł głowę Konrad – może rozdawać korony, komu chce.

– Będzie mógł, gdy zostanie cesarzem, co wcale nie jest takie znowu pewne. Na razie król Zygmunt dla swych partykularnych i krótkowzrocznych interesów naraża Kościół powszechny. I misję, którą Kościół ma do spełnienia na Wschodzie. Misję chrześcijańską, cywilizacyjną i ewangeliczną.

– Misję, którą ma wypełnić Polska? Mesjasz i naród wybrany, przedmurze chrześcijaństwa? Grzeszysz pychą, Zbyszku, polską pychą. Misję, o której mówisz, z równym powodzeniem wypełni król Witold.

Biskup krakowski wsunął dłonie w rękawy szuby.

– Koronowany król Witold niczego nie wypełni – odrzekł. – Jego nie obchodzi ani misja, ani Rzym. Jego obchodzi tylko i wyłącznie władza. Stolica Apostolska o tym wie, dlatego koronacji Witolda nie usankcjonuje. Stolica Apostolska wie, że na wschodzie oprzeć może się tylko o Polskę, tylko w Polsce może pokładać nadzieję, zarówno w walce ze schizmą, jak i z herezją. Kto osłabia Polskę, rozbijając jej unię z Litwą, jest wrogiem nie tylko Polski, ale i Kościoła.

– Obecnemu papieżowi wróżbici dają niecały rok życia. A jego następca może mniej Polaków kochać. Zwłaszcza gdy się przekona, kto jest prawdziwym chrześcijaninem. Kto potajemnie wspiera i dozbraja kacerzy, a kto walczy z nimi zbrojnie, niszczy ich ogniem i żelazem, definitywnie kres heretyckiej ohydzie kładąc.

– Aha! – domyślił się natychmiast Oleśnicki. – Szykujecie krucjatę. Znowu? Tak pilno wam do batów? Bo przecież Czesi znowu wygarbują wam skórę. Znowu będziecie stamtąd uciekać w popłochu, z hańbą i wstydem, skompromitowani przed całym chrześcijańskim światem. Zacznijcież wy wreszcie myśleć. Tym, że się tak pozwalacie kacerzom łoić, umacniacie ich.

– To wy ich umacniacie. Wy, Polacy. Waszym poparciem. Gdybyście wespół z nami wkroczyli…

– Gdyby to ode mnie zależało – przerwał biskup Krakowa – polskie wojsko weszłoby do Czech już jutro. Nienawidzę herezji i chętnie zobaczyłbym ją poskromioną. Ale przychodzi liczyć się z opinią publiczną. W opinii publicznej Czesi to Słowianie, to bracia, nie wkracza się do bratniego kraju z wojskiem. Vox populi , vox Dei , polska interwencja w Czechach byłaby błędem politycznym o trudnych do przewidzenia konsekwencjach. A więc do polskiej interwencji w Czechach nie dojdzie.

– Dojdzie do niej natomiast na Śląsku, tak?

– Nie dojdzie, dopóki Jagiełło nie wyda rozkazu. Ja, episcopus cracoviensis , robię wszystko, by nie wydał. Robię wszystko, by powstrzymać i ujarzmić stronnictwo prohusyckie. Wspomóż mnie w tym, biskupie Wrocławia. Wpływając na Luksemburczyka, by przestał judzić. W sprawie Witolda i korony dla niego.

– Czego wam trzeba? – rozłożył ręce biskup wrocławski. – Witolda wszak już załatwiliście. Zręcznie wyłapaliście posłów, którzy wieźli dlań koronę, wywiedliście króla Zygmunta w pole. Witold zadowolił się Orderem Smoka i pogodził z faktem, że magnus dux to szczyt jego kariery.

– Witold nie pogodził się i nie pogodzi. Luksemburczyk wiedział, co robi, otwierając w Łucku tę przepełnioną ambicjami puszkę Pandory. Teraz Witold nie spocznie, nim nie oderwie Litwy. Jest zagrożeniem dla Polski.

– Największym zagrożeniem dla Polski – parsknął biskup wrocławski – są sami Polacy. Zawsze tak było i zawsze tak będzie. Alem gotów do negocjacji. Ale negocjacje to wszak do ut des , dam, byś i ty dał. A ty niczego nie chcesz dać, w niczym ustąpić. Jakże nam tedy być?

– A w czym miałbym ustąpić? I co dostałbym w zamian?

– Ty coś dasz, ja coś dam. Clara pacta, boni amici . Posłuchaj, biskupie krakowski, przyszły kardynale, duszpasterzu narodu wybranego. Jeśli ty zostawisz w spokoju Śląsk, ja zostawię ci Wschód, misję ewangeliczną i nawracanie schizmatyków. Dam być przedmurzem. Witold faktycznie szkodzi wam, pruje to, coście tak długo i pracowicie tkali. Znaczy, faktycznie jest zagrożeniem. I będzie nim, póki żyje. Póki żyje. A gdyby tak… przestał żyć? Nagle i niespodziewanie?

Oleśnicki milczał przez czas jakiś.

– Mnie się tego słuchać nie godzi – odrzekł wreszcie. – Absolutnie nie godzi. Nadto, czysto teoretycznie mniemam, że próżne byłyby zachody. Witolda zbyt dobrze chronią, by powiódł się zamach. Otruć też się go nie da. Ma na usługi licznych litewskich czarnoksiężników, stale pija żywą wodę z tajemnych żmudzkich źródeł. Jest niewrażliwy na trucizny.

– Na znane trucizny – poprawił Konrad. – Tylko na znane. Istnieją bowiem i nieznane, takie, o jakich nie słyszano nawet w Wenecji, a co dopiero na jakiejś hiperborejskiej Żmudzi. A jak powiadają: Ignoti nulla curatio morbi . Na miejscu księcia Witolda bardzo bym uważał. Bo jeśli my się dogadamy, on może nie przeżyć roku.

– A dogadamy się?

– A przeszkodzicie, by polskie wojsko weszło na Śląsk? Nie wesprzecie husytów, Wołoszka i Korybutowicza?

– Rzeczy te są w gestii króla Polski. Ja nim nie jestem.

– Doprawdy? Różnie mówią. Podobno nie wahacie się Jagiełły wyłajać, potraficie mu nawet naurągać. Nic nowego, Kościół polski zawsze pociągał za polityczne nitki, nie wmówisz mi, że przestał. A ma też Polska szlachtę, władyków, stany, lud, z którymi król musi się liczyć. Bez kręcenia, biskupie Zbigniewie. Clara pacta, boni amici! Czy w zamian za przyjacielską przysługę, którą wam wyświadczę w kwestii Witolda, sprawicie, by czescy husyci przestali być przez Polskę popierani? Mało: by stali się w Polsce ohydni? Znienawidzeni? Przez wszystkich, od króla po najlichszego smarda?

– Nie podpowiesz, jakim sposobem? Takiś wszak mądry.

– Teraz – zarechotał Konrad – to mnie się słuchać nie godzi. Spiski, prowokacje? Nie przystoi to duchownemu, prostemu robotnikowi winnicy Pańskiej. Wieści z Francji, Zbyszku, do Polski, tuszę, docierają również? Wieści o Jehanne d’Arc, zwanej La Pucelle ? O tym, że oswobodziła oblegany Orlean? Że pobiła Anglików pod Patay? Że doprowadziła do koronacji Karola VII w katedrze w Reims? Że oblega Paryż?

– I co z tego wynika?

– La Pucelle to symbol. A symbol jest najważniejszy. Nie można nie doceniać jego wagi. Posłuchaj innej przypowiastki: w latach 1426 i 1427 husyci dokonali dwóch kolejnych wypadów do Rakus. Za pierwszym razem napadli na cysterski klasztor w Zwettlu, za drugim na konwent w Altenburgu. Swoim obyczajem pomordowali mnichów, klasztory ograbili, podłożyli ogień. Nic nowego, powiecie. I w błędzie będziecie. W obu klasztorach Czesi na drobne kawałki potrzaskali organy, rozłupali na skorupy dzwony, w drzazgi roznieśli ołtarze. Posągi porozbijali lub odtłukli im głowy. Święte obrazy bezcześcili i siekli mieczami. Podobnych ikonoklazmów dopuścili się w bawarskich klasztorach w Walderbachu i w Schönthalu w roku 1428. I w tym samym roku na Śląsku.

– I co?

– Symbol. W czasie wojen wszyscy mordują, palą i grabią, to normalne i na porządku dziennym. Ale tylko wysłańcy diabła odtłukują głowę figurze świętego Floriana, mażą gównem wizerunek świętej Urszuli i w drzazgi rąbią słynącą cudami Pietę. Tylko sługi antychrysta podnoszę świętokradczą rękę na symbole. A wysłannicy diabła i sługi antychrysta są ohydni i znienawidzeni. Przez wszystkich. Od króla po najlichszego smarda.

– Pojmuję – kiwnął głową Zbigniew Oleśnicki. – I przyznaję wam rację. Względem symbolu.

– Miałbym – uśmiechnął się biskup Wrocławia – do tego nawet ludzi. Urwaną z szubienicy doborową szajkę. Gotową na wszystko. Na każdy wskazany symbol. Tobie, biskupie krakowski, pozostaje więc tylko wskazać. Rozumiemy się?

98
{"b":"89095","o":1}