– Może u was, Czechów – zgrzytnął zębami Mikołaj Kornicz Siestrzeniec – taka moda, by pasowanych rycerzy łgarstwami karmić, na manowce wodzić, a mowę ich gdakaniem nazywać. W Polszczę to bezkarnie nie uchodzi. Szczęście wasze, że was broni…
– Co mnie broni? – wrzasnął Biedrzych, już w siodle. – Duchowna sukienka? A gdzie ty na mnie sukienkę widzisz? I w ogóle do dupy z sukienką! W oczy ci mówię: miałem podejrzenia, nie ufałem żadnemu z was, nie dowierzałem, musiałem poddać was próbie, wszystkich. Rozumiesz, Kornicz? I co? Urażonyś na twym polskim honorku? Chcesz się bić? Chcesz satysfakcji? Nuże! Który z was…
Nie dokończył. Samson Miodek podjechał doń na kopijniczym ogierze, ucapił za kołnierz i spodnie, wywlókł z kulbaki, wrzeszczącego podniósł i z rozmachem wrzucił do zarośniętego rzęsą bajora. Plusnęło, zaśmierdziało, żaby ucichły na moment.
Samson wśród zupełnego milczenia odczekał, aż kaznodzieja wynurzy się, zielony od zielska i plujący mułem.
– Ja – powiedział – poczułem się urażony na mym honorku. To mi wystarczy jako satysfakcja.