Литмир - Электронная Библиотека

– Wieluń – pokręcił głową Reynevan – to nieco za blisko.

– Za blisko? Co cię więc urządza? Może Drohiczyn? Albo Witebsk? Bo dalej to już tylko Ultima Thule . Ale tam to ja koneksji nie mam. Nie grymaś, Reynevan. Posłuchaj: Dziesięć mil za Wieluniem, nad Wartą, leży Sieradz, starodawny gród szczepu lechickiego Sieradzan, obecnie stołeczne miasto województwa. Jest tam klasztor bożogrobców, nazywanych w Polsce miechowitami. Tak się składa, że od roku 1418 mam świetne stosunki z tamtejszym proboszczem, przełożeni klasztorów filialnych zwą się u miechowitów proboszczami, a klasztory probostwami. Proboszcz w Sieradzu nazywa się Wojciech Dunin. W roku 1418 nazywał się Adalbert Dohnin i nie był jeszcze proboszczem. A dzięki mnie, mówiąc krótko, może się wciąż radować życiem. Ma więc pewien dług…

– Mów wprost. Chodzi o wrocławską rewoltę osiemnastego lipca roku osiemnastego.

– Powiem wprost – zmrużył oczy Szarlej. – Tak. Chodzi. Lata minęły, a ciągnie się za mną ta rzecz. I pociągnie, jeśli zważyć, że wie o tym Kompania Fuggerów.

– Cholera. To dlatego mówiłeś o kosztach?

– Dlatego. Mają mnie w ręku i tym samym pewni są mojej dyskrecji. Bądź i ty dyskretny, Reinmarze.

– Ma się rozumieć. Bądź spokojny.

– Za parę dni – uśmiechnął się Szarlej – będę miał czarny furgon. I wiezione w nim pieniądze, którymi rozumnie rozporządzę. Kupię sobie spokój i pełne grzechów odpuszczenie. Kupię sobie urzędników i licznych wpływowych znajomych. Ty jednak nic nikomu nie mów, nawet proboszczowi Duninowi w Wieluniu, gdy będziesz się na mnie powoływał. A gdy się powołasz, przyjmą cię tam i pozwolą złożyć śluby. Cicho tam w tym Sieradzu i spokojnie, mają szpital, więc rzecz dla cię jak wymarzona. Mnie, mówiąc otwarcie, też lżej byłoby na duszy i spokojniej w sercu, gdybym wiedział, że tam jesteś. Że jesteś bezpieczny i że nie tułasz się po świecie. Zrób to dla mnie, przyjacielu. Za Przemszą skręć na północ. Jedź do Sieradza.

– Rzecz przemyślę – rzekł Reynevan. Przemyślawszy już, zdecydowawszy i będąc zupełnie przekonanym o słuszności podjętej decyzji.

– Zatem… A więc… – Demeryt wzruszył ramionami, odchrząknął. – Psiakrew, nie mogę stać i patrzeć, jak… Więc to ja się pożegnam, ja obrócę konia, kolnę go ostrogą i odjadę. Nie oglądając się. A ty zrobisz, co zechcesz. I kiedy zechcesz. Bywaj. Vale et da pacem, Domine .

– Bywaj – odrzekł po chwili Reynevan.

Szarlej nie obejrzał się.

96
{"b":"89095","o":1}