Литмир - Электронная Библиотека

– Dokąd? – spytał Szarlej. – Którędy pojechał?

– Na południe. Na nasze szczęście, bo byśmy się na niego nadziali.

– Co on – Reynevan uspokoił boczącego się konia – tu robi? Czego szuka?

– Nas – odrzekł sucho Samson. – Nie miejmy złudzeń.

– Chryste… – Reynevan pobladł. – Nadjechał ze wschodu… Jutta…

– Nie – ucięła Rixa. – Na pewno nie. Jedźmy stąd.

Ruszyli. Samson i Reynevan na nowych karych koniach, wzbogaceni o dwa nowe luzaki. Rixa obejrzała się jeszcze raz.

– Jednego z tych dobitych rozpoznałam – skrzywiła się. – Służył we Wrocławiu u Hayna von Czirne. Zbir, morderca, do tego amator małych dziewczynek. Potwierdza się, że zdeterminowany Grellenort zbiera i werbuje, kogo zdoła, kanalie, zwyrodnialców i ostatnią swołocz.

– Potwierdza się jeszcze jedno – dodała. – Plotka o zniszczeniu przez Inkwizycję ich legendarnego zamku, tego Sensenbergu. Grellenort nie ma już ani kwatery głównej, ani asasyńskich narkotyków dla swoich pupilków.

– Niegdyś strachy nocne – splunęła. – Rota Śmierci, budzące zabobonny lęk Demony Południowej Pory. Teraz zgraja wykolejonych szubieniczników, ponoszących straty w byle starciu. I dorzynających własnych rannych. Jak dla mnie, to jest upadek.

– Upadłe anioły – odezwał się Samson – nie są wcale mniej groźne.

– Gadasz jak dybuk, dybuku.

– Dobrze gada – uciął Szarlej. – Jakby nisko Grellenort nie upadł, wolałbym go nie spotkać. Ani jego, ani tych Jeźdźców. Miałem już nieprzyjemność.

– Kto nie miał? – parsknęła Rixa. – W konie!

* * *

Rycerz, przed którego ich przyprowadzono, golił się właśnie przed biało-niebieskim namiotem z grubego golszu. Na ich widok wyprostował się butnie, wytarł twarz. Nos, jak zauważył Reynevan, miał opuchnięty, a cały lewy oczodół ginął w wielkim sińcu.

– Jestem Gers von Streithagen – oznajmił kwaśno. – Pan na burgu Drachenstein. Tutejszy pfleger. Pełnię tu straż. Husytów, gdy od Freitalu nadejdą, za rzekę nie puszczę, zęby sobie na mnie heretycy połamią. Może nie wierzycie?

– Wierzymy – zapewnił Szarlej. – Musowo wierzymy.

– Wy kto tacy?

– Podróżni.

– Opłata za przejazd mostem wynosi trzy grosze od konia.

– Uiścimy – uspokoiła Rixa rozjuszonego zdzierstwem Szarleja. – Uiścimy, szlachetny panie.

– Wpierw – wtrącił się Reynevan – zapytać o coś chcemy. To jedyny w okolicy most, kto zmierza ku Chemnitz, i Via Regia, nie ma wyboru, musi tędy. Wy zaś, panie rycerzu, kontrolujecie wszystkich. Nie przejeżdżały tędy dwie młode niewiasty? Podróżujące wierzchem i samotnie?

Rycerz pobladł, jego siniec natomiast nabrał tonów ciemniejszych. Uwagi Szarleja to nie uszło.

– A te młódki – wycedził zza zaciśniętych nagle zębów Gers von Streithagen – dla was kto? Drużki? Krewniaczki? Miłośnice może?

– Skądże – zaprzeczył z surową miną demeryt. – Ścigamy je, by ukarać. Na zlecenie proboszcza od Świętego Mikołaja w Jenie. To nierządnice, okradły wielebnego podczas świadczenia usług. Rzeknijcie, prosimy, jechały tędy azali nie?

– Jechały. Ale… Zawróciły.

– Jak to? – wybuchnął Reynevan. – Jak to, zawróciły? Dlaczego zawróciły? Mówcież no, panie rycerzu, składniej nieco!

– A wy co? Rozkazywać mi będziecie? – Gers von Streithagen wziął się pod boki. – Mnie, urodzonemu? Nadto hardo, panku, nadto hardo! O pannach łżecie, przejrzałem was, w zmowie z nimi jesteście. I na husyckich szpiegów mi patrzycie! Inaczej czemu na wschód wam droga? W stronę Freitalu i Marienbergu, gdzie husyci palą i rujnują kopalnie, skąd ci uciekinierzy ciągną? Te wasze dziewki też pewnikiem szpiegarki, też na wschód zdążały, nim ku Plauen uciekły. Jam jest pflegerem, ludzi przed heretykami bronię…

– Jasne. Kasując od nich trzy grosze od konia.

– Aresztuję was! – Gers von Streithagen pobladł jeszcze bardziej. – Aresztuję was, psubraty. Wnet was przypiec każę, migiem prawdę mi wyznacie. Hej, ludzie, do mnie! Brać ich!

Szarlej sięgnął pod płaszcz po zdradną rucznicę. Rixa była szybsza. Postąpiła krok. Wykrzywiła się. Zakrztusiła, zakaszlała, zarzęziła, zacharczała. A potem plunęła, kichnęła i smarknęła, siejąc deszcz krwi i śluzu. Wprost w twarz rycerza. Na jego asystę. I na zbiegających się halabardników.

– Heilige Maria, Mutter Gottes! – zawył jeden z przybocznych pflegera, ścierając z twarzy krwawe gluty. – To zaraza! Pestyleeencjaaa!

– Ratuj, święty Rochu!

Wszyscy, jak jeden mąż, rzucili się dó ucieczki. Most zadudnił pod ich stopami.

Został tylko pfleger Gers von Streithagen, znieruchomiały, patrzący z niedowierzaniem. Szarlej doskoczył, kopnął go pod kolano. Pfleger runął na klęczki, a demeryt ciosem pięści złamał mu opuchnięty nos.

– W konie! – Rixa skokiem znalazła się w siodle. – W konie, kompania!

Wkrótce galopem gnali gościńcem. Na zachód. Z powrotem w kierunku, z którego przybyli.

* * *

– Przed nami jakieś zbiegowisko – ostrzegła Weronika. – Zasłoń twarz.

Podobnie jak Jutta, nosiła calotte , czapeczkę kryjącą włosy. Teraz naciągnęła jeszcze kaptur. I pochyliła głowę. Jak do tej pory, przebranie sprawdzało się, nikt nie rozpoznał w nich dziewcząt, nikt im się nie narzucał, nikt ich nie zaczepiał. Nikt nie wypytywał arii nawet specjalnie się nie interesował. Bez kłopotów podróżowały już kilka dni, a drogi nie świeciły bynajmniej pustkami, wręcz przeciwnie, czasem było na nich wręcz tłoczno. Jak teraz, w bliskości Zwickau.

W dolinie wiła się rzeka, droga wiodła na most, zablokowany kolejką oczekujących na kontrolę wozów. Od niedawna na gościńcu wybitnie przeważał ruch ze wschodu na zachód. Wiedziały, dlaczego. Powiedział im to domokrążca spod Annabergu, jowialny mąż niepozornej żony i ojciec niemożliwych do policzenia dzieci, którego spotkały dzień wcześniej. Kamuflaż domokrążcy nie zwiódł; tytułując je „cnymi panienkami” objaśnił, że exodus ze wschodu to skutek husyckiej rejzy i podnoszących włosy na głowie pogłosek o husyckich okrucieństwach. Główne siły husytów, sklarował im domokrążca, prą na Miśnię i Oschatz. Ale za Freibergiem hulają bandy, które palą i rujnują kopalnie i huty, zwłaszcza na kopalnie i huty się uwzięli, szatani. Spalili Hermsdorf, Marienberg, Lengefeld, Glashütte i Freital…

– Z czego uszyli ten namiot? – parsknęła Weronika. – Z barchanu na kołdry?

Ustawiony opodal mostu i budki mytnika namiot wykonany był z grubej tkaniny w biało-błękitne pasy, faktycznie przypominającej materiał do wyrobu pościeli. Na wbitej w ziemię tyce smutno zwisał mokry od śniegu proporzec. Obok kręcili się zbrojni, jak manekiny stali halabardnicy.

Podjechały do mostu, na którym właśnie trwała ostra wymiana zdań. Przy moście, jak wychodziło, stacjonował oddział zbrojny, prawem pięści egzekwujący od podróżnych opłaty za przejazd. Padał śnieg, było zimno, większość uchodźców płaciła więc bez szemrania, od czasu do czasu trafiał się jednak ktoś śmielszy, kwestionujący legalność myta. Tak było właśnie teraz. Uciekinier wrzeszczał i pomstował. Dzieci płakały. Zbrojni klęli i wygrażali pięściami.

Jutta i Weronika wjechały na przedmoście, schyliwszy zakapturzone głowy, starając się zwracać jak najmniej uwagi. Niestety, w kierunku wschodnim zmierzali tylko nieliczni podróżni. I wszyscy uwagę zwracali. Drogę zajechał im nagle wielki bojowy koń, gniady kopijniczy dextrarius . Siedział na nim rycerz w bobrzej czapie i szubie narzuconej na aketon.

– Stać. Ktoście? Kaptury z głów!

Nie było wyjścia.

– Na głowę świętego Pankracego! – Rycerz wyszczerzył zęby, walnął pięścią w łęk. – Toż to młódeczki!

Nie było sensu zaprzeczać.

– Jam jest Gers von Streithagen – oznajmił rycerz. – Pan na burgu Drachenstein. Tutejszy pfleger. Pełnię tu straż. Husytów, gdy nadejdą, za rzekę nie puszczę, zęby sobie tu heretycy połamią. A panny kim jesteście? I czemu w przebraniu?

– Nie każdy ze spotkanych – bąknęła pokornie Jutta – jest szlachetnym rycerzem, szlachetny rycerzu. Są tacy, co nie uszanują płci…

– A nam z siostrą pilno – włączyła się prosząco Weronika. – Szlachetny panie, zwólcie nam…

– Pilno? Pewnie do waszych lubych, co? Pewnie czekają stęsknieni? Spragnieni całusów?

– Pilno nam do mamy i taty… Do dom…

Spojrzał na nie z wysokości kopijniczego siodła, na usta wypełzł mu brzydki uśmiech.

– Panienki pozwolą za mną. Do mego namiotu. Wypiszę glejt. Przyda się, gdyby kto nagabywał.

Wnętrze biało-niebieskiego namiotu, oprócz pełnej mediolańskiej zbroi na stojaku, mieściło stół, składane krzesło i polowe łóżko. Pan na burgu Drachenstein bez wstępów przeszedł do rzeczy.

– Czas zapłacić za przejazd, dzieweczki – wykrzywił się obleśnie, wskazując na łóżko. – Ty pierwsza. Nuże, rozdziewaj się. Zdejmuj szmatki.

– Szlachetny panie…

– Mam wezwać knechtów, by pomogli?

Weronika błagalnie spojrzała na Juttę. Jutta westchnęła, wzruszyła ramionami. Weronika drżącymi palcami jęła rozpinać knefliki. Gers von Streithagen utkwił oczy w jej dekolcie. A Jutta urwała z mediolańskiej zbroi zarękawie wraz rękawicą i walnęła go nim prosto w nos. A gdy złapał się za twarz, z całej siły kopnęła go w krocze.

Gers von Streithagen skulił się, ciężko siadł na polowym łóżku, które złamało się pod jego ciężarem. Weronika zdzieliła go składanym krzesłem. Jutta zaś wsunęła rękę w pancerną rękawicę, ścisnęła pięść, wzięła zamach. I uderzyła ze wszystkich sił, aż coś chrupnęło jej w ramieniu.

Wyszły z barchanowego namiotu jak gdyby nigdy nic, halabardnicy nawet na nie spojrzeli, zaciekawieni kolejną awanturą na moście.

Za chwilę były już w siodłach. I co sił galopowały na zachód.

Z powrotem w kierunku, z którego przybyły.

* * *

Nazajutrz rozpętała się śnieżyca, mocno ich spowolniając. Reynevan złościł się bezsilnie. Rixa się zaniepokoiła, podejrzewała, że upokorzony na oczach podwładnych pfleger może ich ścigać. Szarlej uznał to za mało prawdopodobne; wymuszeniowy interes na moście był zbyt intratny, by go porzucić. A nawet gdyby, to śnieżyca pościg hamowała również. Jechali więc, łykając wiatr i śnieg, albo kryli się gdzieś, gdy zamieć całkowicie uniemożliwiała jazdę.

82
{"b":"89095","o":1}